Chodząc zamyślony, po swym apartamencie na trzecim piętrze, zacząłem zastanawiać się, co ja mam ze sobą zrobić. Stanąłem w końcu przy ręcznie wykonanym zlepku desek, nazwanym też biurkiem. Co z tego, że wygląda jak puzzle, lepiej mieć cokolwiek, aby położyć sobie na tym chociażby manierkę, czy kubek z kawą, którą po prostu wielbię i mogę ją sobie na całe szczęście zrobić. Spojrzałem na papiery, które miałem sprawdzić trzy dni temu, lecz z braku czasu, cały czas to odkładam. Chciałem w końcu przewertować ten stos papierów, więc zabrałem je ze sobą, gdzie następnie położyłem się w ciemnozielonym hamaku, który był przymocowany do dwóch kolumn wspierających piętro nade mną. Nie zwracając uwagi, na wypadające dokumenty z teczki, zacząłem czytać wszystko ponownie. Wszelkie informacje o śmierciach ludzi, z którymi pracowałem. Choć większość dokumentów była popalona, byłem w stanie rozczytać, albo chociaż się domyślić co oznaczało nadpalone słowo, czy też zdanie. Ruscy nie mieli litości dla żadnych papierów rządowych.
Przeglądając dalej kartkę pokrytą dużą ilością, czarnych jak smoła literek, natrafiłem na zdjęcie. Zdjęcie przedstawiające Amandę. Była szaloną kobietą, ale postawiła mi warunek, którego zawsze chciałem uniknąć. Miałem wybierać między nią, a pracą, w której przebywałem jakieś trzysta dni w roku, a ona przez ten czas tylko się martwiła, zastanawiając się czy jeszcze żyję. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok, po czym schowałem fotografię ponownie, w dokumenty.
- Jason - nagle do mojego uroczego pokoju, wparował Clay, dobry, miły chłopak, który jest z nami od niedawna. Spojrzałem na niego znad papierów, marszcząc lekko brwi.
- Co jest? - rzekłem wstając ze swojego posłania, przy okazji odkładając papiery na niską szafkę, stojącą obok hamaka.
- Góra, mamy iść po jakieś zapasy - westchnął, obserwując mnie, czy przypadkiem na niego zaraz nie nakrzyczę.
- Idź już, zaraz przyjdę - rzekłem podchodząc do starej sosnowej szafy, z której wyjąłem swoją koszulkę wojskową. Lubiłem ją, nawet ze względu sentymentalnego. Zawsze podobały mi się naszywki, które na takich rzeczach się znajdowały, więc ja nie mogłem sobie odpuścić, aby rzepy, które kiedyś trzymały się dobrze, przyszyć na stałe. Flaga stanów, moje dane, numer żołnierza, oraz mała naszywka oddziału.
Kiedy Spencer wyszedł z pomieszczenia, zawiązałem jeszcze dokładnie buty i ruszyłem za nim.
Wchodząc do sali, w której siedziała piątka moich wiernych kompanów, zauważyłem, że nasz cały zleceniodawca, chodzi niespokojnie. Czyżby, to było coś aż tak ważnego i nie mogło się zachrzanić?
- Hayes, jak dobrze, że już jesteś. Siadaj, musimy obgadać kilka spraw, nie chcę abyście to zjebali, jasne?
- Wiadomo, my zawsze wiemy co robimy - uśmiechnąłem się chytrze, po czym usiadłem na starym obrotowym krześle, opierając nogi o stół, gdzie były dokumenty.
- Skoro wszyscy już uważacie.. Moi ludzie, podwiozą was pod miejsce, gdzie znajduje się magazyn, który prawdopodobnie ruscy opuścili w pośpiechu. Ponoć znajdują się tam zapasy żywności.
- Chwila. Po cholerę mamy marnować paliwo na całą podróż, jeśli nie mamy go jakoś specjalnie dużo. Byliśmy szkoleni, aby nosić ciężary, więc, dlaczego by nie dojechać dwa kilometry wozami, a ten kilometr co został, pokonać pieszo? Będziemy wtedy cicho i nikt nie będzie miał prawa nas zaskoczyć. Nikt nie usłyszy silnika, a moi ludzie chodzą bardzo cicho, z resztą doskonale o tym wiesz.
- Co by to miało zmienić Jason? Jeśli napotkacie wroga, będziecie i tak walczyć.
- Cholera! Nie dociera do ciebie, że z paliwem nie stoimy wysoko, a dźwięki samochodów mogą nie tylko przywołać zombie, ale też poinformować innych, że się zbliżamy? - powiedziałem wstając, gdzie następnie podszedłem do tablicy, zabierając pisak. - Powiedzmy, że standardowy magazyn rosyjski wygląda tak - naszkicowałem szybko, prostokąt z dwoma wysuniętymi bokami. - Jest jedno wejście, więc tak czy inaczej musimy wejść od frontu. Czy kogoś tam spotkamy nie wiem. Nie mamy super profesjonalnego sprzętu, który jeszcze bez problemu działał przed tą pierdoloną wojną. Musimy się przygotować na wszelkie ewentualności. Jeśli faktycznie, jak mówisz są tam zapasy, które możemy zabrać w sporych ilościach. Chcąc nie chcą, lepiej by było zostawić pojazdy kilometr od magazynu. Tyle już przeniesiemy te skrzynie. Jest nas szóstka, więc bez problemu sobie z tym poradzimy.
- Zawsze przytakiwałem Jasonowi, więc tym razem też tak zrobię.
- Dzięki Sonny, na ciebie można liczyć, jak reszta?
- Plan Hayes'a wydaje się lepszy.
- Dobra, róbcie co chcecie, zastanawiam się po co ja wam tutaj jestem.
- Ktoś musi pogadać, abym ja coś wymyślił. Ruszamy za dwie godziny i dwadzieścia siedem minut! Kto się spóźni ten będzie szukał piwa - zaśmiałem się i ruszyłem do siebie, aby na spokojnie przemyśleć wszystko.
Czas na kawę!
***
Przyszedłem na miejsce trzy minuty wcześniej, przez co chwilę musiałem poczekać na resztę. Nie powinno być problemów, a jeśli będą, to mam zawodowców przy boku. Damy radę. Teraz liczą się tylko zapasy.
Sprawdziliśmy nasze krótkofalówki, po czym wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy w wyznaczone miejsce. Magazyn jest naszym celem, liczą się zasoby i to, aby wszyscy trafili do bazy cali.
- Bravo 1, tu Bravo 6. Mamy gości, zauważyliśmy w oddali latarki. Będziemy musieli uważać.
- Przyjąłem - po odpowiedzi klepnąłem kierowcę, aby dalej nie jechał z nami. Te pół kilometra więcej przejdziemy, nie mamy co ryzykować, aby inni nas zauważyli.
- Panowie ruszamy na północ - rzekłem sprawdzając kompas, a następnie szliśmy w kompletnej ciemności, prowadzeni tylko przez nos naszego psa, który dzielnie brnął do przodu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce ustawiliśmy się pod ścianą, ruszając powoli do drzwi budynku. Na nasze nieszczęście wszystko było pozamykane, więc musieliśmy posłużyć się siłą, a dokładniej łomem. Weszliśmy powoli do środka, przy okazji ustawiając się na odpowiednich pozycjach. Sonny, puścił psa przodem aby w razie czego wykrył jakieś zagrożenie, lecz nic takiego się nie stało. Cerber wrócił do nas zadowolony, więc wszedłem do pierwszego z pomieszczeń. Szczerze, myślałem, że to będzie największe kłamstwo, ale się myliłem. W jednym z pomieszczeń były dwie skrzynie z puszkami, było tego w cholerę dużo, chłopaki znaleźli nawet składzik broni, co było dla nas na dodatkowy plus.
Po jakiś dwóch godzinach, zostaliśmy w czwórkę, gdyż Sonny z Jake'yem poszli z zapasami do samochodu.
- Bravo 1, tu Bravo 6, odnotowałem ruch w głębi korytarza. Strzelać?
- Jeśli zajdzie potrzeba, ukryj się - rzekłem, lecz i tak po chwili usłyszałem głos kobiety.
- Kto tu dowodzi - jej ton mi się cholernie nie podobał. To ona wkroczyła na przejęty przez nas teren, to ona powinna się pierwsza przedstawić, lecz z szacunku do kobiety nie odwróciłam się z wycelowaną do niej bronią.Czas na kawę!
***
Przyszedłem na miejsce trzy minuty wcześniej, przez co chwilę musiałem poczekać na resztę. Nie powinno być problemów, a jeśli będą, to mam zawodowców przy boku. Damy radę. Teraz liczą się tylko zapasy.
Sprawdziliśmy nasze krótkofalówki, po czym wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy w wyznaczone miejsce. Magazyn jest naszym celem, liczą się zasoby i to, aby wszyscy trafili do bazy cali.
- Bravo 1, tu Bravo 6. Mamy gości, zauważyliśmy w oddali latarki. Będziemy musieli uważać.
- Przyjąłem - po odpowiedzi klepnąłem kierowcę, aby dalej nie jechał z nami. Te pół kilometra więcej przejdziemy, nie mamy co ryzykować, aby inni nas zauważyli.
- Panowie ruszamy na północ - rzekłem sprawdzając kompas, a następnie szliśmy w kompletnej ciemności, prowadzeni tylko przez nos naszego psa, który dzielnie brnął do przodu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce ustawiliśmy się pod ścianą, ruszając powoli do drzwi budynku. Na nasze nieszczęście wszystko było pozamykane, więc musieliśmy posłużyć się siłą, a dokładniej łomem. Weszliśmy powoli do środka, przy okazji ustawiając się na odpowiednich pozycjach. Sonny, puścił psa przodem aby w razie czego wykrył jakieś zagrożenie, lecz nic takiego się nie stało. Cerber wrócił do nas zadowolony, więc wszedłem do pierwszego z pomieszczeń. Szczerze, myślałem, że to będzie największe kłamstwo, ale się myliłem. W jednym z pomieszczeń były dwie skrzynie z puszkami, było tego w cholerę dużo, chłopaki znaleźli nawet składzik broni, co było dla nas na dodatkowy plus.
Po jakiś dwóch godzinach, zostaliśmy w czwórkę, gdyż Sonny z Jake'yem poszli z zapasami do samochodu.
- Bravo 1, tu Bravo 6, odnotowałem ruch w głębi korytarza. Strzelać?
- Jeśli zajdzie potrzeba, ukryj się - rzekłem, lecz i tak po chwili usłyszałem głos kobiety.
- A kto pyta? - zapytał jeden z mężczyzn, stojący do mnie tyłem.- Dowódca Rita von Kastner z obozu Aniołów.
Kiedy ona podała mi swoje dane, przez sekundę miałem totalnego laga. von Kastner.. nazwisko moich biologicznych rodziców. Dane się zgadzają. Dziewczyna posiada takie samo imię jak ma siostra, ale także należy do Aniołów co by się zgadzało.
Odwróciwszy się w jej stronę, przypatrzyłem się Ricie uważnie. Musiałem sobie odtworzyć jej zdjęcie w pamięci, co nie było wcale takie łatwe, patrząc jaka jest aktualnie sytuacja. Ja nie mam pojęcia czy ona zaraz do mnie nie strzeli, a ona też nie wie czy nie uniosę zaraz w górę mojego karabinu. Chyba, że dam znak Perremu, który ma ją cały czas na celowniku.
- Dowódca Jason Hayes, obóz Duchów - odparłem w końcu, uśmiechając się chytrze.
Każde z nas, stało teraz w bezruchu. Mogliśmy spodziewać się wszystkiego. Każdy był ostrożny, lecz musiałem w końcu przerwać tę ciszę.
- Po co tutaj weszliście, skoro drzwi były otwarte? - powiedziałem patrząc na jej oczy, które odbijały kolor czerwony. Wampirek, no proszę..
- Mamy przynieś zapasy - powiedziała pewnie.
- Wybacz, ale byliśmy pierwsi, powinno coś jeszcze się ostać, choć większość wynieśli już moi ludzie - powiedziałem, stawiając nogę na skrzyni, która posiadała w sobie czterdzieści puszek fasoli, kilkadziesiąt batonów energetycznych, parę podgrzewaczy i dwa opakowania naboi do AK47.
- Znaleźliśmy te wasze resztki, zabieramy je - powiedziała, chcąc wyjść z pomieszczenia.
- Rita - rzekłem i pokazałem dłonią Perremu, aby przestał celować - macie chociaż jedną dużą skrzynię? - zapytałem, lecz ta tylko pokręciła przecząco głową.
- Bierzcie to i się wynoście... - kopnąłem w jej stronę skrzynie, którą sam miałem zabrać. - ale pierw odeślesz swoich chłopców, którzy cały czas celują do nas, chyba, że któryś z nich che poznać zęby Cerbera.
- Dobrze, daj mi chwilę - powiedziała patrząc na mnie podejrzliwe i ruszyła do swoich, a ja w tym czasie upewniłem się, czy tam jest wszystko, dorzucając zapasową krótkofalówkę, gdzie na tyle przyczepiłem kartkę z napisem "Bądź na liniach 154, ktoś chce porozmawiać, tylko się nie bój".
Zawołałem do siebie chłopaków, którzy wzięli jeszcze zapasy, które stały za mną i kazałem im już iść, przez co patrzyli na mnie jak na idiotę.
- Ruszać się stąd, dotrę do was za cztery minuty - warknąłem, kiedy ci nie chcieli wykonać zadania.
Gdy ci zniknęli już z mojego pola widzenia, zawołałem kobietę, która teraz stała do mnie tyłem.
- Macie to tutaj. W razie czego nikogo tutaj nie było, a magazyn był prawie pusty, jasne?
- Co będę z tego miała?
- Słuchaj wampirku, mam do ciebie interes, który załatwię później, a teraz się cieszcie, że macie chociaż tą skrzynie - powiedziałem wymijając ją i w jak najszybszym tempie, dotarłem do chłopaków, skąd ruszyliśmy do bazy.
Zdając wszelkie relacje, dostałem do wypełnienia raport, który wypiszę już u siebie. Z resztą co mam lepszego do roboty?
Wziąłem szybki prysznic, a następnie usiadłem w fotelu biurowym, zaczynając wypełniać dokument. W pewnym momencie usłyszałem szum z krótkofalówki, więc wziąłem ją w dłoń i rzekłem:
- Panno Von Kastner, widzę, że znalazłaś moją wiadomość. Zdałaś odpowiednie relacje? Niczego nie pomyliłaś? - zapytałem po niemiecku.
Rita? ;33
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz