poniedziałek, 21 stycznia 2019

Od Parker cd Fallon

Nie musiałam nawet patrzeć na kawałek kartki, który gniotłam w rękach, by wiedzieć co na nim widnieje. Pamiętałam każde słowo, mogłam przywołać z pamięci wygląd każdej litery. Z zamkniętymi oczami byłabym w stanie wskazać, w którym miejscu znajdowała się mała plamka zaschniętej krwi. Pamiątka po nieudanej próbie samodzielnego skracania włosów. To chyba zakrawało na ironię, jeśli byłam w stanie celnie wbić komuś nóż w oko z odległości kilkunastu metrów, a rozcinałam sobie palce, kiedy chodziło o obcięcie paru kosmyków, prawda? W każdym razie wiedziałam, w którym miejscu pozostawiłam ślad po tej osobistej porażce, tak samo jak wiedziałam, w których miejscach tusz lekko się rozmazał pod wpływem łez. Wynik kilkunastu bezsennych nocy zaraz po tym jak świat jaki znałam przestał istnieć.
„Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”
Jedyne co mi pozostało z dawnego życia. Siedem słów, które nie pozwalały mi zgubić samej siebie. Siedem słów: wspomnienie zielonookiej dziewczyny o promiennym uśmiechu i słodkich ustach, skuteczniejszych niż niejeden lek przeciwbólowy. Przymknęłam oczy, pozwalając sobie na ostatnie sekundy bezbronności.
– Może od razu przyczepisz sobie tarczę strzelniczą do twarzy, Blackleach?
Tak, tak Joseph, dla ciebie wszystko – pomyślałam, chowając notatkę w staniku. Nie mogłam jej zgubić, a – bądźmy szczerzy – strata stanika w czasie apokalipsy zombie równie dobrze może być synonimem do bycia martwym. Oparłam się o ceglastą ścianę za moimi plecami, zakręcając butelkę z wodą. Rozejrzałam się, a w zasięgu wzroku majaczyły tylko drzewa… i odpady. Od paru lat śmieci i ludzkie szczątki były stałym elementem krajobrazu.
– Obiektywnie patrząc, przyroda dawała sobie radę całkiem zajebiście – pomyślałam, skupiając wzrok na masywnym drzewie, którego nieprzycinane gałęzie zaczynały dotykać dachu.
„Are you, are you, coming to the tree? Where dead man called out...”
Przetarłam oczy. Chyba byłam bardziej zmęczona niż myślałam, skoro na samo wspomnienie drzewa w mojej głowie włączyła się playlista zatytułowana „Zawodząca pod prysznicem Fallon”.
„Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight, in the hanging tree...”
Mimo kilku warstw ubrań, na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Moja głowa wypchana była faktami o Fallon. Pamiętałam jak bardzo kochała chili i z jaką pasją nienawidziła japońskiej kuchni. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile razy soliła jedzenie – nawet frytki pochłaniała tylko z keczupem. Kiedy zamknęłam oczy i mocno się skupiłam, mogłam przywołać widok jej twarzy i brzmienie radosnego śmiechu kiedy miała w dłoniach białą czekoladę. Jednak ten głos i ta piosenka… brzmiały zbyt realnie, żeby być wytworem mojego złamanego serca. Niewiele myśląc wrzuciłam butelkę do torby – ulokowała się idealnie między zapasem waty (okres magicznie nie zniknął, mimo braku podpasek i tamponów, można nawet powiedzieć, że suka co miesiąc wracała silniejsza, jakby matka natura stwierdziła, że kobiety w tych czasach cierpią niewystarczająco), a racją żywności. Powoli ruszyłam w kierunku, z którego – moim zdaniem – dobiegał śpiew, a raczej zawodzenie zdychającego szopa pracza. Było ciemno, ale nawet w takich warunkach zauważyłam postać siedzącą na krawędzi. Przynajmniej wiadomo, że to nie zombie – one raczej nie podziwiają panoramy miasta w takiej pozycji. Nie wiedzieć czemu, coś ścisnęło moje gardło. Czułam się niczym przed pierwszą randką, z tą różnicą, że tym razem nie wiedziałam kogo skrywa ciemność. Kto wie, równie dobrze mogła to być znudzona życiem prostytutka, której nadmiar owłosienia (żyletki to towar deficytowy, okej?) zaczął utrudniać pozyskiwanie klientów. Automatycznie poprawiłam torbę, a towarzyszący temu szelest chyba zaalarmował nieznajomego współtowarzysza dachu. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi – Joseph pewnie przewracał się w grobie, jak pijak próbujący swoich sił w twisterze – podeszłam bliżej. Te oczy, ciemne włosy, ruch rąk i zarys twarzy. Ledwie widziałam własne stopy, ale byłam w stanie wskazać bliznę pod uchem siedzącej przede mną dziewczyny.
- Fallon?
- Parker?
W mojej głowie panowała ogromna pustka, jednak nogi poruszyły się właściwie automatycznie. Parę kroków i wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jej włosów. Fall wstała i nie odrywając wzroku od mojej twarzy, przyciągnęła mnie do siebie. Zarzuciłam jej ręce na szyję i schowałam twarz w jej ramieniu. Nie obchodziło mnie, ile lat minęło i ile czasu przepłakałam sądząc, że już jej nigdy nie zobaczę. Nie zwracałam uwagi na to, że stoimy prawie przy krawędzi i wystarczyłby jeden krok, by spaść. Nie dbałam o to, że jak w każdym miejscu na tej planecie, otaczała nas śmierć i zniszczenie. Przytulając się do niej, mocniej czułam te spędzone oddzielnie lata, jak i miałam wrażenie, że po długiej wędrówce wróciłam do domu. Nie mogłam się powstrzymać przed wsunięciem palców w jej włosy. Wojna, śmierć, zniszczenie, zombie, a one nadal były tak miękkie jak w czasach kiedy zaplatałam je w różnego rodzaju warkocze. Odsunęłam się na wystarczającą odległość, by moc ponownie spojrzeć w te piękne, zielone oczy. Szorstkie palce prześledziły linie mojej szczęki, po czym wsunęły za ucho wiecznie wypadający z warkocza kosmyk włosów.
- Ty… - Przez tyle lat chciałam jej powiedzieć tyle rzeczy, a teraz, kiedy w końcu miałam okazję, żadna nie wydawała się właściwa.
- Ty… - Fallon zawsze umiała znaleźć odpowiednie słowa, ale chyba ta sytuacja trochę ją przerosła.
Nie potrzebowałam ich. Nie teraz. Potrzebowałam jej, blisko. Mocniej zacisnęłam palce na ciemnych włosach, żeby upewnić się, co do obecności dziewczyny i tego, że nigdzie nie zniknie. Potrzebowałam dowodu i chyba nie byłam sama. Fall ciągle wpatrywała się w moją twarz, jakby szukając odchylenia od normy – czegoś, co udowodni, że to tylko sen. Sama nie byłam pewna. Równie dobrze mogłam paść ze zmęczenia pod jakimś drzewem, stając się prawdziwym szwedzkim stołem dla hordy wygłodniałych zombie. Skupiłam się na czystej zieleni oczu i ze zdumieniem odkryłam, że czułam się bezpiecznie. Właśnie dlatego, kiedy ponownie przyciągnęła mnie blisko, nie protestowałam. Nie obchodziło mnie, czy to był sen, czy może pierwszy raz odkąd rosyjski podgatunek Homo Sapiens – pospolicie zwany europejskimi kurwami – przeniósł wojnę atomową ze źle wywietrzonej toalety na naszą planetę, czy może miałam szczęście. Właśnie dlatego, bez zbędnych słów i przemyśleń – pocałowałam ją. Albo ona mnie. To nie był niewinny pocałunek, taki jak te, które pamiętałam. Ten był mocniejszy, bardziej desperacki, a mimo to, tak samo przepełniony uczuciami. Kochałam ją, odkąd sięgałam pamięcią i kiedy znów była obok, uświadomiłam sobie, że to uczucie nigdy nie zniknęło.
- Myslałam że cię straciłam.

Fall, co powiesz na takie spotkanie po latach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz