poniedziałek, 20 maja 2019

Od Mirandy cd. Colina

Colin zdecydowanie zbyt mocno przejmował się tym wszystkim, co mi się przydarzyło. Nie byłam na niego zła, bo nie miałam kompletnie żadnego powodu ku temu. Jednak mocno przygnębiało mnie to, że on się w ogóle o mnie martwi. Jakby nie patrzeć, w sytuacji, w której się znaleźliśmy, odniesienie ran było więcej, niż prawdopodobne. Tym razem przytrafiło się to mi. Kocham mojego obrońcę, ale to, że tak przejął się moim uszczerbkiem na zdrowiu, wprawiało mnie w smutek. Nie dawałam jednak tego po sobie poznać i pozwoliłam mu się opatrzeć. Opieka, którą otoczył mnie Colin nie umknęła uwadze Jasona. Bo jakżeby inaczej? Wydarł się na niego bez wiadomej przyczyny, ale mój ukochany w ogóle się tym nie przejął. Nie było zresztą ku temu powodów.
Gdy wróciliśmy do obozu, Aitkens siłą zaciągnął mnie na oddział medyczny. Muszą cię opatrzeć, Mir, jesteś ranna, mówił. Próbowałam się bronić, przecież nasz sekret bez żadnych problemów w krótkim czasie zaleczy wszystkie moje rany i obrażenia. Colin uparł się jednak, że muszą się porządnie mną zająć. A ja, uparta jak wół, musiałam się na to zgodzić. Pocałowałam go słodko w to jego nadąsane czółko i, dla świętego spokoju, pozwoliłam innym lekarzom się mną zająć. Czułam się z tym głupio, ale wiedziałam, że to go uspokoi. Kochany z niego głupek.

*Dwa dni później* 

Cały czas męczyło mnie to, co ostatnio przytrafiło się chłopakom, w tym mojemu ukochanemu, podczas patrolu... Niby to był standardowy patrol, jednak miałam wrażenie, że to wszystko za długo trwało, że zniknęli na zbyt długo... Wiedziałam, że Colin poszedł pisać raport. Postanowiłam się zobaczyć jak mu idzie i udałam się do biura.
Wśliznęłam się do środka. Siedział przy biurku, chowając głowę między ramionami.

- Kochanie? Wszystko dobrze? - zapytałam, stając za nim. - Zniknąłeś na tyle godzin... Martwiłam się – dodałam, głaskając go po plecach. Zajrzałam mu przez ramię. Raporty i tabelki był puste. Czyli nadal nic... - Znowu cię to dręczy?
- Jak cholera – westchnął i oparł głowę na moim ramieniu. - Wszystko wyparowało mi z umysłu... Inni też nic nie wiedzą... Boję się, że doszło tam do czegoś poważniejszego, niż sobie wyobrażamy. To nie był przypadek, iż każdy z nas nie pamięta tej misji. Ktoś musi za tym stać.
- Słuchaj... - powiedziałam cicho, patrząc mu w oczy. - Możemy się dowiedzieć, jak to się stało... Nie chciałam ci tego wcześniej proponować. Mógłbyś się czuć źle, że wchodzę ci do głowy – mówiłam cicho, że ledwo mógł mnie słyszeć.
- Miranda, skarbie – złapał mnie za ramiona i pogładził, dodając mi odwagi. - Mogłaś od razu mi o tym przypomnieć. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić. Pytanie, czy tego chcesz – spojrzał mi w oczy, uśmiechając się zachęcająco.
- Tak, chcę.. - odrzekłam cicho.

Złapałam go za ramię i zamknęłam oczy, skupiając całą swoją uwagę na tym, co stało się na tamtym patrolu. Po chwili widziałam już wszystko, jakbym po prostu tam była...

Wczoraj 

Colin, Clay i Jason szykowali się do patrolu. Ja stałam z boku, jak duch, i obserwowałam każdy ich ruch. Nie działo się nic podejrzanego. Wybierali się na tereny graniczne Duchów i Demonów. To miał być zwykł patrol. Choć nie do końca bezpieczny, skoro zapuszczał się w okolice terenów wrogiego obozu. Wcale nie było tak, że się o niego bałam, chociaż było po wszystkim i wiedziałam, że nic poważnego się mu nie stało. Prócz tego, że nic nie pamiętał... Gdy wszystko było już spakowane, panowie zarzucili plecaki na plecy i ruszyli równym krokiem na patrol. Udałam się za nimi.
Bez problemu dotrzymywałam im tempa. Podążałam za nimi, jak Duch. Wszystko wyglądało normalnie. I standardowo. Uważnie rozglądali się na boki i sprawdzali wszystko, co wydawało się im podejrzane. Nigdy nie miałam okazji być na takim patrolu, w końcu byłam tylko lekarzem. Zawsze byłam ciekawa, jak to wszystko naprawdę się odbywało. Nic nie wskazywało na to, by coś miało się wydarzyć. Zbliżający wieczór zapowiadał się spokojnie i bezproblemowo. Ta, powiedziałabym, że nawet zbyt spokojnie.
Nagle Clay podszedł w jakieś miejsce i zaczął uważniej się rozglądać. Stałam przy Colinie i Jasonie, którzy akurat milczeli. Po tym, jak wydzierali się na siebie, gdy wróciliśmy z zapasami, wcale mnie to nie dziwiło.

- Chłopaki, chodźcie tu! - zawołał po chwili Clay.
- Czekaj, już idziemy – odparł mój ukochany i mrożąc wzrokiem Jasona, ruszył do kolegi. Ten dzban po chwili sam tam poszedł.
- O co chodzi? - zapytał Hayes, gdy stanął obok reszty.
- Patrzcie... Tutaj coś leży. Nie wiem, wydaje mi się to dziwne – odparł Clay i wskazał na ziemię. Spojrzałam tam i zobaczyłam jakąś paczkę. Starannie zapakowaną i mocno niepozorną. Błagam, nie otwierajcie tego, krzyczała moja podświadomość. Ale co z tego, skoro o i tak nie miałam wpływu na to, co się dzieje.
- Cóż, masz rację... W końcu co tak bez niczego, w dodatku w lesie, robi taka mała, niepozorna, ale wyglądająca bardzo dobrze paczka? - pomyślał Colin i spojrzał po reszcie. Skarbie, to pułapka!
- No właśnie... - westchnął Jason i wziął zawiniątko do rąk. - Może komuś wypadło?
- Tak, na pewno... - wysyczał mój ukochany. - Ktoś zgubił.
- Colin, daj spokój... - westchnął Clay. - Aczkolwiek podzielam twoje zdanie. To się bez powodu tu nie znalazło.
- Cóż, zaraz się przekonamy – dodał Jason i otwarł paczkę. Debil, do debil, wiadrodzban, westchnęłam w swojej głowie. W momencie, gdy Hayes otwarł paczkę, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Z paczki wydostał się dziwny dym, a chłopacy, wszyscy, ja jeden mąż, zaczęli się dusić i dławić. Padli na kolana, dalej kaszląc jak oszalali. Matko, nie, nie, nie.... Po chwili każdy z nich, jak mały bobasek, zasnęli. Co to było za gówno, pomyślałam. Bez wątpienia jakiś środek usypiający. Ale po co? I przez kogo została zastawiona ta pułapka? Długo nie musiałam na to patrzeć, bo z lasu wyszła nagle piątka ludzi. Podeszli do leżących na ziemi i śpiących Duchów.

- To oni? - zapytał jeden? - Na nich czekaliśmy?
- Tak, są z Duchów. I tak, to oni – odparł inny.
- Zabieramy? - zapytał trzeci.
- Bez wątpienia – odparł drugi z mężczyzn i zaczął obszukiwać chłopaków.
- Będą ich przesłuchiwać? - zapytał kolejny.
- O tak. Przecież o to nam chodziło, nie? - zapytał ten, który zaczął przeszukanie.
- No właśnie. Chcieli, byśmy złapali kogoś z Duchów – wtrącił się do rozmowy ten, który dotąd milczał. - A tu proszę, taka okazja. I nasza przynęta nawet zadziałała – dodał i znów zamilkł.

Po dogłębnej rewizji mężczyźni wzięli nieprzytomnych i zaciągnęli ich w nieznanym mi kierunku. A mnie wyrzuciło ze wspomnienia...

Teraźniejszość 

- Miranda, co się dzieje? - zapytał zaniepokojony Colin, podtrzymując mnie i chroniąc przed upadkiem.
- Nic... - odparłam, chwytając się go mocno. - Wiesz, ze moje moce mają pewne ograniczenia. I wyrzuca mnie ze wspomnienia.
- Wiem, wiem... - westchnął zmartwiony. - Na pewno wszystko ok?
- Tak, tak – odparłam i ucałowałam go czule.
- A to za co? - zaśmiał się i posadził mnie sobie na kolanach.
- Za to, że jesteś – uśmiechnęłam się.
- A więc... Co zobaczyłaś?
- Byliście na patrolu, standard. Ty, Clay i Dzban. Ruszyliście na pogranicze terenów naszych i Demonów. Wszystko było ok, dopóki Clay nie znalazł w lesie jakiejś paczki – zaczęłam swoją opowieść.
- Paczki? Czyli jednak dobrze podpowiadała mi moja głowa... - podrapał się po brodzie z kilkudniowym zarostem*. - I co, co było z tą paczką?
- Po prostu sobie leżała. Była starannie zapakowana. Aż dziwne, że tak niepozornie wyglądający pakunek znalazł się w lesie, tak o – dodałam, patrząc na niego. - Zaczęliście się kłócić o to, jak to się tam w ogóle znalazło. Jason pomyślał, że ktoś zgubił, a ty i Clay mówiliście, że to na pewno nie przypadek. No to wasz dowódca paczkę wziął i otworzył. A wtedy... - urwałam w pół zdania, bo nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć.
- Skarbie, co się działo potem? - zachęcił mnie łagodnie do dalszej odpowiedzi, trzymając mnie za dłoń.
- Z paczki wydostał się jakiś dym. Zaczęliście się dusić i kaszleć, jakby... - zabrakło mi tchu z przerażenia, ale nie na długo. - Upadliście na ziemię i zasnęliście jak małe dzieci.
- A to chyba, kurwa, jakiś żart... - zaklął Colin. - Pułapka, ktoś zastawił na nas pułapkę!
- Tak, bez wątpienia... - westchnęłam i wtuliłam się w jego ramię. - Chwilę leżeliście, a potem nagle przyszli jacyś ludzie. Mówili, że na was czekali, że to właśnie was mieli złapać. Ktoś chciał was przesłuchać, więc przeszukali was i zabrali. W jakim kierunku, nie wiem, jeśli o to chcesz zapytać – popatrzyłam na niego smutno.
- Mir, nie smuć się, to nie twoja wina. Tylko na to patrzyłaś, nic nie mogłaś zrobić – pocałował mnie czule i pogładził po drżących plecach.
- Wiem, skarbie, wiem... Ale, mimo wszystko, źle mi z tym...
- Skarbie, nie przejmuj się... - popatrzył na mnie pokrzepiająco. - Dasz radę zobaczyć, co się działo dalej?
- Tak, poradzę sobie – uśmiechnęłam się i ponownie złapałam go za ramię, by wrócić do wspomnienia...

Ponownie dzień wcześniej 

Wróciłam znów do chłopaków na patrolu. Jedyne, co mogłam zobaczyć to to, że leżą na ziemi. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym znaleźli paczkę. Wszyscy obudzili się w tym samym momencie. Usiedli, rozmasowali skronie i popatrzyli po sobie.

- Co się właściwie stało? O co chodzi? I dlaczego łeb napierdala mnie tak, jakbym miał kaca mordercę? - zapytał Jason, usiłując wstać.
- Sam nie wiem... - dodał niemrawo Colin, wstając. - Czemu jestem taki pijany? Przecież nic nie piłem...
- Cóż... Wydaje mi się, że coś piliśmy... - powiedział Clay. - No co, nie patrzcie tak na mnie.
- Ah, te butelki... - wskazał Aitkens na stos butelek po alkoholu, leżących, łapiąc się za głowę. - Chyba nas powaliło... Ciekawe, czyj to był pomysł... - wysyczał i spojrzał na swojego dowódcę.
- Daj już spokój no... - wychrypiał Hayes, unosząc ręce. - Nie wolno pić?
- Ta, jasne... - prychnął mój ukochany. - Pić... Nie zabieraliśmy przecież alkoholu... - dodał w zamyśleniu.
- Ta, może ty nie. Dobra, wracajmy – dodał dowódca i, lekko chwiejnym krokiem, ruszył w stronę obozu. Chłopaki ruszyli za nim. A ja? Ja wróciłam do teraźniejszości...

Ponownie teraźniejszość 

- I co? - zapytał Colin, dalej mnie trzymając na kolanach.
- Wróciłam do momentu, w którym byliście znów na polanie... - westchnęłam, ręką rozcierając bolące czoło. Minus tego wszystkiego...
- Oh, skarbie, nie przejmuj się... - znów mnie do siebie przyciągnął i zaczął tulić.
- Byliście jak pijani. Dzban nawet wspomniał, jakby to był kac.
- Kac? Przecież my nie zabieraliśmy alkoholu...
- Też tak wtedy mówiłeś – popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się. - Ale dyskutowaliście, że chyba raczej na pewno coś piliście. Nawet obok was leżał stos butelek.
- Serio? - zapytał zdziwiony. - Na sto procent nie mieliśmy ze sobą alkoholu. A cały ten nasz umowny kac to musiał być wynik tego dymu. Czyli te butelki i to wszystko... Wszystko musiało być przez tamtych ludzi!
- Sądzisz, że mógł to być ktoś z Trupów albo Demonów? - zmarszczyłam lekko brwi i przetarłam lekko zaspane oczy. - Powinniśmy to zbadać. Richard weźmie za mnie dyżur na oddziale – wstałam i odwróciłam się do niego plecami, ale ten szybko mnie złapał i do siebie przyciągnął. Głupek, pomyślałam, i zaśmiałam się cicho.
- Jak to my? - pocałował mnie lekko w szyję, a z moich ust wydarło się niekontrolowane sapnięcie. - Tam jest zbyt niebezpiecznie. Nie chcę, aby stała ci się jakaś krzywda. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobił ci tamten zbir – powiedział i zamilkł, a ja wiedziałam, że dalej się o to obwinia.
- Kochanie... - wymruczałam cicho. - Wszystko się już zagoiło – dodałam, dotykając swojej szyi, na której nie było już najmniejszego śladu po tamtych ranach. - Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
- Ale i tak nie spuszczę cię z oka – uparł się Colin. - Doskonale wiesz, że jesteś moim skarbem – dodał, zjeżdżając dłońmi na moje biodra. Wtuliłam się w niego bardziej licząc na nieco więcej pieszczot. - To za ile wyruszamy? I nawet nie myśl, że tym razem znikniesz mi z pola widzenia. Nie ma takiej opcji – zaśmiał się cicho.
- Colin... - wymruczałam zadowolona z jego dotyku. - Dobrze skarbie, nigdzie dalej nie pójdę, obiecuję... - delikatnie ujęłam jego dłoń, nakierowując ją lekko w stronę paska moich spodni. - Wiesz już, co zrobimy? - wymruczałam jak rasowa kotka, spragniona pieszczot swojego właściciela.
- O tak, zdecydowanie... - wychrypiał zadowolony, doskonale odczytując moje zamiary. - Po tym, co mi powiedziałaś po zobaczeniu wspomnienia, mam już plan – dodał, całując mnie po szyi.




* To wcale nie jest tak, że podczas pisania formularza Jasona, przy kwestii zarostu pierwotnie stało jak byk „kilkuletni zarost” xD

Colin? ^.^ Nie za dużo? :C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz