Siedziałam tak z Rafaelem pod drzewem, tuląc się do niego.
Wiem, że gdyby nie ja i to, że przemieniłam go w wampira, dawno by już nie żył.
Sam mnie o to w dodatku prosił. Ale cały czas miałam wrażenie, że wyrządziłam
mu tym ogromną krzywdę, że zniszczyłam mu życie. Na pewno bał się sam siebie. W
końcu stał się teraz krwiożerczą bestią. Istotą, której głównym pokarmem była
krew. Od dzisiaj miał zabijać dla perwersyjnej przyjemności i chęci żywienia
się tym, co innym dawało życie. Ciężko było mi z tym wszystkim sobie poradzić,
ale jednocześnie wiedziałam, że razem przez to przejdziemy. W końcu miałam przy
sobie mojego ukochanego, mojego Rafaela. Odzyskałam go po tylu latach rozłąki.
Będziemy ze sobą, póki biały dąb nas nie rozdzieli. Kochałam go, a on kochał
mnie. Tylko to się teraz dla nas obojga liczyło.
**
Gdy w końcu wróciliśmy do obozu, trzeba było zająć się
ludźmi. Jednych już z nami, niestety, nie było. Polegli w niełatwej walce z, jak
się okazało, ciężkim jednak przeciwnikiem. W końcu stado niebezpiecznych i
mocno nieprzyjaznych wilkokształtnych to nie to, co ludzie chcieliby
spotykać na swojej drodze. Część członków obozu była ranna. Jedni mieli bardziej
powierzchowne rany, inni z kolei byli poważnie uszkodzeni. Wszystkich bez
wyjątku trzeba było odprowadzić do personelu medycznego. Tam odpowiednio się
nimi zajmą, opatrzą ich i pomogą tak, jak każdy z osobna będzie tego potrzebował. Ci, którym
nic nie dolegało, zajęli się ogarnianiem sprzętu, broni i wszystkiego tego, co
zabraliśmy ze sobą, by walczyć z wilkami. A ja, jako dowódca, musiałam iść
złożyć raport. Szczerze tego nienawidziłam. Nie chodziło o to, że z lenistwa
tego nie lubiłam, tylko bardziej o to, że niełatwo było mi komunikować
szefostwu, że ktoś został ranny lub poległ. Taki przykry obowiązek spadał
zawsze na mnie.
Poszłam do baraku, w którym siedzieli moi tak zwani szefowie.
Mój wymęczony Amitachi podążał za mną.
–
Skarbie, idź odpocząć. Wiesz, gdzie znajduje się
moja kwatera – rzekłam i stanęłam przed drzwiami, chwytając Rafaela za obie
dłonie.
–
Wiem Rita, wiem. Chcę za tobą poczekać – odparł,
uśmiechając się łagodnie.
–
O nie, nie – podkręciłam głową.- Po tym, co się
stało, po tej wyczerpującej walce, potrzebujesz odpoczynku. Po sam wiesz czym,
po przemianie, potrzebujesz odzyskać siły, nabrać mocy. Idź, proszę. Obiecuję,
że wrócę do ciebie, jak tylko tutaj skończę.
–
Ale Rikita, zaczekam... - zaprotestował, ale
zamknęłam mu usta słodkim pocałunkiem.
–
Nie ma – uśmiechnęłam się zalotnie. - Idź, wrócę
do ciebie szybko, obiecuję.
–
Z tobą nie ma dyskusji, prawda? - zaśmiał się
cicho, kładąc mi dłonie na biodrach.
–
Zasadniczo nie, Rafael – także się zaśmiałam i
zarzuciłam mu dłonie na szyję.
–
Tak myślałem. Kocham cię, Rita – powiedział i
pocałował mnie namiętnie.
–
Ja ciebie też Rafael – odparłam i odwzajemniłam
pocałunek z całą siłą uczuć, jakie do niego żywiłam. - A teraz idź –
uśmiechnęłam się i, cmokając go przelotnie, weszłam do pomieszczenia. Widziałam
jeszcze tylko, jak macha mi i odchodzi w kierunku, z którego do mojej kwatery
było już całkiem blisko.
Składanie raportu zajęło mi jakieś pół godziny. Standardowo,
szefostwo chciało wiedzieć wszystko i jeszcze więcej. Oczywiście, ponad to, co
mogłam im powiedzieć i co im zresztą przekazałam. Męczyli mnie o każdy
najdrobniejszy szczegół, a ja, z cierpliwością godną prawdziwego Anioła, wszystko
im wyjaśniałam i opisywałam najbardziej dokładnie, jak tylko byłam w stanie.
Gdy wreszcie postanowili mnie wypuścić, udałam się w tym samym kierunku, w
którym wcześniej podążał Rafael.
Po drodze miałam okazję mijać mały placyk, na którym
spotykali się od czasu do czasu ludzie z obozu. Po chwili przyglądania się
wszystkim tym, którzy akurat spędzali tam czas, dostrzegłam siedzącego na ławce
Henrika. Przypomniałam sobie, że to on przeszkodził mi i Rafaelowi w lesie,
więc postanowiłam, że troszkę się nad nim poznęcam. Podeszłam więc do miejsca,
gdzie siedział, a ten, niemal natychmiast, wstał i zasalutował mi.
–
Pani dowódco – odparł, nieco zawstydzony i
zaskoczony moim nagłym pojawieniem się.
–
Witaj, Henriku – powiedziałam, zachowując
śmiertelnie poważny i władczy ton.
–
Czy coś się stało? - zapytał, lekko wystraszony.
–
W zasadzie tak – odparłam, jakby od niechcenia,
i zaczęłam przechadzać się w tę i z powrotem przy jego ławce.
–
Czy coś nie tak z którymś z chłopaków z naszego
oddziału? Któryś poległ w walce, jest ranny? A może któryś z nich coś wywinął?
- wypytywał dalej, coraz mocniej się denerwując.
–
Można tak powiedzieć.
–
O co chodzi? - zapytał przerażony, a jego strach
był wręcz namacalny.
–
Jakby to powiedzieć... - zaczęłam, chcąc
potrzymać go jeszcze chwilę w niewiedzy.
–
Proszę nie trzymać mnie w niepewności. Jeśli coś
się stało w naszym oddziale, chcę rozwiązać ten problem lub przynajmniej pomóc
w jego naprawieniu.
–
Chodzi o ciebie – stanęłam przed nim, zakładając
dłonie za plecami.
–
Jak to o mnie? - popatrzył mi w oczy z
nieukrywanym zdziwieniem i takim przerażeniem, że ledwo co powstrzymywałam się
od śmiechu.
–
O ciebie. Niesubordynacja, niewykonywanie
rozkazów... - zaczęłam swoją wyliczankę. - Jestem twoim dowódcą i masz mnie
bezwzględnie słuchać.
–
Ależ pani dowódco! - zaczął, a ja przerwałam mu
ruchem ręki.
–
Nie ma żadnego ale Henrik. Jestem tobą poważnie
zawiedziona. W naszym oddziale takie zachowania nie będą tolerowane – odparłam
władczo i czułam, jak coraz bardziej mięknie. Dobrze, jeszcze troszkę mogę go
pomęczyć.
–
Byłem dzisiaj przydatny. Wykonywałem wszystkie
rozkazy i zadania, które zostały mi dzisiaj przydzielone podczas walki z
wilkami. Narażałem życie dla całego obozu. Starałem się, jak tylko mogłem –
próbował się bronić.
–
Powiedzmy – odparłam, przekręcając głowę lekko w
bok. - Ale jedno zepsułeś całkowicie.
–
Co takiego?
–
Pamiętasz sytuację w lesie, gdy znalazłeś mnie z
panem Amitachi?
–
Tak... - powiedział i spuścił wzrok, mocno
zawstydzony i skołowany.
–
Zapamiętaj sobie raz na zawsze – rzekłam mocnym
tonem. - Nie wolno nam przeszkadzać, rozumiesz?
–
Oczywiście, pani dowódco – odparł zmieszany.
–
Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno nam
przeszkadzać. To rozkaz. Zrozumiałeś?
–
Tak, pani dowódco – powiedział zawstydzony, a ja
się cicho zaśmiałam. - O co chodzi? - zapytał po chwili, tym razem już
zdezorientowany.
–
Wybacz, chciałam cię trochę pomęczyć – odparłam,
nabierając względnej powagi. - Tak naprawdę chodziło o tą sytuację z lasu.
Byłam mocno niezadowolona, że nam przeszkodziłeś więc pomyślałam, że za karę
trochę się nad tobą poznęcam.
–
Proszę mi wybaczyć, nie chciałem nic takiego
zrobić – odpowiedział, spoglądając na mnie.
–
Co się stało, to się nie odstanie – odparłam. -
Daj spokój, jest w porządku. Ale pamiętaj, nie rób tego więcej, jasne?
–
Oczywiście – odparł, uśmiechając się.
–
I nikomu ani słowa, pod żadnym pozorem.
Zrozumiano?
–
Tak! - odparł i zasalutował mi.
–
Spocznij Henrik, spocznij – kiwnęłam mu głową i
odeszłam, udając się do swojego pokoju.
Gdy dotarłam do drzwi i weszłam do środka, zobaczyłam, że nie
ma tam Rafaela. Gdzie on się znów podział? Miał przecież odpoczywać, obiecał
mi. Westchnęłam i zamknęłam za sobą drzwi. Na łóżku dostrzegłam jego wojskową
kurtkę. Czyli był tu, ale gdzieś wyszedł. Usadowiłam się na łóżku, okrywając
ramiona jego kurtką. Była mi o wiele za duża, ale nie przeszkadzało mi to. W
końcu była jego.
Rozejrzałam się po maleńkim pokoju, zastanawiając się, co
mogę robić. Nie miałam zbyt wiele do roboty, chwyciłam więc książkę, która
leżała na szafce przy łóżku. To był jakiś kryminał. Opowiadał o detektywie,
który wraz ze swoim partnerem należeli do specjalnej jednostki wydziału
zabójstw policji i rozwiązywali najbardziej brutalne i krwawe sprawy. Pamiętam, że w jednej z książek tego autora zamordowano duchownego, a ciało
zostawiono na schodach kościoła. Miał odciętą głowę, a na jej miejsce
doczepioną głowę psa. Niezwykle brutalne, ale dla mnie jednak mocno ciekawe.
Zabrałam się więc do lektury licząc na to, że i ta część przygód detektywa
porwie mnie równie bardzo, jak poprzednie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudziłam się nagle, z
włosami w okropnym nieładzie. Ponadto usłyszałam cichutkie kroki, zbliżające
się do pokoju. Ciekawe, kto to mógł być. Nagle otwarły się drzwi, a w nich
stanął Rafael.
–
Gdzie byłeś? - mruknęłam, poprawiając moje
długie włosy i podchodząc do niego.
–
U Andersena – odparł i pogłaskał mnie po zimnym
policzku, który niemal od razu zaczął nabierać temperatury.
–
Co chciał?
–
Niczego – ucałował mnie w czoło. Poczułam się
troszkę bardziej bezpieczna. - Od teraz jestem jednym z was. Mówiłem, że nie
opuszczę cię aż do śmierci... A nawet dłużej... - dodał, wpatrując się w moje
oczy.
–
Wiem, że to mówiłeś – uśmiechnęłam się
nieznacznie, wtulając twarz w jego dłoń. - Ale czekaj, chwilę... Jak to jesteś
jednym z nas? - zapytałam zdziwiona, obejmując go w pasie.
–
No normalnie – przyciągnął mnie do siebie. -
Dołączyłem do twojego obozu, Rikita. Jestem teraz jednym z Aniołów – uśmiechnął
się cudnie i pocałował mnie czule.
–
Naprawdę? - zapytałam, odwzajemniając pocałunek,
jednocześnie będąc mocno zdziwiona.
–
Naprawdę – znów się uśmiechnął, a moje serce po
prostu się rozpłynęło. Miał tak cudowny uśmiech, na który wprost nie mogłam się
napatrzeć.
–
To cudowna wiadomość! - ucieszyłam się i tym
razem to ja go pocałowałam.
–
Cieszysz się?
–
Oczywiście – odparłam i trąciłam nosem jego nos,
na co zaśmiał się uroczo. - Ale jednocześnie jestem dość mocno zdziwiona.
–
Jak to, dlaczego? - zapytał lekko zdziwiony i
zasmucony.
–
Skarbie, nie smuć się – ujęłam jego twarz w
dłonie. - Zawsze mówiłeś, że nie lubisz przebywać w większej grupie i raczej
nie ma szans na to, że dołączysz do jakiegoś obozu. Że wolisz samotne
podróżowanie. A teraz jesteś tutaj, jako jeden z Aniołów. Jesteś tutaj ze mną –
uśmiechnęłam się, lekko wzruszona.
–
Ej, Rita, weź mi nie płacz – powiedział łagodnie
i ucałował mnie czule.
–
Nie zamierzam. Po prostu... Nie wiesz nawet, jak
bardzo się cieszę, że do nas dołączyłeś. Jestem przeszczęśliwa, że zostajesz z
nami – popatrzyłam na niego.
–
Widzę kochana, widzę – zaśmiał się i znów mnie
pocałował.
–
To jedna z lepszych wiadomości, jakie ostatnio
usłyszałam, wiesz?
–
Naprawdę?
–
Oczywiście – zaśmiałam się i obróciłam go w
kierunku łóżka. - Teraz naprawdę będę mogła cię mieć przy sobie. I budzić się
codziennie przy tobie... Tak bardzo się cieszę, że dołączyłeś do obozu.
–
Ja też, Rita – dodał, a ja czułam, jak bardzo
mnie w tym momencie pragnie. Nie, żeby coś, ale właśnie na tym mi zależało. -
Mówiłem, że cię nie opuszczę aż do śmierci i dłużej.
–
Wiem skarbie – popatrzyłam na niego
uwodzicielsko i poczułam, jak jego dłonie wsuwają się pod moją koszulę. - Czuję
– zaśmiałam się na to, co próbuje zrobić z moim stanikiem.
–
Przepraszam, ja nic nie wiem – powiedział
niewinnie i także się zaśmiał.
–
Czyżby? - pchnęłam go lekko na łóżko i stanęłam
nad nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz