poniedziałek, 13 maja 2019

Od Rity cd. Rafaela


Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki czas, że nie będę polować sama. Prawda, spotykałam inne wampiry. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że osoba, z którą przyjdzie mi polować, będzie mój ukochany, Rafael. Patrzyłam na niego i widziałam, jak bardzo się boi. Siebie i tego, co będzie musiał zrobić, co oboje będziemy musieli zrobić. Zabijanie nigdy i nikomu nie przychodzi łatwo. Nawet nam, wampirom. Jednak to, co musieliśmy zrobić tego wieczoru, zapewni nam pożywienie. I przetrwanie na jakiś czas. A Rafael? Nie dość, że wzmocni się po przemianie, to w dodatku musi nauczyć się polować. On potrzebował tego wszystkiego o wiele bardziej, niż ja. Ja miałam być tylko nauczycielką. I, co dla mnie najważniejsze, wspierać go w tym wszystkim.
Gdy biegliśmy już jakiś czas przez las zauważyłam, że mój kochany jest wyraźnie znudzony. Nie dziwiłam mu się ani trochę – był młodym wampirem, a to było jego pierwsze polowanie. Sama miałam podobnie. Tyle, że nie miałam u boku nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć w tym wszystkim... Odrzuciłam na bok złe myśli i skupiłam się na tym zadaniu, które nas czekało. Po niedługim czasie dostrzegłam przed nami małe stadko łani, liczące siedem sztuk. Przystanęłam i skupiłam całą naszą uwagę na zwierzętach przed nami. A gdy Rafael już wiedział, co robić, wysunęłam kły i ruszyłam...
Poczułam się, jakby cały otaczający mnie świat zniknął. Byłam tylko ja, mój ukochany i nasza zwierzyna. Czułam się wolna. Czułam, że mogę wszystko, że jestem tak potężna, że nikt mnie nie zatrzyma. Spoglądając na mojego towarzysza wiedziałam, że czuje to samo, co ja. Uśmiechnęłam się i poddałam żywiołowi swej natury.
Stado padło niemal w mgnieniu oka, czego ani ja, ani Rafael, nie zdążyliśmy zauważyć. Część z łani nie została jednak osuszona do końca, więc postanowiliśmy przetoczyć krew do butelek, a co lepsze sztuki mięsa zabrać ze sobą. No co, przydadzą się! Gdy wszystko było już gotowe, a my byliśmy w pełni nasyceni i zadowoleni z polowania, ruszyliśmy biegiem do obozu.

** 

Siedziałam na spokojnie w swoim pokoju, pogrążona w lekturze. Rafaela nie było – Aiden znów wezwał go do siebie. Przeczuwałam, o co chodzi, więc wpadłam na własny pomysł. Bez względu na to, co „szef” myślał i chciał lub miał zamiar zrobić, postanowiłam, że Rafael dołączy do mojego oddziału. Przedstawię go chłopakom. Czy tego chcą czy nie, będą musieli go zaakceptować. Jeśli nie to, cóż, nie chciałabym być w ich skórze. Pamiętam zresztą ostatnią reakcję Henricka, gdy zbeształam go za to, jak ordynarnie i niezbyt mądrze, przeszkodził mnie i Rafaelowi w lesie. Na samo wspomnienie tego wydarzenia zaśmiałam się cicho. Może byłam zbyt ostra, ale jako kobieta i dowódca oddziału musiałam znacznie mocniej skupić się na utrzymaniu dyscypliny i hierarchii w mojej drużynie. Miałam pod sobą grupę silnych, doskonale wyszkolonych i niezwykle wyindywidualizowanych mężczyzn. Posłuszeństwo i bezwzględne wykonywanie rozkazów było niezwykle ważne. Na szczęście nie musiałam się o to martwić – moja grupa była mi posłuszna bez względu na wszystko. W każdych okolicznościach mogłam na nich liczyć i nie musiałam martwić się, że coś odwalą.
Stwierdziłam, że wyjdę naprzeciw Rafaelowi i przedstawię mu moje zamiary. Wiedziałam, że bardzo nie chce być w oddziale, jednak, dla świętego spokoju i po to, żeby Aiden się od niego w tej kwestii odczepił, moja propozycja wydawała się idealna. Byłam pewna, że mój ukochany przystanie na moją propozycję i dołączy do mojej grupy. Z zamiarem ogłoszenia mu tej radosnej nowiny wyszłam z naszego azylu i postanowiłam poszukać go w obozie.
Udałam się na główny plac w nadziei na to, że znajdzie się tam nie tylko Amitachi, ale także mój oddział. Nie pomyliłam się zbyt mocno – całą moja grupa siedziała przy stoliku, grając w karty. Mojego ukochanego jednak z nimi nie było. Z daleka usłyszałam, jak panowie, którzy grają, krzyczą na siebie i wyzywają od kanciarzy. Bez wątpienia grają w pokera, pomyślałam i podeszłam do stolika.
Wszyscy wstali w okamgnieniu i zasalutowali mi.
- Dobra, już dobra – odparłam, machając ręką. - Widzieliście pana Amitachiego? - zapytałam poważnie.
- Nie, pani dowódco – odparł Henrick.
- Nikt z nas go nie widział – dodał Wilhelm.
- Cholera... - mruknęłam cicho i zamyśliłam się.
- A o co chodzi? - zapytał zaciekawiony Martin, spoglądając na mnie uważnie.
- Szukam go. Aiden wezwał go do siebie, zapewne w sprawie przyłączenia do któregoś z oddziałów – powiedziałam, przyglądając się im uważnie. - Postanowiłam, że Rafael dołączy do nas – dodałam, siląc się na bardziej władczy ton.
- Ależ oczywiście, pani dowódco! - rzekli chórem, kiwając głowami.
- Nic przeciwko, żadnych obiekcji? - zapytałam, lekko unosząc brew.
- Nie. W końcu każda para rąk się przyda – rzekł Henrick.
- Racja. Ponadto wiemy od pani, pani von Kastner, że pan Amitachi to doskonale wyszkolony żołnierz. A taki osobnik w naszym oddziale bez wątpienia się przyda i na pewno wykaże się w zadaniach. Zresztą, co ja mówię, już to zrobił. Walczył z nami przeciwko wilkołakom, choć wcale nie musiał tego robić! - rzekł poważnie Johannes, a reszta grupy szybko mu przytaknęła.
- W takim razie cieszę się, że tak uważacie – uśmiechnęłam się i odeszłam.

Przechadzałam się po obozie jeszcze z godzinkę i wróciłam do pokoju mając nadzieję, że znajdę tam Rafaela. Jakże się myliłam, gdy okazało się, że pokój jest jednak pusty. Dziwne, pomyślałam, jednak nie martwiłam się zbytnio. Pewnie poszedł się przejść, żeby zobaczyć obóz, w końcu był tu nowy. Z myślą, że za chwilę wróci, położyłam się na łóżku. Nie wiedząc nawet jak i kiedy, zasnęłam.
Obudziłam się po trzech godzinach. Zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju – Rafaela nadal nie było. O co tu chodzi!? - zapytałam samą siebie. Serce podeszło mi do gardła. Teraz byłam już przestraszona. Z walącym sercem wstałam i niemal biegiem puściłam się się do gabinetu Aidena.

- Gdzie jest Rafael!? - z krzykiem na ustach i niemałym przerażeniem wpakowałam się do gabinetu szefa.
- Rita, o co ci chodzi? Przecież on wyszedł ode mnie kilka godzin temu. Nieźle wkurwiony i obrażony, że chciałem przydzielić go do jednego z oddziałów – rzekł, łącząc palce na blacie biurka i spoglądając na mnie uważnie.
- Jak to wyszedł kilka godzin temu!? - zapytałam, krzycząc.
- Uspokój się, Rita – powiedział i popatrzył na mnie poważnie. - Wyszedł po prostu z mojego gabinetu i tyle. Nie wrócił jeszcze?
- Nie, nie wrócił... - zdążyłam jedynie powiedzieć, bo do pokoju wparował zdyszany Henrick.
- Przepraszam, ale... - wysapał, próbując złapać oddech.
- Co się stało!? Czego tak tu wbiegasz!? - ryknęłam, wściekła na cały świat.
- Proszę mi wybaczyć, ale znaleziono pana Amitachi...
- Co!? Gdzie, kiedy!? Mów, ale już!
- Znaleziono go w opuszczonym magazynie, na samym skraju obozu. Siedział zamknięty w jednej z piwnic. Patrol usłyszał walenie w drzwi i wtedy go znaleziono – powiedział już nieco spokojniej. - Miał na szyi ślad po wbiciu igły. Jest teraz w szpitalu – powiedział, a mnie już tam nie było.

Używając wampirzych zmysłów, w tempie godnym sprinterów światowej klasy i minionych epok, dotarłam do szpitala. Wparowałam do pomieszczenia i w mgnieniu oka znalazłam mojego ukochanego.

- Rafael! - podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.
- Rita, skarbie – objął mnie ramionami i przygarnął do siebie. - Nic mi nie jest, kochana.
- Jak to nie!? - zapytałam z wyrzutem. - Ktoś ci coś wstrzyknął, zatargał na drugi koniec obozu, zamknął w piwnicy... - mówiłam, a po moich policzkach płynęły już łzy.
- Skarbie... - powiedział cicho i ujął moją twarz w dłonie. - Już wszystko dobrze, nie płacz no. Chłopaki z twojego oddziału mnie znaleźli i przyprowadzili od razu tutaj. Jest już dobrze, jestem przy tobie – rzekł łagodnie i pocałował mnie czule.
- Rafael... - wymamrotałam. - Co się właściwie stało?
- Jak już zapewne wiesz, Aiden chciał przydzielić mnie do jakiegoś oddziału. I co już także na pewno wiesz, wyszedłem z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Później miałam udać się od razu do ciebie, więc ruszyłem przez główny plac. Schowałem się w cieniu jakiegoś magazynu no i wtedy... Poczułem ukłucie w szyi. A obudziłem się już w tamtej piwnicy – opowiadał, gładząc mnie po policzku.
- Ale jak to? Kto ci mógł to zrobić? - wtuliłam się w niego, powoli się uspokajając.
- Nie wiem. Znalazłem tylko kartkę w kieszeni – powiedział i podał mi zwitek papieru.

Napis głosił:

Wiemy, kim jesteś. Nie tolerujemy bezczelnie przyłączających się do nas wampirów. W ogóle ich nie tolerujemy! 

Nic ci nie będzie, dostałeś tylko środek usypiający. Lepiej przemyśl swoją obecność w naszym obozie. 

Życzliwy 

- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam, gdy przeczytałam kartkę.
- Sam chciałbym wiedzieć... - westchnął Rafael i oparł głowę o moje ramię.
- Ktoś musiał dowiedzieć się o twojej naturze. Ale jak? Jakim cudem?
- Nie wiem... Bez wątpienia, poszła jakaś plotka...
- Bez wątpienia... - powiedziałam cicho. - Co teraz, ukochany? - zapytałam, spoglądając na niego.
- Musimy to wyjaśnić. I nawet mam już pewien pomysł – rzekł, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo i pocałował mnie czule.


<Raf? :3 Be ludzie nie lubio wąpierków! :c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz