środa, 24 kwietnia 2019

Od Ileany do Rafaela

Widząc na horyzoncie wschodzące słońce poczułam przechodzący po mojej skórze lekki dreszczyk. Z początku obserwowałam jak tonacje słońca z krwistoczerwonej zmienia się na mocny pomarańcz, by następnie widzieć złoty blask. Nowy dzień, nowa walka - pomyślałam siedząc na jednym z dachów opuszczonego budynku, opierając się plecami o betonową ścianę, która jeszcze się trzymała i ochraniała schody prowadzące w dół. Siedziałam sama i patrzyłam tęsknym wzrokiem w dal. Choć minęło już tyle czasu, ja nadal tęskniłam za matķą. Może i nie była aż tak dobra jak inne matki, które zapewniały zazwyczaj swoim dzieciom oboje rodziców, ale zawsze się starała zapewnić mi dobre życie. Matka zawsze mnie wspierała w drodze jaką sobie obrałam, a kochałam śpiewać od małej dziewczynki. I co mi po tych marzeniach pozostało? Tylko wspomnienia...
- Meh... i co robić z takim gównianym życiem? - spytałam samą siebie spuszczając lekko głowę i przez chwile się wpatrując w swoje białe sportowe buty marki Puma, które były już pobrudzone. Lubiłam tą markę najbardziej i chyba dlatego że na bucie był ten wielki skaczący kot. Przynajmniej nie musiałam za te buty płacić jak to było w normalnym świecie - pomyślałam nieco otrzepując ręką prawego buta.
- Nudzisz się? - usłyszałam nagle głos Davida, który wszedł po schodach na dach. Poznałam go dopiero u przemytników i musiałam powiedzieć że go bardzo polubiłam, z resztą tak jak i Toma, Rayana i Alis. To z nimi najbardziej trzymałam i można powiedzieć, że byli moimi przyjaciółmi.
- A widać że się nudzę? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przenosząc na niego wzrok.
- Z mojego punktu widzenia tak - odparł siadając obok mnie - I co nowego tego pięknego, gównianego dnia? - spytał patrząc w dal, co zaraz zrobiłam i ja.
- Gówno to samo, tylko dzień inny - westchnęłam lekko.
- Nie jest chyba aż tak źle... Zawsze mogę Ci pomarudzić - odparł lekko szturchając mnie łokciem w bok na poprawę humoru.
- A tylko spróbuj - odparłam lekko rozbawiona i go pacnęłam lekko w ramie.
- Uważaj bo narobisz mi siniaków - powiedział rozbawiony.
- Oj uważaj bo kości jeszcze ci połamię - parsknęłam cichym śmiechem.
- I widzisz jaka jesteś dla mnie niemiła? - spytał ledwie powstrzymując się od śmiechu.
- Mój drogi... - zaczęłam unosząc palec wskazujący - Jak to mówią człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy - odparłam parskając śmiechem w końcu.
- Ty wieśniaro - zaśmiał się lekko pacając teraz mnie w ramię.
- Uważaj bo o molestowanie Cię jeszcze oskarżę i wpierdol dostaniesz - zarechotałam lekko.
- Uuu już się boję Eski - wyszczerzył się głupkowato na co wywróciłam teatralnie oczami, nie tracąc dobrego nastroju.
- A kto to tu tak rechocze? - usłyszeliśmy nagle głos Alis, która także się pojawiła na dachu w towarzystwie Toma i Rayana.
- Ano my - wyszczerzyliśmy się do nich na co lekko się wszyscy uśmiechnęli i pokręcili na boki głowami.
- Słychać was jak nie wiem co - odezwał się Rayan, który ściągnął z pleców swój szaroniebieski plecak w którym coś lekko stuknęło.
- Ooo... a cóż to tak tam brzęczy? - spytałam zaciekawiona.
- Aaa coś dobreeeegooo - uśmiechnęła się tajemniczo Alis.
- A coo? - spytał David, który zaczął nieco się kręcić.
- Nie interesuj się bo kociej mordki dostaniesz - odparła rozbawiona dziewczyna.
- No weeeeeź pokaż - odezwał się nieco zniecierpliwiony chłopak obok mnie.
- No nie trzymaj już ich tak, przecież widzisz że ich aż skręca - zaśmiał się cicho Tom.
- No dobrze dobrze... Rayan pokaż im - odparła Alis, która lekko się do niego odwróciła.
- Jak karzesz szefowo - odparł rozbawiony chłopak, który po chwili wyjął z plecaka dwa wina! Momentalnie na mojej twarzy wykwitł uśmieszek, który wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Aaaa... już się komuś micha cieszy - zażartował Tom.
- Robicie ze mnie alkoholiczkę wy mendy niedobre - zażartowałam na co parsknęli wszyscy śmiechem.
- Dobra dobra - odezwała się rozbawiona Alis - To jak? Napijemy się? - spytała.
- Ej ej ej... Tak z samego rana? - spytał zdziwiony David.
- Tak rano się upijać to chyba niezbyt dobry pomysł - dodał swoje Rayan.
- No może macie racje... - stwierdziła po chwili namysłu Alis.
- Wypijmy sobie wieczorem albo coś - odezwał się Tom.
- No... tak będzie lepiej, a poza tym będzie chłodniej - odezwałam się teraz ja.
- No dobra, to co w takim razie porobimy? - spytała Alis, która założyła ręce na biodra, przez co Rayan nieco bardziej na nią spojrzał. Ślinił się do niej od jakiegoś czasu, co wszyscy doskonale to widzieliśmy, lecz Alis jakby o tym nie wiedziała, chyba że potrafiła aż tak doskonale się maskować... Czując jak lekki wiatr poruszył moimi włosami, zaczęłam się zastanawiać co takiego moglibyśmy porobić. Przemytnicy w sumie mieli mało ciekawych rzeczy do roboty, ale cóż...
- Może pójdziemy na jakiś zwiad? Może poszperamy trochę w szpitalu opuszczonym? Może akurat coś ciekawego znajdziemy - zaproponowałam.
- Do szpitala? No nie wiem... - odparł niechętnie David - Co tam niby możemy znaleźć? Już dawno tam wszystko zostało raczej opróżnione - dodał.
- Właśnie nie wiadomo - odparłam szybko - Pamiętajcie że jak ludzie się źle czuli po wybuchach bomb to szli do szpitali i to tam umierali masowo... Jest więc szansa że niewiele osób tam chodziło, bojąc się że dopadną ich hardy zombie - dodałam patrząc na nich uważnie.
- W sumie i tak nie mamy nic do roboty - stwierdził Tom.
- To co idziemy? - spytałam szykując się powoli do wstania.
- Jasne - odparli wszyscy zgodnie, na co się podniosłam i ruszyliśmy w stronę dużego opuszczonego i nieco już zarośniętego wokoło szpitala.
*********************************************************************************
- Ty... strasznie tutaj jest - odezwał się Tom, który szedł akurat ze mną w parze, gdyż podzieliliśmy się na dwuosobowe grupki. Najodważniejszy był David, który wędrował sobie sam po mrocznym gmachu szpitala. Ja sama osobiście bym raczej chyba nie miała odwagi wędrować tak, gdyż w końcu nigdy nie wiadomo czy nie wpadnie się w jakieś tarapaty. Każde z nasz miało przy sobie jakąś broń, więc to trochę dodawało nam odwagi.
- I pomyśleć że kiedyś to był tętniący życiem szpital... - szepnęłam cicho, ostrożnie stawiając kroki, by się nie potknąć i nie upaść. Generatory oczywiście dawno wysiadły, więc chodziliśmy ostrożnie używając swoich ledowych latarek, które miały o wiele większy zasięg i mogliśmy zawsze je doładować w bazie. Siany były całe umazane krwią... Były też napisy "Pomóżcie mi", "Ratunku", "Pomocy". W jakich czasach okropnych przyszło mi żyć? - pomyślałam wyobrażając sobie całe to ludzkie cierpienie i strach jaki musieli czuć Ci ludzie, którzy przychodząc do szpitala będąc pewni że zostaną wyleczeni, lecz prawda była zupełnie inna i większość z takich ludzi umarła w cierpieniach. Byłam z Tomem na poziomie 4, podczas gdy reszta sprawdzała dolne poziomy. Gdzieniegdzie pomieszczenia były pozamykane i zabarykadowane, a zza drzwi można było słyszeć charczenia zombi. Na jednych z głównych wejść w dalszą część szpitala, drzwi były zabarykadowane na amen łóżkami oraz dużymi stalowymi łańcuchami, a na drzwiach krwią było napisane "Nie otwierać". Poczułam jak ciarki przeszły mi po plecach, zwłaszcza że na starej już i ledwie widocznej tabliczce zobaczyłam napis "OIOM"
- Tutaj pewnie zabierali tych którym oddech się zatrzymał... - odezwał się cicho Tom, na co lekko skinęłam głową, potwierdzając jego słowa.
- Pytanie ile z tych ludzi tutaj było zarażonych, a ilu niewinnych zamkniętych razem z zombie, by później stać się tacy jak te wszystkie mięsożerne potwory - powiedziałam przygnębiona. 
- Wtedy była wielka panika... Nikt nie wiedział kto jest zarażony, a kto nie - westchnął Tom - W tamtym czasie nawet nie wiedziano co się dzieje i co to za wirus - dodał.
- A teraz to niby wiemy? - spytałam retorycznie - Nadal nie mamy antidotum, które w pełni by uzdrowiło wszystkich ludzi i uodporniło nas na to cholerstwo - dodałam.
- Ale mamy antyzynę... - mruknął cicho pod nosem.
- No mamy, ale sam wiesz że nie na wszystkich ona działa, zwłaszcza na te bardziej zaawansowane stadia zarażenia wirusem - odparłam, na co lekko skinął głową.
- Jak myślisz? Kiedyś świat się odbuduje? - spytał nagle po dłuższej chwili ciszy.
- Wątpię... - odparłam spokojnie  - Przyroda zawsze się przed nami starała bronić, bo ją ciągle niszczyliśmy, a teraz gdy znalazła ona sposób na nasze wytępienie, nic już nie będzie takie samo - westchnęłam lekko - Z resztą wirusy stale mutują, więc boję się że i kiedyś nawet antyzyna będzie do niczego przeciwko tej zarazie - dodałam smutno, przypominając sobie czasy sprzed wojny i bomby nuklearnej. 
- Niestety ludzie nigdy się nie zmienią - stwierdził patrząc na obdrapane ściany - Nawet teraz, zamiast się wspierać, ludzie dzielą się na poszczególne obozy i knują między sobą gdzieniegdzie - dodał, powoli ruszając dalej.
- Człowiek jest najgorszym stworzeniem na świecie... Mamy za swoje prawdę mówiąc - odezwałam się, ruszając za nim. 
- Ano prawda - odparł jedynie, po czym znowu szliśmy po korytarzach bardzo cicho. Nie znajdując nic ciekawego, postanowiliśmy wejść na wyższe piętro schodami. Powoli i ostrożnie stawiając kroki, zaczęliśmy wchodzić coraz to wyżej, świecąc latarkami i trzymając każdy swoją broń w ręce w razie czego. Kiedy byliśmy już w połowie drogi, nagle Tom zatrzymał mnie ruchem ręki. Kiedy wreszcie weszliśmy na górę, postanowiliśmy nieco przyśpieszyć, dlatego na 5 piętrze rozdzieliliśmy się, ale nie za daleko. To piętro różniło się od innych, mianowicie panował na nim dużo większy porządek niż na niższych piętrach. Były co prawda porozrzucane jakieś kartki i pomazane ściany, lecz nie było to aż tak duże w porównaniu z poziomem numer 1,2,3 i 4. 
Choć w sumie to na zerowy poziom nie schodziliśmy, wiec równie dobrze i tam mógł byś niezły syf. Ten szpital miał aż 8 pięter, nie licząc poziomu w piwnicach, więc mieliśmy całkiem spory obszar jeszcze do przeszukania. Szczęście nam dopisało, gdyż znalazłam trochę lekarstw i opatrunków, które zaraz zaczęłam zabezpieczać i pakować do plecaka. Kiedy wszystko dokładnie posprawdzałam w swojej części szpitala i chciałam wracać do Toma, nagle kątem oka przez okno dostrzegłam jakąś postać po drugiej stronie budynku, który miał kształt trochę w literę "U", ale też miał i ogromną dobudówkę, więc teren do przeszukania był ogromny. 
To co ja sprawdzałam ze swoją grupą, było zaledwie kroplą w morzu tego wielkiego budynku. Szybko zgasiłam latarkę, by nikt mnie nie zauważył, po czym przykleiłam się do ściany przy oknie i zaczęłam się dyskretnie rozglądać. Z początku nikogo nie widziałam, lecz w końcu o dłuższej chwili, zza winkla wyłonił mi się postać jakiegoś mężczyzny. Niewiele mogłam zobaczyć, gdyż był cały ubrany na czarno, a w pomieszczeniu, w którym był panowała istna ciemność, co utrudniło mi rozpoznanie kim jest oraz skąd ewentualnie pochodzi obcy człowiek. Wiedziałam na pewno, że to nie jest nikt z moich, gdyż oni "urzędowali" na niższych piętrach.  
Kto to jest? Przyjaciel czy wróg? A może ktoś jeszcze inny? - pomyślałam zastanawiając się nad tym bardziej. Nie chciałam narażać grupy, dlatego też postanowiłam najpierw sama nieco wypadać sytuację, a wtedy ewentualnie poinformować resztę. Poszłam więc korytarzami w tamtą część budynku, oczywiście nie używając latarki, bo inaczej by mnie mógł wykryć, a przecież nie wiedziałam jakie ten ktoś ma zamiary! Kiedy jednak dotarłam w miejsce skąd widziałam obcego mężczyznę, nikogo już tam nie zastałam... Zaczęłam się więc rozglądać, gdzie mógł ewentualnie pójść. Przejrzałam ostrożnie resztę pomieszczeń, lecz jak było widać na tym piętrze go już nie było. Poszedł do góry czy na dół? - pomyślałam widząc otwarte drzwi na klatkę schodową. Poczułam jak serce mi momentalnie przyśpiesza ze strachu. Instynkt podpowiadał mi by się wycofać, lecz ja koniecznie chciałam wiedzieć, kim jest ten człowiek, no i czy aby czasem nie potrzebuje jakiejś pomocy. W końcu mógł mieć jakiś rannych bliskich czy coś w tym rodzaju, a
 wtedy mogłabym go zaprowadzić do obozu. Ignorując więc swój instynkt, polazłam na górę, gdyż pomyślałam że skoro ten ktoś też szuka leków, to na pewno też wędruje coraz to wyżej. Przynajmniej ja tak myślałam... Z każdym krokiem moje serce biło coraz to bardziej nerwowo, a w gardle czułam nieprzyjemny ścisk. Gdy dotarłam wreszcie na 6 piętro, ostrożnie wyłoniłam się z klatki schodowej, otwierając cicho lekko zardzewiałe już drzwi. Po mojej lewej stronie znajdowało się tylko okno i nie było żadnej sali, wiec skierowałam się w prawo, skąd w końcu coś usłyszałam. Słysząc zza rogu ciche hałasy, zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać, po czym odważyłam się lekko wyjrzeć, dzięki czemu mogłam dostrzec cień poruszającej się osoby, która była zaraz w pomieszczeniu obok. Jeśli ma broń to mnie może zabić - przeszło mi nagle przez myśl, a w tym też czasie szmery nagle ucichły, co mi się wcale nie spodobało. Wiedzą iż lepiej się szybko wycofać, zaczęłam się szybko aczkolwiek cicho cofać, mając nadzieję że nie wpadnę na jakieś łóżko czy też inną rzecz, która mogła by mnie zdradzić. W dodatku ciemność panująca na korytarzach sprawiała że i tak poruszałam się prawie po omacku... Kiedy byłam już blisko klatki schodowej, nagle przez przypadek trąciłam coś lekko nogą, przez co wydał się delikatny hałas, przez który myślałam że dostanę zawału! Sprawcą tego zamieszania był cholerny, zasrany długopis! Może i normalnie to był cichy hałas, lecz w opuszczonym budynku, był to AŻ lekki hałas. Uciekać - pomyślałam jedynie, lecz sprawy potoczyły się zupełnie inaczej niż myślałam. 

 < Rafael? ;3 no i co tam robisz? Wiedziałeś że lezie za Tobą? xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz