sobota, 6 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Szedłem z początku szarpiąc się nieco, chcąc wyrwać się chłopakowi, lecz on w przeciwieństwie do mnie miał więcej sił, bo nie doznał tak rozległych obrażeń jak ja. W dodatku trzymał mnie w tak żelaznym uścisku, że w końcu zrozumiałem że tylko sobie sam sprawiam ból i że opór nie ma tu już najmniejszego sensu. Przestałem więc w końcu walczyć ale nie chciałem tutaj być.
Szwy mi puszczą i co? Najpierw chcecie mnie zabić, a teraz wam się odwidziało? 
Chłopak zatargał mnie znowu na ten przeklęty medyczny, gdzie zaraz jakiś doktorek szurnięty mnie obejrzał, co swoją drogą miałem ochotę pieprznąć go w ten durny łeb, bo czasem tam gdzie mi naciskał tak mnie bolało, że myślałem iż zaraz szwy mi puszczą przez tego idiotę, ale na szczęście tak się nie stało. 
Później zjawił się jakiś facet, który czytał jakiś głupi świstek i później patrzył to na mnie, to na tego chłopaka lecz nic nie zdołałem usłyszeć gdy otwierał już usta, bo straciłem przytomność...
~~~***~~~***~~~***~~~
- Może nie będzie aż tak źle... - westchnąłem na to w odpowiedzi. Co prawda wszyscy bardzo się baliśmy ale Rafael potrzebował naszej pomocy, tak jak Mark. Owszem baliśmy się jak jasna cholera i teraz czuliśmy się jakbyśmy byli gdzieś na prawdziwym zadupiu na Alasce czy w innym zadupiu, gdzie kazali nam przeżyć bez żadnego przygotowania. Znając życie, to pewnie nasz dowódca Jared by dawno już spierdolił, zostawiając wszystkich na pastę śmierci, bo on się przejmuje tylko własną dupą, a innych ma szeroko gdzieś. Może i my byliśmy boi dupami, ale nigdy byśmy nie zostawili żadnego z nas... Rafael tam samo... Zawsze nas wyciągał z opresji, więc teraz musieliśmy jakoś sami sobie poradzić i przy okazji utrzymać ich przy życiu jak najdłużej.
Było to dla nas ciężkie zadanie, ale byliśmy to Rafaelowi winni. Cóż... Zżyliśmy się z nim, bo jednak kutas ma dobre serce ze tak powiem, choć czasami tez wnerwiać potrafi i to nieźle, ale każdy z nas ma swoje dziwactwa w życiu. 
- Musimy jakoś się stąd wydostać - rzekł nagle Omar, wyrywając mnie z zamyśleń.
- To nie będzie takie proste.... Widziałeś ile skurwieli się tam pałęta?! Cholerne araby.... - fuknął zły Gabriel.
- Wiem że nie będzie proste, ale jakoś musimy wezwać pomoc... Amunicji mamy mało, a w dodatku mamy mało prowiantu - rzekł znowu Omar.
- Prowiant, prowiantem, ale tutaj będzie nam potrzebna woda, a wszystko zostało w schronie - odezwałem się nagle, przez co zwrócili na mnie większą uwagę.  
- Ile maksymalnie możemy tutaj przetrwać bez wody? - spytał nagle Gabriel.
- Bez wody? Jakieś trzy dni może dwa... Choć w takim piekle jakie tu jest mamy marne szanse na przetrwanie - rzekł ponuro Omar.
- To teraz wiemy dlaczego wróg się wycofał - rzekłem nagle ponuro.
- Co masz na myśli? - spytał Omar, patrząc na mnie badawczo i przy tym marszcząc swoje krzaczaste brwi.  
- To proste.... pomyśl... Nie mamy wystarczająco jedzeni, amunicja nam się kończy a w dodatku jesteśmy odcięci od wody... Wystarczy że zrobią niby ataki chwilowe na nas, przy czym bardziej będziemy kurczyć swoje siły i amunicję, nie mówiąc że będziemy coraz bardziej spragnieni i słabi... Oni chcą byśmy padli z wyczerpania - mruknąłem niezadowolony - To ich taktyka... Wiedzą że długo nie wytrzymamy - rzekłem jeszcze, a między nami zapadła grobowa cisza a kilka minut. 
- Czyli umrzemy tutaj? - spytał cicho nagle Luis pod nosem, siedząc oparty o ścianę, wiec dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę że jest tu z nami, bo się nie odzywał przez dłuższy czas.  
- Nie wiem jak wy ale ja wolę umrzeć z honorem, niż uciec jak jakiś tchórzliwy szczur i zostawić tutaj naszych... Z resztą zawsze trzeba walczyć do końca - rzekłem na co wszyscy po chwili skinęli lekko głowami.
- Dobra! Nauczymy tych skurwieli jak walczą amerykanie! - warknął Omar przeładowując swoją broń.  
- Właśnie! Skurwielom się zachciało z nami zadzierać, to pokażemy im na co nas stać! - warknął Gabriel. 
- Zwierzyna stanie się myśliwym - rzekł Luis podnosząc się z ziemi.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - rzekłem na co wszyscy ciut się uśmiechnęli.
- Fajnie Leon, ale my tu kurwa muszkieterami nie jesteśmy - rzekł Luis.
- Oj tam pierdolisz...  jesteśmy w dupie więc ładnie pasuje - rzekłem na co się cicho zaśmialiśmy, dzięki czemu nasze moralne ciut się podniosły i dodały nam sił do walki.
Ustawiliśmy się lepiej w budynku w którym jesteśmy i ustawiliśmy sobie trzy zmianową wartę. Omar tam czuwał przy rannych więc on nie mógł trzymać tak wart, bo musiał mieć trzeźwy umysł przy rannych, więc ja, Gabriel i Luis się wym zajęliśmy. I wiecie co stwierdziłem? Że jednak na ten zwiad poszło nas wtedy sześciu a nie pięciu wiec kuźwa machnąłem się o jedną osobę... Kuźwa ja to jestem normalnie inteligent! Bystry jak woda w kiblu.... 
No ale już z tym mniejsza. Zacząłem trzymać drugą wartę, bo Gabriel miał pierwszą, a Luis miał ostatnią, więc każdy z nas miał czas by lepiej wypocząć. Siedziałem już tak z dwie godziny, aż nagle usłyszałem szmer za plecami więc szybko się odwróciłem i założyłem noktowizor z powrotem na oczy, bo na chwilę go zdjąłem. Rozejrzałem się bardzo czujnie i powoli, lecz nic nie zobaczyłem. Zdziwiłem się i zwaliłem to na przemęczenie i duży stres, wiec powróciłem do obserwowania otoczenia. Przez dziesięć minut nic się nie działo i co jakiś czas sprawdzałem jak się mają chłopaki i ranni. Wiecie ja jestem opiekuńczy i martwię się o ludzi, choć na takiego nie wyglądam i sienie zachowuję z początku, wiec często Ci którzy mnie nie znają, mają mnie za samolubnego i zimnego dupka, co prawdą nie jest, bo ja po prostu skrywam w sobie emocje. 
Kiedy wszystko sprawdziłem, powróciłem na swoje stanowisko bardzo cicho i zacisnąłem znowu broń na karabinie. Chwilę znowu tak siedziałem, aż nagle zza oknem zobaczyłem jakiś ruch wiec odruchowo spojrzałem w lornetkę z termowizorem, bardzo czułym na ciepło i nic.... Nikogo ani niczego nie widziałem...  Zdezorientowany, spojrzałem przez lunetę karabinu i widziałem bardzo wyraźną posturę człowieka... Postać była czarna i bardzo wyraźna, lecz kiedy zdjąłem wzrok z celownika lunety, nic nie zobaczyłem by ktoś tam stał. Znowu spojrzałem w lunetę przy karabinie i tym razem postać zniknęła... 
Nie wiedziałem czy ktoś sobie robi ze mnie żarty czy to sprzęt mi nawala. Zacząłem go sprawdzać dokładnie, ale wszystko było w porządku! Żadnych uszkodzeń, uszczelki i przyczepienie dobre, wszystko było dobrze. Baterie tez były naładowane i w pracowały prawidłowo, więc zwaliłem to na to że z powodu zmęczenia zaczynam mieć jakieś halucynacje czy coś w tym rodzaju. Sprawdziłem jak mają się ranni i zobaczyłem że Mark ma gorączkę, więc szybko podałem mu leki i przykryłem go bardziej wojskowym kocem, po czym wróciłem na pozycję. 
Nagle zacząłem słyszeć jakieś głośne kroki, które były bardzo wyraźne, bo glany były bardzo ciężkie. Zacisnąłem odruchowo mocniej broń na karabinie i zacząłem sprawdzać cały budynek. Nikogo nie widziałem, mimo iż wyraźnie słyszałem czyjeś kroki. Byłem zdezorientowany i w końcu stanąłem w miejscu i nie potrafiłem pojąć tego co tu się dzieje. Nie chciałem by reszcie coś się stało. Chciałem ich chronić, zwłaszcza że teraz była moja warta i nie chciałem dopuścić by komuś stała się znowu jakaś krzywda. Musiałem być zawsze czujny i gotowy. 
Kiedy tak stałem, nagle poczułem na swoim lewym ramieniu dwa wyraźne klepnięcia dłonią, co zawsze robił tylko Rafael dodając nam otuchy, albo na znak że czas zmienić wartę, bo przyszedł któregoś z nas zmienić. Tylko on tak robił, wiec bardzo się zdziwiłem, bo przecież był w śpiączce! 
- Rafael? - spytałem zdziwiony i się obróciłem szybko, ale nikogo tam nie było! Zacząłem się rozglądać i obracać wokoło własnej osi ogłupiały, lecz byłem w tym pomieszczeniu zupełnie sam... Poczułem jak serce mi przyśpieszyło momentalnie.
Nie wiedziałem co się dzieje, więc czym prędzej wróciłem do pokoju, gdzie wszyscy smacznie spali a Rafael był dalej w śpiączce wiec nie mógł tak nagle powstać i zacząć chodzić!  Bylem tym wszystkim bardzo zmęczony, wiec spojrzałem na godzinę i był czas mojej miany ku mojemu zdziwieniu więc zacząłem budzić powoli Luisa. Byliśmy strasznie głodni, lecz jeszcze bardziej spragnieni.To wszystko się na nas bardzo odbijało i słabiej reagowaliśmy na wszystko. Luis wstał niechętnie, ale się przeciągnął i objął wartę, a ja wreszcie mogłem wycieńczony odpocząć i nic nie mówiłem o tym co mi się przytrafiło.
Byłem tak zmęczony, że zasnąłem od razu, co było dziwne bo ja zawsze miałem problemy ze snem z powodu koszmarów. I tak jakimś cudem przeżyliśmy 3 dni w tym piekle, gdzie oczywiście nas atakowali chcąc osłabić. Byliśmy wycieńczeni i powoli z nami wygrywali. Byliśmy ciężko ranni już wszyscy. Straciliśmy sporo krwi, a leki się skończyły i opatrunki. Pomoc nie nadchodziła, więc straciliśmy już nadzieję na ratunek. Z resztą pewnie powiedziano że umarliśmy i tyle... Nie mieliśmy w większości rodzin, więc kto będzie się takimi szczurami jak my przejmował? Nikt... Jedynie co, to szkoda nam było Rafaela, bo on miał rodzinę i kochającą żonę, która miała mu urodzić syna. Amunicja też nam się skończyła, a wokoło nas leżało pełno łusek po wystrzelanych kulach z karabinów. Zawiedliśmy.... Zaczynał się ranek więc słońce znowu zaczęło piec za oknami, a wróg tymczasowo ponownie się wycofał ale byli już tym razem w mieście i tylko czekali na okazji do większego ataku. 
Leżeliśmy w kałuży własnej krwi i nie mieliśmy sił się ruszać, a z resztą to już było nie potrzebne. Pogodziliśmy się z przegraną i z tym że tu umrzemy. Powoli traciliśmy już przytomność, kiedy to zaczęliśmy słyszeć w oddali strzały. Ktoś zaczął walczyć, lecz nie wiedzieliśmy kto z kim i dlaczego, lecz wątpiliśmy że to nasza odsiecz, gdyż nikt nie wiedział że tu jesteśmy. Nikt... Wtem usłyszeliśmy że strzelanina przybrała na sile, a w oddali było słychać coraz to silniejsze huki granatów bojowych. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Po chwili usłyszeliśmy kolejny hałas, jak ktoś wbiegł do naszego budynku.
- Zajmę lepszą pozycję do.... - i nagle ten ktoś urwał, i się zatrzymał. Udało mi się ledwie podnieść głowę, gdyż leżałem na ziemi, ledwie podparty plecami o ścianę i zobaczyłem jakiegoś żołnierza z karabinem wyborowym Barrett M82. Dobije nas? Kto to jest?

< Reker? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz