czwartek, 2 maja 2019

OD Rity cd. Rafaela


Siedziałam tak z Rafaelem pod drzewem, tuląc się do niego. Wiem, że gdyby nie ja i to, że przemieniłam go w wampira, dawno by już nie żył. Sam mnie o to w dodatku prosił. Ale cały czas miałam wrażenie, że wyrządziłam mu tym ogromną krzywdę, że zniszczyłam mu życie. Na pewno bał się sam siebie. W końcu stał się teraz krwiożerczą bestią. Istotą, której głównym pokarmem była krew. Od dzisiaj miał zabijać dla perwersyjnej przyjemności i chęci żywienia się tym, co innym dawało życie. Ciężko było mi z tym wszystkim sobie poradzić, ale jednocześnie wiedziałam, że razem przez to przejdziemy. W końcu miałam przy sobie mojego ukochanego, mojego Rafaela. Odzyskałam go po tylu latach rozłąki. Będziemy ze sobą, póki biały dąb nas nie rozdzieli. Kochałam go, a on kochał mnie. Tylko to się teraz dla nas obojga liczyło.

**

Gdy w końcu wróciliśmy do obozu, trzeba było zająć się ludźmi. Jednych już z nami, niestety, nie było. Polegli w niełatwej walce z, jak się okazało, ciężkim jednak przeciwnikiem. W końcu stado niebezpiecznych i mocno nieprzyjaznych wilkokształtnych to nie to, co ludzie chcieliby spotykać na swojej drodze. Część członków obozu była ranna. Jedni mieli bardziej powierzchowne rany, inni z kolei byli poważnie uszkodzeni. Wszystkich bez wyjątku trzeba było odprowadzić do personelu medycznego. Tam odpowiednio się nimi zajmą, opatrzą ich i pomogą tak, jak każdy z osobna będzie tego potrzebował. Ci, którym nic nie dolegało, zajęli się ogarnianiem sprzętu, broni i wszystkiego tego, co zabraliśmy ze sobą, by walczyć z wilkami. A ja, jako dowódca, musiałam iść złożyć raport. Szczerze tego nienawidziłam. Nie chodziło o to, że z lenistwa tego nie lubiłam, tylko bardziej o to, że niełatwo było mi komunikować szefostwu, że ktoś został ranny lub poległ. Taki przykry obowiązek spadał zawsze na mnie.
Poszłam do baraku, w którym siedzieli moi tak zwani szefowie. Mój wymęczony Amitachi podążał za mną.

        Skarbie, idź odpocząć. Wiesz, gdzie znajduje się moja kwatera – rzekłam i stanęłam przed drzwiami, chwytając Rafaela za obie dłonie.
        Wiem Rita, wiem. Chcę za tobą poczekać – odparł, uśmiechając się łagodnie.
        O nie, nie – podkręciłam głową.- Po tym, co się stało, po tej wyczerpującej walce, potrzebujesz odpoczynku. Po sam wiesz czym, po przemianie, potrzebujesz odzyskać siły, nabrać mocy. Idź, proszę. Obiecuję, że wrócę do ciebie, jak tylko tutaj skończę.
        Ale Rikita, zaczekam... - zaprotestował, ale zamknęłam mu usta słodkim pocałunkiem.
        Nie ma – uśmiechnęłam się zalotnie. - Idź, wrócę do ciebie szybko, obiecuję.
        Z tobą nie ma dyskusji, prawda? - zaśmiał się cicho, kładąc mi dłonie na biodrach.
        Zasadniczo nie, Rafael – także się zaśmiałam i zarzuciłam mu dłonie na szyję.
        Tak myślałem. Kocham cię, Rita – powiedział i pocałował mnie namiętnie.
        Ja ciebie też Rafael – odparłam i odwzajemniłam pocałunek z całą siłą uczuć, jakie do niego żywiłam. - A teraz idź – uśmiechnęłam się i, cmokając go przelotnie, weszłam do pomieszczenia. Widziałam jeszcze tylko, jak macha mi i odchodzi w kierunku, z którego do mojej kwatery było już całkiem blisko.

Składanie raportu zajęło mi jakieś pół godziny. Standardowo, szefostwo chciało wiedzieć wszystko i jeszcze więcej. Oczywiście, ponad to, co mogłam im powiedzieć i co im zresztą przekazałam. Męczyli mnie o każdy najdrobniejszy szczegół, a ja, z cierpliwością godną prawdziwego Anioła, wszystko im wyjaśniałam i opisywałam najbardziej dokładnie, jak tylko byłam w stanie. Gdy wreszcie postanowili mnie wypuścić, udałam się w tym samym kierunku, w którym wcześniej podążał Rafael.
Po drodze miałam okazję mijać mały placyk, na którym spotykali się od czasu do czasu ludzie z obozu. Po chwili przyglądania się wszystkim tym, którzy akurat spędzali tam czas, dostrzegłam siedzącego na ławce Henrika. Przypomniałam sobie, że to on przeszkodził mi i Rafaelowi w lesie, więc postanowiłam, że troszkę się nad nim poznęcam. Podeszłam więc do miejsca, gdzie siedział, a ten, niemal natychmiast, wstał i zasalutował mi.

        Pani dowódco – odparł, nieco zawstydzony i zaskoczony moim nagłym pojawieniem się.
        Witaj, Henriku – powiedziałam, zachowując śmiertelnie poważny i władczy ton.
        Czy coś się stało? - zapytał, lekko wystraszony.
        W zasadzie tak – odparłam, jakby od niechcenia, i zaczęłam przechadzać się w tę i z powrotem przy jego ławce.
        Czy coś nie tak z którymś z chłopaków z naszego oddziału? Któryś poległ w walce, jest ranny? A może któryś z nich coś wywinął? - wypytywał dalej, coraz mocniej się denerwując.
        Można tak powiedzieć.
        O co chodzi? - zapytał przerażony, a jego strach był wręcz namacalny.
        Jakby to powiedzieć... - zaczęłam, chcąc potrzymać go jeszcze chwilę w niewiedzy.
        Proszę nie trzymać mnie w niepewności. Jeśli coś się stało w naszym oddziale, chcę rozwiązać ten problem lub przynajmniej pomóc w jego naprawieniu.
        Chodzi o ciebie – stanęłam przed nim, zakładając dłonie za plecami.
        Jak to o mnie? - popatrzył mi w oczy z nieukrywanym zdziwieniem i takim przerażeniem, że ledwo co powstrzymywałam się od śmiechu.
        O ciebie. Niesubordynacja, niewykonywanie rozkazów... - zaczęłam swoją wyliczankę. - Jestem twoim dowódcą i masz mnie bezwzględnie słuchać.
        Ależ pani dowódco! - zaczął, a ja przerwałam mu ruchem ręki.
        Nie ma żadnego ale Henrik. Jestem tobą poważnie zawiedziona. W naszym oddziale takie zachowania nie będą tolerowane – odparłam władczo i czułam, jak coraz bardziej mięknie. Dobrze, jeszcze troszkę mogę go pomęczyć.
        Byłem dzisiaj przydatny. Wykonywałem wszystkie rozkazy i zadania, które zostały mi dzisiaj przydzielone podczas walki z wilkami. Narażałem życie dla całego obozu. Starałem się, jak tylko mogłem – próbował się bronić.
        Powiedzmy – odparłam, przekręcając głowę lekko w bok. - Ale jedno zepsułeś całkowicie.
        Co takiego?
        Pamiętasz sytuację w lesie, gdy znalazłeś mnie z panem Amitachi?
        Tak... - powiedział i spuścił wzrok, mocno zawstydzony i skołowany.
        Zapamiętaj sobie raz na zawsze – rzekłam mocnym tonem. - Nie wolno nam przeszkadzać, rozumiesz?
        Oczywiście, pani dowódco – odparł zmieszany.
        Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno nam przeszkadzać. To rozkaz. Zrozumiałeś?
        Tak, pani dowódco – powiedział zawstydzony, a ja się cicho zaśmiałam. - O co chodzi? - zapytał po chwili, tym razem już zdezorientowany.
        Wybacz, chciałam cię trochę pomęczyć – odparłam, nabierając względnej powagi. - Tak naprawdę chodziło o tą sytuację z lasu. Byłam mocno niezadowolona, że nam przeszkodziłeś więc pomyślałam, że za karę trochę się nad tobą poznęcam.
        Proszę mi wybaczyć, nie chciałem nic takiego zrobić – odpowiedział, spoglądając na mnie.
        Co się stało, to się nie odstanie – odparłam. - Daj spokój, jest w porządku. Ale pamiętaj, nie rób tego więcej, jasne?
        Oczywiście – odparł, uśmiechając się.
        I nikomu ani słowa, pod żadnym pozorem. Zrozumiano?
        Tak! - odparł i zasalutował mi.
        Spocznij Henrik, spocznij – kiwnęłam mu głową i odeszłam, udając się do swojego pokoju.

Gdy dotarłam do drzwi i weszłam do środka, zobaczyłam, że nie ma tam Rafaela. Gdzie on się znów podział? Miał przecież odpoczywać, obiecał mi. Westchnęłam i zamknęłam za sobą drzwi. Na łóżku dostrzegłam jego wojskową kurtkę. Czyli był tu, ale gdzieś wyszedł. Usadowiłam się na łóżku, okrywając ramiona jego kurtką. Była mi o wiele za duża, ale nie przeszkadzało mi to. W końcu była jego.
Rozejrzałam się po maleńkim pokoju, zastanawiając się, co mogę robić. Nie miałam zbyt wiele do roboty, chwyciłam więc książkę, która leżała na szafce przy łóżku. To był jakiś kryminał. Opowiadał o detektywie, który wraz ze swoim partnerem należeli do specjalnej jednostki wydziału zabójstw policji i rozwiązywali najbardziej brutalne i krwawe sprawy. Pamiętam, że w jednej z książek tego autora zamordowano duchownego, a ciało zostawiono na schodach kościoła. Miał odciętą głowę, a na jej miejsce doczepioną głowę psa. Niezwykle brutalne, ale dla mnie jednak mocno ciekawe. Zabrałam się więc do lektury licząc na to, że i ta część przygód detektywa porwie mnie równie bardzo, jak poprzednie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudziłam się nagle, z włosami w okropnym nieładzie. Ponadto usłyszałam cichutkie kroki, zbliżające się do pokoju. Ciekawe, kto to mógł być. Nagle otwarły się drzwi, a w nich stanął Rafael.

        Gdzie byłeś? - mruknęłam, poprawiając moje długie włosy i podchodząc do niego.
        U Andersena – odparł i pogłaskał mnie po zimnym policzku, który niemal od razu zaczął nabierać temperatury.
        Co chciał?
        Niczego – ucałował mnie w czoło. Poczułam się troszkę bardziej bezpieczna. - Od teraz jestem jednym z was. Mówiłem, że nie opuszczę cię aż do śmierci... A nawet dłużej... - dodał, wpatrując się w moje oczy.
        Wiem, że to mówiłeś – uśmiechnęłam się nieznacznie, wtulając twarz w jego dłoń. - Ale czekaj, chwilę... Jak to jesteś jednym z nas? - zapytałam zdziwiona, obejmując go w pasie.
        No normalnie – przyciągnął mnie do siebie. - Dołączyłem do twojego obozu, Rikita. Jestem teraz jednym z Aniołów – uśmiechnął się cudnie i pocałował mnie czule.
        Naprawdę? - zapytałam, odwzajemniając pocałunek, jednocześnie będąc mocno zdziwiona.
        Naprawdę – znów się uśmiechnął, a moje serce po prostu się rozpłynęło. Miał tak cudowny uśmiech, na który wprost nie mogłam się napatrzeć.
        To cudowna wiadomość! - ucieszyłam się i tym razem to ja go pocałowałam.
        Cieszysz się?
        Oczywiście – odparłam i trąciłam nosem jego nos, na co zaśmiał się uroczo. - Ale jednocześnie jestem dość mocno zdziwiona.
        Jak to, dlaczego? - zapytał lekko zdziwiony i zasmucony.
        Skarbie, nie smuć się – ujęłam jego twarz w dłonie. - Zawsze mówiłeś, że nie lubisz przebywać w większej grupie i raczej nie ma szans na to, że dołączysz do jakiegoś obozu. Że wolisz samotne podróżowanie. A teraz jesteś tutaj, jako jeden z Aniołów. Jesteś tutaj ze mną – uśmiechnęłam się, lekko wzruszona.
        Ej, Rita, weź mi nie płacz – powiedział łagodnie i ucałował mnie czule.
        Nie zamierzam. Po prostu... Nie wiesz nawet, jak bardzo się cieszę, że do nas dołączyłeś. Jestem przeszczęśliwa, że zostajesz z nami – popatrzyłam na niego.
        Widzę kochana, widzę – zaśmiał się i znów mnie pocałował.
        To jedna z lepszych wiadomości, jakie ostatnio usłyszałam, wiesz?
        Naprawdę?
        Oczywiście – zaśmiałam się i obróciłam go w kierunku łóżka. - Teraz naprawdę będę mogła cię mieć przy sobie. I budzić się codziennie przy tobie... Tak bardzo się cieszę, że dołączyłeś do obozu.
        Ja też, Rita – dodał, a ja czułam, jak bardzo mnie w tym momencie pragnie. Nie, żeby coś, ale właśnie na tym mi zależało. - Mówiłem, że cię nie opuszczę aż do śmierci i dłużej.
        Wiem skarbie – popatrzyłam na niego uwodzicielsko i poczułam, jak jego dłonie wsuwają się pod moją koszulę. - Czuję – zaśmiałam się na to, co próbuje zrobić z moim stanikiem.
        Przepraszam, ja nic nie wiem – powiedział niewinnie i także się zaśmiał.
        Czyżby? - pchnęłam go lekko na łóżko i stanęłam nad nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz