czwartek, 20 czerwca 2019

Od Rity cd. Rafaela

Rafael chciał, by ponownie go złapali... By ponownie go zamknęli... Jego pomysł kompletnie mi nie odpowiadał – w końcu chciał dać się skrzywdzić. Ponownie. Słuchając jego argumentów wiedziałam, że ma rację. Co ci ludzie mogliby zrobić innemu z nas, innemu wampirowi? O wiele gorsze rzeczy, niż mojemu ukochanemu. Jego tylko zamknęli... Następnego mogą torturować, eksperymentować czy zabić... Wiedziałam, że musimy coś z z tym zrobić, że musimy znaleźć tych, którzy stoją za tym wszystkim. Ale to, co mówił Raf, nie docierało do mnie. Obawiałam się o jego zdrowie, życie, istnienie. Bez niego... Wolałam o tym nie myśleć.
Słuchałam jego wywodu i coraz bardziej dawałam się przekonać do tego planu. Szaleńczego planu, który zakładał, że nam się uda. I wiedziałam, że nam się uda. Musiało, nie było innego wyjścia. Drżąca i nadal przerażona, przytuliłam mojego młodego wampira i zgodziłam się na to, co zaproponował. Wiedziałam, że musimy zacząć działać. Nie mogliśmy w końcu dopuścić, żeby ktoś inny został skrzywdzony. Zaufałam mu i, wtulając się jeszcze bardziej w jego klatkę piersiową, zamknęłam oczy. Potrzebowałam odpoczynku i resetu umysłu. Nie wiedząc nawet kiedy, poczułam, że Rafael śpi. Uśmiechnęłam się pod nosem i pocałowałam go czule w policzek. Na twarzy wykwitł mu lekki rumieniec przez sen, więc wtulił się we mnie jeszcze bardziej i spał dalej. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam pojęcia, że taki z niego wstydzioch. Oplotłam się delikatnie jego rękami i sama poszłam spać.

**Piętnaście godzin później** 

Gdy się obudziłam, Rafael już siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Wstałam i stanęłam za nim, przytulając go. Złapał mnie za dłonie i ucałował je delikatnie.

- Dzień dobry, śpiochu – odparł po chwili i zaśmiał się cicho. - Witaj kochanie.
- Śpiochu? - zaczęłam się śmiać i ścisnęłam jego dłonie. - Witaj, ukochany.
- Wyspana?
- Mmm... - zamruczałam w zastanowieniu. - Jakby tak bardziej nad tym pomyśleć, to tak, wyspana. A ty?
- Owszem, wyspany. W końcu spałem z tobą – odchylił głowę do tył€, by na mnie spojrzeć, i posłał mi jedną z tych swoich min w stylu „super pewny siebie Amitachi”. Znów się roześmiałam i ucałowałam go czule. - A to za co?
- Buziak na dzień dobry, Amitachi – zetknęłam swój nos z jego. - Co tu masz? - wskazałam głową na stos papierów, leżących przed nim.
- Przeglądam wszystkie informacje, jakie udało się nam dotychczas zgromadzić na temat tej grupy ludzi, która stoi za moim porwaniem.
- Oh, no tak... - westchnęłam w zamyśleniu.
- Dalej się tym przejmujesz skarbie? Tym, co chcemy zrobić?
- Odrobinkę – skłamałam, próbując się uśmiechnąć.
- Kochanie, nie kłam. Widzę, jak się tym wszystkim denerwujesz.
- Cóż... Przejmuję się, bardzo. W końcu chcesz, by znów cię znaleźli i zamknęli. Wiem, że powód tego wszystkiego jest niezwykle szlachetny i rycerski, ale obawiam się o twoje bezpieczeństwo, najdroższy – westchnęłam cicho i smutno.
- Oh, ukochana... - dodał cicho i obrócił się na krześle, a potem usadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił. - Wiem, jak bardzo się przejmujesz. Ale wiem także, że damy sobie radę i że wszystko pójdzie dobrze. Znajdziemy ich i skopiemy im tyłki, ok? - zapytał, uśmiechając się.
- Dobrze – odwzajemniłam jego uśmiech, który był tak cholernie zaraźliwy. - Wiem, że damy sobie radę – pogłaskałam go czule po policzku. - Nie możemy pozwolić, by komuś jeszcze stała się krzywda. Kto wie, co ci dziwni ludzie mogą jeszcze wymyślić i co mogą zrobić. Nic dobrego do głowy mi nie przychodzi.
- Cóż, mnie także – westchnął i pocałował mnie namiętnie, niespodziewanie wsuwając dłonie pod moją koszulkę.
- Rafael... - wymruczałam z zadowoleniem. Wyczuwając w jego spodniach rosnącą wypukłość, przylgnęłam do jego krocza, delikatnie się o nie ocierając. Usłyszałam, jak syczy z zadowoleniem.
- Rita... Co ty ze mną robisz? - wydyszał, spragniony dalszych pieszczot.
- Ja nic nie wiem... - odparłam z niewinną miną i lekko poruszyłam biodrami. - To wcale nie jest tak, że cię prowokuję.
- Wcale... - wymruczał mrocznie, przyciskając mnie do siebie i całując po szyi. - Obiecuję ci... Gdy będzie po wszystkim... Wiesz, co... - spojrzał mi w oczy. Czułam, jak pali go pożądanie i wiedziałam, co miał na myśli.
- Wiem Rafael, wiem – wymruczałam w odpowiedzi i pocałowałam go czule. - Kocham cię.
- Ja ciebie też Rita – odparł i wtulił się we mnie. - Chodźmy i miejmy to za sobą, dobrze? - dodał po chwili. 
- Oczywiście – odparłam i zsunęłam się z niego.
Rafael wyszedł z pokoju pierwszy. Miał się snuć przez kilka godzin po obozie i sprawdzać różne ewentualne miejsca, w których mógł znaleźć tamtych ludzi. A ja? Ja miałam podążać za nim, niczym jego cień i być w pogotowiu na wszelki wypadek. No właśnie, na wszelki wypadek... Wolałam o tym nie myśleć, więc skupiłam się na tym, co aktualnie miałam do zrobienia.

**Kilka godzin później** 

Snułam się po obozie za moim ukochanym prze kilka godzin. Wszystko było w porządku i nie trafiliśmy na nic podejrzanego. Kompletnie nic się nie działo, jakby nagle cała sprawa ucichła, a tamci ludzie, którzy zamknęli Rafaela w piwnicy, wyparowali i zniknęli w powietrzu niczym mgła. Zaczynałam na poważnie się zastanawiać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Powoli ogarniała mnie lekka frustracja. Miałam wrażenie, że nic nic pożytecznego nie robimy, a cały nasz plan nie ma sensu. Byłam na siebie zła, że nie jesteśmy w stanie dokonać niczego w tej sprawie. Spoglądając uważnie za mojego kochanego z bezpiecznej odległości dostrzegłam, że udaje się do budynku, w którym znajdowały się nasze archiwa. Ruszyłam więc bezszelestnie za nim.
Rafael wszedł do środka, a ja zostałam na zewnątrz. I tak wyczuwałam jego obecność dzięki wyostrzonym przez wampiryzm zmysłom, więc mogłam stać na posterunku.
Przez dłuższy czas kompletnie nic się nie działo. Już dawno zrobiło się ciemno, więc w swoich czarnych ubraniach byłam niewidoczna. Nagle zauważyłam, jak w kierunku budynku ktoś się zbliża. Skupiłam na nim całą swoją uwagę i obserwowałam.
Nie widziałam go tu nigdy, więc bez wątpienia był to ktoś obcy. Skradał się doskonale i uważnie obserwował otoczenie. Wiedział, co robi, nie był głupi, pomyślałam. Wyraźnie zauważyłam, że trzyma broń. Cholera, syknęłam w myślach. W tym momencie mężczyzna wszedł do budynku. Odczekując stosowną chwilę, ruszyłam za nim.
Szukałam go przez chwilę nie wiedząc, gdzie mogę go znaleźć. Potem usłyszałam wyraźne głosy... Jego i Rafaela. Ruszyłam w tamtym kierunku.

- Zostaw to i łapy za głowę – mężczyzna warknął na Rafaela. - Nie masz prawa tutaj przebywać... Nie masz prawa, krwiopijco!
- Spokojnie... Chciałem tylko porozmawiać... Nie planowałem nikogo uśmiercać – powiedział cicho i spokojnie Rafael. - Proszę, porozmawiajmy... Rozumiem, że wiele wycierpiałeś przez wampiry, ale nie każdy z nas jest zły. Gdybym był opętany przez złe moce, już dawno wszyscy by nie żyli.
- Zamknij się pijawko – usłyszałam znów tego mężczyznę, a po chwili głuchy dźwięk uderzenia w ciało. Musiał skopać Rafaela... - Nie powinni was tutaj w ogóle przyjmować! Przyciągacie jedynie problemy! Wybiję was wszystkich! Wszystkich co do joty! - wrzeszczał facet. Na pewno mierzył w niego bronią... Bez wątpienia w głowę... Spuściłam wzrok i spostrzegłam małą torbę, leżącą na ziemi. Szybko do niej zajrzałam i znalazłam w środku jakieś strzykawki. Cholera, to musi być to, czym uśpili wtedy Rafa! Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zabrałam jedną z nich. Może się przydać, pomyślałam...
- Nie. Nie możesz – odparł pewny siebie Rafael, a ja niemal czułam jak w myślach daje mi znak, bym teraz to ja zaczęła działać.

Bezszelestnie wsunęłam się do pokoju. Czułam, jak oczy zachodzą mi krwią, a moje ciało się zmienia... Z tego wszystkiego czułam, że nieznacznie się przemieniłam... Szlag by to! Szybko zamachnęłam się rękoma i z całej siły zdzieliłam tego mężczyznę kijem baseballowym w głowę. Oddychając ciężko, odkopnęłam broń mężczyzny w kąt, a Rafael szybko chwycił pistolet w rękę i zabezpieczył go. Ja pochyliłam się nad facetem i wbiłam mu w szyję strzykawkę w szyję.
- To tak na wszelki wypadek – odparłam i poczułam wszechogarniająca mnie ulgę, że Rafael jest cały i zdrowy. Moje ciało wróciło do całkowicie ludzkiej formy.
- Nie za dużo, kochanie? - odparł Rafael, wstając z podłogi i otrzepując swe ubranie. 
- Zdecydowanie nie – odparłam głucho i bez jakichkolwiek emocji. - Zasłużył na znacznie więcej – dodał cicho a po chwili rzuciłam się na Rafaela, z całych sił go przytulając.
- Rikita, spokojnie, jestem tutaj – odparł, ogarniając mnie szybko swoimi ramionami i tuląc do siebie. - Nic mi nie jest, żyję, mamy go – dodał, głaskając mnie uspokajająco po plecach.
- Bałam się, tak strasznie się bałam... - oderwałam się od niego i popatrzyłam mu w oczy. - Wiesz chociaż, kim on jest?
- Przeglądałem dokumenty dotyczące ludzi skrzywdzonych przez wampiry. Według papierów, które znalazłem, nazywa się Nick Johnson. Ma niecałe trzydzieści lat. Kilka miesięcy temu, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, zmarła jego żona i ośmioletnia córka.
- O cholera... - westchnęłam i spojrzałam na ledwo żywego osobnika, który leżał na ziemi.
- Nieźle go potraktowałaś – powiedział z uznaniem i pocałował mnie czule.
- Wiem, dzięki – uśmiechnęłam się i odwzajemniłam całusa.
- To co teraz? - odparł,odrywając się ode mnie po chwili.
- Przesłuchanie. Zabierz go, ja nie mogę na niego patrzeć. Pójdę przygotować jakąś salę – odparłam, znów go całując, i wyszłam z pomieszczenia.

**Cztery godziny później** 

Facet wybudził się po półtorej godzinie, a od ponad dwóch Rafael go przesłuchiwał. Ten cały Nick był wyjątkowo oporny, nie działały na niego żadne metody przesłuchań. Cały czas, odkąd się obudził, milczał i nie wypowiedział ani jednego słowa. Co mogliśmy zrobić? Jedynie czekać...
Chodziłam w tę i z powrotem przed pomieszczeniem, w którym Rafael i Aiden przepytywali naszego „gościa”. Nagle usłyszałam, jak mówi...

- Odwalcie się ode mnie, nic wam nie powiem! - wykrzyczał.
- Taki jesteś pewien? - wychrypiał zdenerwowany już Andersen.
- Daj mu spokój – odparł Rafael. - Nic ci nie zrobimy. Powiedz, po co to wszystko – powiedział, zwracając się do tamtego typa.
- Walcie się. Pracuję na zlecenie. Ale nigdy go nie znajdziecie, nigdy – odparł facet i znów zamilkł.
Dalsze słowa w ogóle do niego nie docierały. Weszłam po cichu do pomieszczenia w momencie, gdy Raf i Aiden stali tyłem do Johnsona, żywo nad czymś debatując. A ja mogłam jedynie obserwować, jak nasz więzień wstaje, biegnie w kierunku okna i wyskakuje przez nie. Szybko podeszłam do krawędzi, przy której leżały roztrzaskane odłamki szkła z okna i spojrzałam w dół. 

- Bez wątpienia nie żyje... - odparłam cicho, spoglądając na roztrzaskaną głowę przybysza i krew, która rozlewa się wokół niej.
- Jasna cholera... - powiedział nasz przywódca-, zakładając ręce za głowę i odwracając się od tego widoku.
- Wszystko się schrzaniło – dodał Rafael- przytulając mnie od tyłu.
- Bez wątpienia... - westchnęłam, łapiąc go za ręce. - Co teraz zrobimy?
- Mam pewien plan, ukochana – dodał i ucałował mnie w szyję.

 


Rafael, co robimy ze zwłokiem? :c I, kochanie, jaki masz plan? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz