czwartek, 16 maja 2019

Od Colina cd. Mirandy

- Na pewno wszystko dobrze? - zapytałem, podtrzymując swoją ukochaną, której rany nie wyglądały zbyt dobrze. Nie chcąc jej przemęczać, usadziłem ją na dość dużym kamieniu, gdzie mogła chociaż przez chwilę odsapnąć. Doskonale wiedziałem, że nasz mały sekret będzie w stanie zaleczyć jej krwawiące miejsca, lecz moja zmartwiona podświadomość i tak uważała, iż trzeba poratować lwice drobnym opatrunkiem.
- Na pewno - odpowiedziała, eksponując krwistą część ciała - Spokojnie... Przecież wiesz, że to tylko zadrapanie - uśmiechnęła się delikatnie, pozwalając mi na założenie prowizorycznego opatrunku.  Nigdy nie byłem jakimś wyśmienitym medykiem, ale podstawowe kursy pierwszej pomocy zdałem śpiewająco. Po starannym zabezpieczeniu białego bandaża mogliśmy wznowić swoją podróż, która przybrała dużo wolniejsze tempo niż wcześniej. Nie chcąc natknąć się na innych rozbójników, byliśmy zmuszeni zachować dużo większą czujność, ale ta zdecydowanie nie udzielała się mojej osobie. Mój rozbiegany wzrok co chwilę wracał do postaci Mirandy, aby upewnić się, że nic złego jej się nie stało. Nie umknęło to uwadze "czcigodnego" Jasona, który solidnie mnie za to opieprzył, lecz czym miałem się tutaj niby przejmować? To tylko stary zgred mający problemy z charakterem. Po prostu wiadrodzban i tyle w temacie. Ignorując jego docinki, skupiłem się na swoich celach, dzięki czemu oszczędziłem sobie niepotrzebnych drużynowych kłótni, które tylko opóźniłyby naszą misję. Do domu dotarliśmy kilka minut po północy, co wyprało ze mnie energię na dalsze, podsunięte przez przyjaciół harce. Martwiąc się o zdrowie swojej ukochanej, zaciągnąłem ją siłą na oddział medyczny, gdzie porządnie się nią zajęto. To był męczący dzień. Cholernie męczący dzień.
*Dwa dni później*

Stukając długopisem o blat mahoniowego biurka, zacząłem zastanawiać się nad tym, czy uzupełnianie tych wszystkich dokumentów ma jakiś sens. Siedziałem nad nimi już drugą godzinę, a jedyne co potrafiłem sobie przypomnieć to miejsce, w którym znaleźliśmy nieznany pakunek, wyładowany po brzegi materiałami wybuchowymi. To wszystko nie ma sensu - rozmasowałem rozbolałe skronie, które przez ten gest poczuły jeszcze więcej dyskomfortu, niż ulgi.
- Dlaczego ja nic nie pamiętam? - mruknąłem pod nosem, ulegając uczuciu frustracji, co było kolejnym błędem popełnionym przeze mnie tego samego dnia - Co tam miało miejsce?
- Kochanie? Wszystko dobrze? - usłyszałem słodki głos mojej drugiej połówki, która niczym duch wtargnęła do pokrytego kurzem pomieszczenia - Zniknąłeś na tyle godzin... Martwiłam się... - pogłaskała mnie po plecach, aby następnie spojrzeć w puste tabelki raportu, który teoretycznie już od wczorajszego dnia powinien znajdować się w teczce naszego dowódcy - Znowu cię to dręczy?
- Jak cholera... - westchnąłem, opierając głowę na jej ramieniu - Wszytko wyparowało mi z umysłu... Inni też nic nie wiedzą... Boję się, że doszło tam do czegoś poważniejszego, niż sobie wyobrażamy - wyjawiłem jej swoje obawy, które od dłuższego czasu próbowały zasiać we mnie ziarno straszliwego obłędu - To nie może być przypadek, iż każdy z nas nie pamięta tej misji. Ktoś musi za tym stać.
- Sądzisz, że może być to ktoś z Trupów lub Demonów? - zmarszczyła uroczo brwi, żeby po chwili przetrzeć z ostrożnością zaspane oko - Powinniśmy to zbadać. Richard weźmie za mnie dyżur na oddziale - odwróciła się do mnie plecami, dzięki czemu zdarzyłem ją prędko złapać oraz stanowczo do siebie przyciągnąć.
- Jak to my? - ucałowałem z czułością szyję mojej partnerki, co zostało skomentowane cichym sapnięciem - Tam jest zbyt niebezpiecznie. Nie chce, aby stałą ci się jakaś krzywda. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobił tamten zbir - przygryzłem dolną wargę, mając nadal w pamięci widok roztrzaskanego nosa blondynki, której w tamtym okresie doskwierały też inne kute rany.
- Kochanie... Wszystko się już zagoiło - pogłaskała dłonią swoją szyję, na której nie było nawet najmniejszego siniaka - Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
- Ale i tak nie spuszczę cię z oka - uparłem się, jak wół, który nie chciał ciągnąć pługu w błotnistym polu - Doskonale wiesz, że jesteś moim skarbem - zjechałem dłońmi na jej biodra, co pozwoliło poczuć mi pod palcami jej okryte tkankami kości - To za ile wyruszamy? Nawet nie myśl, iż tym razem znikniesz mi z pola widzenia. Nie ma takiej opcji - zaśmiałem się cicho, licząc w duszy na to, że ta wyprawa nie przyniesie nam krwawego żniwa.

<Miranda? :3> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz