wtorek, 22 stycznia 2019

Od Parker do Rafaela

Lubiłam myśleć, że nawet po wybuchu wojny i zrównaniu z ziemią całego kraju, istniały pewne prawa rządzące światem. Osobiście wierzyłam w trzy: Prawo Chujni Pochyłej, Twierdzenie Ostatniej Strony i Zasadę Czerwonych Majtek. To pierwsze posiadało wszechstronne zastosowanie – kiedy sprawy szły nie do końca po twojej myśli, można było być pewnym, że będzie jeszcze gorzej. W podstawowej wersji chodziło o ilość kilometrów do pokonania, w tej bardziej zaawansowanej – o ilość zombie stojących na drodze do potencjalnego jedzenia. I tu przydatne bywało Twierdzenie Ostatniej Strony. Według niego, jeśli z jednej strony nadciągała gromada zombie – lub innych nieprzyjaznych obiektów zdolnych zrobić poważne auć – każda kolejna droga ucieczki będzie bardziej zatłoczona. Ostatnia reguła, mimo niewinnie brzmiącej nazwy, również nie powinna być ignorowana. Nie wiedziałam, czy to tylko moje spostrzeżenie, zbieg okoliczności, czy naprawdę w trakcie okresu kobiecy organizm wydzielał coś, co działało na nieumarłych jak cholerny afrodyzjak, ale zakrwawione majtki praktycznie zapowiadały zbliżające się kłopoty. Gdyby amerykańscy naukowcy nadal prowadzili badania (lub chociaż istnieli...) zgodnie by stwierdzili, że między czerwoną kolorystyką bielizny, a ilością niespodziewanych spotkań z gnijącym, ale niestety nadal poruszającym się mięsem, jest wyraźny związek. O jego rzeczywistej obecności zdążyłam się przekonać kilkakrotnie i nie są to historie, którymi chciałabym się dzielić z osobami trzecimi. Nigdy. Właśnie dlatego, klnąc jak szewc, plądrowałam aptekę na obrzeżach miasta. Zauważyłam ją parę dni temu, kiedy bezsenność wygoniła mnie na kolejny spacer i mimo panujących wtedy ciemności w oczy rzucił się jej całkiem dobry – jak na te czasy – stan: tylko jedno rozbite okno i drzwi trzymające się aż na jednym zawiasie. Warunki jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednak opuszczanie nocą bezpiecznej kryjówki samo w sobie było wystarczająco głupie i bezmyślne. Nie warto było ryzykować i zapuszczać się na teren, gdzie po omacku można było wejść stopą w rozkładające się ludzkie zwłoki… lub co gorsza w rozkładające się odchody. Tak naprawdę nie wiedziałam, co czaiło się w tym przyzwoicie wyglądającym przybytku i wolałam zbadać to za dnia. Wycieczka była jednak chyba tylko stratą czasu, bo jedyne co znalazłam, to roztrzaskane odłamki szkła i plastiku różnego pochodzenia oraz prezerwatywy. Jak widać, skuteczna antykoncepcja nie była już dłużej problemem spędzającym sen z powiek wszystkim pokoleniom. Ku mojemu zdziwieniu – i wbrew temu czego zdążyłam się nauczyć o ludzkiej naturze w czasach wiecznego deficytu wszystkiego – znalazłam kilka nietkniętych fiolek leków, które bez zbytniej identyfikacji wrzuciłam do torby. Jak na nastolatkę przystało, zignorowałam testy ciążowe – ich nigdy nikt nie potrzebuje – i wróciłam do poszukiwań Świętego Graala. Jak dziwne by się to nie wydawało, po godzinie monotonne przeszukiwanie szafek i pojemników nabierało kojącego wydźwięku. Względnie bezpieczne, stałe zajęcie uspokajało i zapewniało fałszywe uczucie bezpieczeństwa. Bardzo rzadkie doznanie, przez które przestałam zwracać uwagę na otoczenie.
- Szukasz czegoś?
Obróciłam się i automatycznie zacisnęłam palce na nożu przyczepionym do pasa, by spojrzeć na stojącego za mną chłopaka, a raczej na to co trzymał w dłoniach. Broń. Nawet gdybym zdała sobie sprawę z jego obecności wcześniej, nie miałabym szans. Rozejrzałam się wokół siebie w poszukiwaniu innej broni, ale jedyne co znajdowało się w zasięgu rąk to pieprzone opakowania prezerwatyw.
- Jakie są szanse, że pozwolisz mi w spokoju sprawdzić, czy nie ma tu żadnych podpasek, żebym mogła z resztkami godności i bez kulki w głowie kontynuować tą badziewna grę w chowanego z zombiakami, w zamian za kilka garści nieprzedziurawionych gumek?

Rafaelku Wafelku? :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz