*Osiem dni później*
Dzisiaj jest pierwszy dzień kiedy nie mam na głowie mojej durnej siostry, która stwierdziła, że fajnie będzie trzymać mnie w klatce jak zwierze. Mam do teraz wilczy apetyt, ale co mogę na to poradzić? Nie jestem tym cholerstwem zachwycony, gdyż nie mam szacunku dla takich stworzeń, jeśli one mordują bez opamiętania, a teraz nie mam nawet szacunku dla siebie. Zrozumcie moją sytuację.. Jestem jakimś jebanym mieszańcem! Po cholerę mi to było. Po co ja się spotykałem w ogóle z Ritą, gdybym pominął ten wątek znajomości, to by się tak nie skończyło i byłbym dalej śmiertelnikiem, a teraz zastanawiam się czy nie zjeść na obiad swojego kumpla! Wszelkie myśli rozsadzały mi głowę. Z jednej strony bym umarł jak debil, ale zaczynam się zastanawiać czy to by nie było lepsze, choć jeden z plusów jest taki, że czuję się o wiele lepiej niż jako śmiertelnik.Wzdychając głęboko, spojrzałem na Cerbera, którego odziedziczyłem po Sonnym, gdyż nikt go nie chciał wziąć do siebie, choć Ray stwierdził, że ewentualnie on go zabierze. Nie uśmiechało się mi to, gdyż jego pan zginął przeze mnie, dlatego wolę mieć istotę, którą skrzywdziłem przy sobie.
Biedne zwierze ma złamaną łapę i kilka zadrapań, ale na szczęście wszystko zaczyna się powoli goić. Tak czy inaczej mam poczucie winy, gdyż Sonny był moim człowiekiem, mogłem mu powiedzieć wszystko, a teraz mogę gadać do psa. Ray czy Clay, patrzą na mnie jak na debila, bo sam wołałem o pomoc, a chłopak nie wrócił niestety z tego żywy.
Nie myśląc długo, nalałem zwierzęciu wody, oraz dałem pożywienie, a następnie ruszyłem na tył budynku, gdzie siedzieli moi chłopcy, którzy o tej godzinie stwierdzili, że przyda im się jednak chwila rozrywki. Nie dziwiłem im się, chcieli po prostu uciec myślami od tamtego wydarzenia, które dla nikogo nie było przyjemne.
- Hayes, potrzebuję cię - nagle usłyszałem za sobą głos mężczyzny, który powierzał nam akcje. Blackburn, bo tak właśnie się nazywał, poprosił mnie abym ruszył za nim do sali konferencyjnej, więc ruszyłem leniwym krokiem za nim. Dlaczego nie mógł prosić któregoś z chłopaków, skoro oni się nudzą, a ja dopiero skończyłem czytać moją książkę.
- O co chodzi Eric, po co mnie tutaj ściągasz? - zapytałem, chowając ręce do kieszeni.
- Od dwóch dni kręci się w okolicach bramy człowiek, z lornetką. Wygląda jak typowy szpieg, ale nie mogę nigdzie tej twarzy przypiąć. Mężczyzna ma stary mundur, więc albo będzie niezrzeszonym, albo jakimś dzikim przemieniającym się w zombie, chodzącym trupem, choć wygląda za dobrze jak na zarażonego.
- Jeszcze mi powiedz, że mam sobie odpuścić przyjemnie spędzony wieczór, na rzecz szukania jakiegoś cwela..
- Dokładnie, wybacz ale reszta twojej kompani jest już wstawionych, ewentualnie możesz jakiegoś przygarnąć, ale będziesz musiał wziąć za niego odpowiedzialność.
- Biorę odpowiedzialność, zawsze kiedy idę z nimi na zwiad, czy inne cholerstwo.
- Jason. Wiem, że jest ciężko kiedy Sonny'ego nie ma, ale pozbieraj chłopaków do kupy, bo wyglądają jak nieszczęścia, po tej stracie.
- Jak by to było takie łatwe Blackburn.. - warknąłem i ruszyłem przed siebie, poprawiając czapkę.
- Jeszcze jedno.. dobrze, że wróciłeś - rzekł nim zniknąłem za drzwiami.
Cholerne zadania! Co za cymbał w ogóle jest na tyle mądry aby tutaj przychodzić? Szczerze, gdyby teraz moi chłopcy go zobaczyli stojąc na straży, to pewnie ten ktoś skończył by jako plama krwi.
Idąc wkurzony korytarzem, doszedłem w końcu do pokoju, skąd zabrałem kurtkę, oraz zawiązałem na nowo buty. Zabrawszy po drodze swoją broń wyszedłem na zewnątrz, gdzie po chwili przekroczyłem także bramę. Wziąłem głęboki wdech, aby się skupić na dźwiękach, które dochodziły do mych uszu. Wiecie co? To podziałało, gdyż usłyszałem oddech człowieka. Ruszyłem bez zastanowienia w tamtym kierunku, aby upewnić się czy moje zmysły się nie pomyliły.
Zacząłem się rozglądać, lecz po chwili zauważyłem, tego kogoś. Gość był skitrany w krzakach i obserwował okolicę. Podchodząc do niego od tyłu, chwyciłem jego kołnierzyk i wyciągnąłem go z jego kryjówki.
- Kim jesteś i czego tutaj szukasz? - warknąłem wkurzony, rzucając go na ziemię.
- O.. Obserwatorem.
- Co, ptaszki podziwiasz? Kogo śledzisz, dla kogo pracujesz?!
- Dla nikogo, szukam obozu, który przypadnie mi do gustu.
- I dlatego siedzisz w krzakach z lornetką przy dupie?
- A mam inny wybór? Wy Śmierci mnie nie wpuścicie.
- Pomyliłeś obozy. Jestem z duchów idioto, teraz chodź ze mną.. - podniosłem mężczyznę na równe nogi, a następnie przeszukałem czy na pewno nie posiada przy sobie jakiejś broni. Kiedy to zrobiłem ruszyłem z nim do Blackburna, który miał wydać jakieś oświadczenie na jego temat.
***
Stojąc przy ścianie, miałem nadzieję, że on go zaraz stąd wyrzuci, ale do niczego takiego nie doszło. Co za bzdura, go tutaj nie powinno być!Rutynowe przesłuchanie, standard.. lecz skąd mamy wiedzieć w stu procentach czy nie kłamie? Nikt nie jest pewny, dopóki się nie wykaże, a to mu mogę załatwić - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Hayes, od dzisiaj Colin jest w twojej brygadzie, masz go nakarmić, ubrać i na koniec zaprowadzić do kolegów.
- Eric, chyba sobie kpisz! Zdajesz sobie sprawę, że nie idzie zastąpić Sonny'ego jakimś przybłędą?
- No to przeprowadzisz mu trening, masz wolną rękę - na jego słowa miałem już w głowie plan, ale zobaczymy co z niego będzie..
- Jason, zadbaj o tego żołnierza, ma się ciebie słuchać.
- Jasne, chodź.. Akita - stwierdziłem, że celowo przeczytam tak jego nazwisko, gdyż łatwiej się to wymawia, a ja nie mam zamiaru kaleczyć sobie języka na dziwnych nazwiskach przybłęd.
Ruszyłem z mężczyzną w stronę kuchni, gdzie, sięgnąłem mu jedną z moich racji żywnościowych, aby się porządnie najadł. Nie przeczytałem nawet jaka, to była, ale na pewno nie jest to amerykańska, co mnie cieszyło, bo one są za dobre, aby marnować je na tego kolesia.
- Przygotuj to sobie, abyś z głodu nie umarł, później pójdę z tobą po jakiś mundur, albo chociażby buty, bo w adidasach nie będziesz raczej biegał - warknąłem zabierając jednego z batonów, a następnie opierając się o zimnawą ścianę budynku. - Jak ogarniesz te dwie rzeczy, pójdziemy do chłopaków, a na koniec wybierzesz sobie gdzie chcesz mieszkać... - powiedziałem gryząc baton, na co ten tylko kiwnął głową na tak.
Nie uduś się tą racją żywnościową :3
Colin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz