czwartek, 2 maja 2019

Od Ileany cd. Rafaela

Zabije mnie - pomyślałam gdy czułam jak ostrze stalowego noża jest niebezpiecznie blisko mojej krtani. W tym momencie karciłam się że w ogóle postanowiłam ruszyć za tym nieznajomym. Chciałam dobrze a wyszło jak zwykle... Wojna zmieniła ludzi w bezwzględne i egoistyczne jednostki myślące tylko i wyłącznie o sobie, więc taka osoba jak ja była teraz na te czasy dziwadłem. Czymś nienormalnym bo działałam wbrew przystosowaniom do panującego środowiska. Byłam pewna że mnie zabije... Cholera byłam nawet bardziej niż pewna! Widziałam już nawet jak częściowo swoje całe życie przed oczami! Marne ale jednak... Eh... I wspomnienia związane z matką. Mama... Ciekawe czy mogłabym się tam w górze do niej po raz ostatni przytulić - pomyślałam szybko widząc wściekłość w oczach swojego napastnika, któremu jeszcze przed chwilą myślałam by pomóc. Zrezygnował jednak o dziwo z zabójstwa mnie, lecz za to dostałam bolesnego kopniaka w brzuch, przez którego myślałam że zemdleje. Uderzenie z glanów wojskowych było bardzo bolesne a ból uniemożliwił mi na jakąkolwiek ucieczkę, mimo dużego wystrzału adrenaliny. Pewnie siniak nie zejdzie mi przez miesiąc jak nie więcej - pomyślałam ledwie pamiętając że przez moją rzadką chorobę krwi rany dużo wolniej się goiły niż u normalnego człowieka, nie mówiąc o tym że przez nawet najmniejsze skaleczenie mogłam się łatwo i szybko wykrwawić. Bolesne pociągnięcie za moje i tak słabawe włosy było także niemiłym doświadczeniem ale jak widać trafił mi się jakiś damski bokser... Mimo wszystko widziałam że czegoś szukał, lecz nie chciał bandaży które resztką sił chciałam mu dać. Na jego plecach nie widziałam żadnego loga obozu, więc był samotnikiem z tego co wywnioskowałam. Dziwiło mnie więc że nie chciał on opatrunków które w tych czasach były na wagę złota. Mężczyzna jednak wzgardził opatrunkami i zniknął tak szybko jak się pojawił... Było to dla mnie dziwne, gdyż nie widziałam jeszcze aż tak szybkiego człowieka ale z drugiej strony? To wojskowy... a oni zawsze są szybsi niż takie szaraki jak ja czy inne osoby.
Wstałam z dużym trudem i bólem, krzywiąc się przy tym zapewne gorzej niż srający kot na pustyni, ale co innego miałam zrobić, skoro to tak strasznie bolało? Nie mogłam iść szybko więc jakoś dokuśtykałam się do reszty grupy, która zaraz zaczęła się wypytywać o to co się stało, lecz nic nie powiedziałam. Chciałam wracać tylko do obozu jak nigdy i tam zwinąć się w kulkę na moim łóżku, które tam miałam. Nie chciałam nawet iść z przyjaciółmi by się napić... Droga do obozu była dla mnie męczarnią. Nigdy nie byłam byt silna jeśli chodzi o ból, więc jeśli miałam jakąś ranę, to odczuwałam ją bardziej niż reszta ludzi. Matka zawsze się ze mnie śmiała, że zachowuję się jak jakaś szlachta za dawnych czasów. Wtedy było mi do śmiechu, lecz w obecnej chwili stanowczo nie. Oddałam wszystko co miałam w plecaku na medycznym, a następnie pokuśtykałam jakoś do swojego niewielkiego pokoju, wielkości małego kojca dla psa, a następnie z dużą ulgą położyłam się na twardym materacu. Ulga... - pomyślałam, a następnie szybko zasnęłam.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
- Wiesz co? Oglądanie Twojej twarzy wcale nie jest przyjemne zwłaszcza gdy taka osoba jak Ty jest zadufaną w sobie osobą, która myśli że wie wszystko o innych od razu! - fuknęłam zła już na maksa tego dnia. Nie dość że miałam ciężki dzień, to jeszcze kolejna osoba tego dnia musiała mnie przy wszystkich upokarzać i poniżać! Jeszcze Rufus musiał mi dzisiaj uciec i to jak na złość do tego typa! Dlaczego akurat do niego, a nie do kogoś innego? Jego tu jeszcze brakowało - pomyślałam zabierając rudego kotka i wracając szybkim krokiem stamtąd skąd przyszłam. Już miałam dość wysłuchiwania tego po kątach że jestem tylko: dziwką, szmatą, kurwą, dupodajką itp! Miałam dość! I rozstawiania po kątach! Co oni wszyscy myśleli?! Że ja nie mam w ogóle żadnych uczuć? Że mi jest miło wysłuchiwać tych wszystkich oszczerstw na mnie? Ubierałam się normalnie, nigdy nie byłam z nikim w łóżku, nigdy nikomu nie obciągałam jeśli to kogoś interesuje! Byłam już na skraju wytrzymałości psychicznej... 
Jeszcze się dzisiaj dowiedziałam, że mój chłopak, któremu ufałam i zapoznałam się z nim tutaj w obozie, tak na prawdę ze mnie zakpił, bo założył się z innymi że mu zaufam i że mnie przeleci... A ja mu ufałam! Może i do niczego nie doszło i w ogóle ale i tak to był cios prosto w serce! Nie była to pierwsza moja taka sytuacja, ale myślałam że mam chociaż jakąś osobę której mogę się zwierzyć, z którą mogę porozmawiać, a tu się okazało że osoba której ufałam ze mnie zadrwiła z resztą dla zabawy! Mama miała rację, nie ma już dawno dobrych ludzi - pomyślałam zamykając się w swoim pokoju. Gdy straciłam matkę, miałam 17 lat... Jeden rok z matką starałyśmy się jakoś przetrwać, dopóki nie zaczęły się wybuchy bomb atomowych. To właśnie jedna z nich zabiła moją matkę. Przez ten cały czas walczyłam jak każdy o przetrwanie w tym chorym świecie zombie, znosiłam mróz, upał, a przede wszystkim ogromne pragnienie i głód. Sama właściwie nie wiem do tej pory jak ja to wszystko przetrwałam! Wszystko pamiętam jakby ten cały czas zlewał mi się w jeden obraz. W rutynę, a raczej jakbym była wtedy na wpół w letargu. Pamiętam tamten czas jak przez mgłę... Ciągła walka o każdy krok. O każdy oddech. Koszmar... To było jak jeden długi koszmar - pomyślałam patrząc na rude kocisko, które patrzyło uważnie co robię. 
- A Ty co się patrzysz mały zdrajco? - fuknęłam do kota, na co przekrzywił lekko główkę w bok.
- Mraaau? - odpowiedział po kociemu na co westchnęłam lekko. Nie był niczemu winny o czym wiedziałam, ale byłam już zmęczona tym wszystkim. Czy tak ciężko zrozumieć innym że jestem normalna, a nie że jestem jakąś głupią dziwką i szmatą? Od około roku jestem w przemytnikach i do tej pory jedynymi osobami, które były dla mnie miłe, to moi przyjaciele i ten cholerny zdrajca Igor! Ta cholerna żmija... Jednocześnie czułam złość i chciało mi się płakać, ale co z tego? Mam zmartwienia i ból idiotki, ale to tak cholernie boli przeszło mi przez myśl.
- No i co rudzielcu? Pewnie znowu chcesz żreć nie? - spytałam kota, który podniósł do góry ogon i od razu poszedł pod swoje miski - No tak... Chociaż Ty nie masz zmartwień - dodałam wzdychając ciężko i dając Rufusowi jedzenie na które tak czekał, by następnie mrucząc z zadowolenia, szybko konsumując swoje jedzenie. 
Chciałabym się tak cieszyć jak Ty Rufus pomyślałam kładąc się na swoim łóżku by następnie zacząć gapić się w sufit. Ten Rafael Amitachi też ze mnie drwił... Nie znał mnie a drwił i oceniał. Czy jestem na prawdę taka jak mnie oceniają? Zaczynałam powoli w to wszystko wierzyć i coraz bardziej miałam ochotę ze sobą skończyć. Mną by się tak nie przejęto jak tą rudą kulką, nad którą by pewnie wszyscy ubolewali gdyby coś mu się stało, a ja byłam takim nic. Takim zerem. Chciałam być przydatna dla obozu bardziej, bo co z tego że chodziłam na te patrole w poszukiwaniu jedzenia i innych rzeczy, skoro wiadomo że już takich rzeczy się na niektórych terenach nie znajdzie? Strata czasu, nie mówiąc o tym że jestem kolejną zbędną gębą do wykarmienia dla obozu. Nie jadłam nic już od czterech dni... W brzuchu mi burczało, a słysząc mlaskanie jedzącego kota, wcale nie było mi łatwiej tak leżeć, ale nie zamierzałam się na razie pojawiać na stołówce. Wolałam się przegłodzić, poczekać trochę. A może chciałam po prostu chciałam się zagłodzić na śmierć?
- Szkoda że tylko ja tu jestem sierotą - powiedziałam cicho ze smutkiem, przypominając sobie jak komputer wykazał że tylko ja nie mam już w obozie żadnych bliskich. Pewnie ojciec też by mnie nie cierpiał - pomyślałam przypominając sobie jak kiedyś mama odczytała kopertę która do niej przyszła priorytetem. Pamiętałam jaka była zdołowana tym co tam było napisane, a mianowicie "brak zgodności". Wtedy kazałam mamie się nie przejmować i ją przytuliłam, ale teraz... eh... no właśnie! Teraz bym zrobiła dużo by dowiedzieć się czy mam jakiegoś kochającego i dobrego ojca. Jednak wiedziałam w duszy że nawet jeśli bym teraz chciała go odnaleźć to jak? Nie mam żadnych informacji z kim była kiedyś moja matka. Taki Amitachi to pewnie ma całą rodzinę kochających bliskich a taką idiotę jak ja to co? Nikt już się mną nie interesował... Tylko matka mnie kochała na prawdę i ją straciłam. Obwiniałam się o jej śmierć, bo gdybym została z nią wtedy w tym pokoju, to może gdybym ją osłoniła własnym ciałem to by przeżyła... Jak ja wtedy przeżyłam? Wpadłam w jakąś dziurę która otworzyła się podczas nadejścia pierwszej fali uderzeniowej i mnie zasypało. Byłam w jakimś starym tunelu który ochronił mnie przed śmiercią. Czując coraz silniejsze bóle brzucha, wstałam i powlokłam się do stołówki skąd wzięłam jedną bułkę a następnie w swoim pokoju popijając wodą ją zjadłam do połowy.
♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤
Dwa dni później, późnym popołudniem wybrałam się do starego ratusza, choć wcale nie był on taki stary tylko zniszczony i zaniedbany przez to co się stało na świecie. Zaopatrzona w najważniejsze rzeczy weszłam do środka przez wybitą szybę główną w drzwiach. Ostrożnie ominęłam rozbite szkło by się nie poranić, a następnie weszłam na wyższe piętra gdzie znajdowały się archiwa starych spraw sądowych oraz starych ślubów. Podczas gdy wybuchła wojna, wszyscy woleli przenieść akta do ratusza, a przynajmniej ich część by w razie co wszystko się zachowało lecz niestety później nastąpił koniec świata... Czemu w ogóle tutaj przyszłam? Ponieważ ostatnie wydarzenia sprawiły że postanowiłam jednak pokopać w dokumentach by dowiedzieć się być może o tym kim może być mój ojciec. Niektóre imiona i nazwiska znałam, gdyż zapamiętałam je wtedy z tamtego dokumentu na badania DNA, który otrzymała matka.

Ivan Severiatus,
Robert Mcgreen,
Johan Derqis,
Kevin Logger.

Powtarzałam sobie jak mantrę, wiedząc że testy na ojcostwo z udziałem tej czwórki była wykluczona. Niestety na górze nie było zbytniego porządku gdyż przekładając dokumenty w pośpiechu, nie pookładano ich i nie posortowano według alfabetu. Whitney Torres - pomyślałam biorąc pierwsze akta do ręki, które oczywiście mnie nie interesowały, ponieważ jakiś tam Brajan Odyński mnie nie interesował ani jego życie... Odłożyłam je zatem w inne miejsce i zaczęłam dalej "kopać" w tej stercie papierów. Było to bardzo ciężkie, ponieważ dokumenty były w ogóle nieposortowane, przez co akta innej osoby potrafiły się znajdować w osobnej i w innej w ogóle teczce osoby. Robili wszystko na odwal się - pomyślałam po dwóch godzinach bezowocnego szukania, które bardzo mnie zmęczyło, więc musiałam odpocząć. Oparłam się więc bardziej o ścianę i dopiero teraz zauważyłam że na dworze lało jak z cebra i się bardzo bardzo ochłodziło. Wiedziałam że nie mam co wracać w taką pogodę, więc zapowiadało się na to że musiałam spędzić tutaj noc. W sumie to i tak na razie nic nie znalazłam, a rosnące w mojej głowie pytania tylko by się pogłębiały jeśli bym była w obozie, więc nie było niby tego złego, co by na dobre nie wyszło. Choć przypominając sobie wczorajszą rozmowę z lekarzem, miałam ochotę już teraz się poddać, zwłaszcza że i tak już nic i nikt nie mógł mi pomóc...
Dowiedziałam się wczoraj że mam raka mózgu... Niejakiego glejaka wielopostaciowego IV stopnia w płacie skroniowym. Śmierć i Przemytnicy odmówiły operacji i leczenia. Miałam zbyt napromieniowaną krew, bo wcześniej gdy byłam sama, to byłam na terenach najbardziej skażonych... A dodając do tego wszystkiego moją hemofilię, to tm bardziej nikt nie chciał ryzykować. Miałam miesiąc góra dwa życia. Dlatego właśnie chciałam się dowiedzieć kto jest moim ojcem... Chciałam to chociaż wiedzieć przed swoją śmiercią. I jeśli dobrze pójdzie, zobaczyć jego zdjęcie... Jeśli dobrze pójdzie to "może" jakiś desperat dostanie moje słabe organy - pomyślałam smutno, zaczynając nucić piosenkę pod nosem. Śpiewanie mnie uspokajało, lecz wiedziałam że za bardzo nie mogę głośno śpiewać mimo bardzo bardzo bardzo ulewnego deszczu, bo zawsze ktoś może chcieć mnie napaść.
Zabawne... Umierałam, a ja przejmuję się czy ktoś mnie wcześniej zabije czy nie. Totalny absurd.

 Śpiewałam sobie cicho pod nosem, patrząc na mocno padający na dworze deszcz, który jakby chciał się przebić przez wszystko co tylko może swoimi ostrymi jak igiełki kroplami wody, które atakowały przy silnym i porywistym wietrze wszystko jak szalone. Gdy skończyłam w końcu, nagle poczułam jak drżą mi ręce, więc spojrzałam na nie odruchowo i je lekko podniosłam. Drżały, a moje oczy dostały ostrego światłowstrętu, dlatego nie mogłam się patrzeć przez chwilę dłuższą na to co się dzieje za oknem. Wiedziałam że mam atak spowodowany rosnącym szybko guzem w mojej głowie, co mnie przerażało, lecz na szczęście atak przeszedł po około czterdziestu sekundach. gdy wszystko ustało poczułam się strasznie wyczerpana i odruchowo chyba zbladłam i zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki i ciężko oddychać, próbując wyrównać rozgalopowane serce ze strachu.
- Dzięki bogu - szepnęłam sama cicho do siebie, a gdy usłyszałam osunięcie się jednej z akt, szybko spojrzałam w tamtą stronę i kogo zobaczyłam? Rafaela Amitachi... Nie no on mnie chyba prześladuje - przeszło mi przez myśl krótko.
- Przyszedłeś się ponabijać ze mnie jak inni? - spytałam głosem nie mającym w ogóle energii w sobie - Idź do obozu to się bardziej pośmiejesz - dodałam patrząc znowu na akta leżące obok mnie. Mógł mnie teraz i nawet zabić... Było by to dla mnie lepsze i w sumie o jedna gęba mniej do wykarmienia dla obozu. Same plusy dla nich! Resztką sił wzięłam jakoś akta jakieś by sprawdzić co jest dla nich napisane, a w tym czasie słyszałam że nabrał więcej powietrza do płuc by coś powiedzieć.

< Rafael? ;3 nie zaczynaj kłótni xd Pocieszyłbyś ją a nie! xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz