– Ja? Nic – odparł, wzruszając ramionami. - My tylko poszliśmy na ćwiczenia. Moja wina, że miejsce, w którym odbywał się trening, to było pole minowe? - ponownie wzruszył ramionami, patrząc na mnie.
– Nawet mnie nie denerwuj! - ponownie wrzasnęłam, przygotowując się opatrywania mojego ukochanego.
– No co? Nie był zbyt uważny.
– Lepiej się zamknij, serio – spojrzałam na niego, a moje oczy zabłysnęły, jakbym za chwilę miała się przemienić. Popatrzyłam na jedną ze swoich dłoni i zauważyłam, że już zdążyła się zmienić... Cholera. - Gdybym cię uderzyła to ciesz się, że miałby cię kto zszywać – warknęłam i zmusiłam swoje ciało, by ręka wróciła do ludzkiej postaci.
– No dobra, Miranda, sory – uniósł przepraszająco ręce, choć wiedziałam, że tak naprawdę wszystko mu jedno.
– Wynocha, już! - krzyknęłam, wskazując mu drzwi.
– No dobra, dobra... - machnął ręką i wyszedł, zamykając za sobą drzwi, a ja wróciłam do Colina.
– Colin, nie zasypiaj! Colin! - krzyknęłam.
Było z nim naprawdę źle. Nie byłam pewna, co się tak naprawdę
stało na tym polu minowym, ale na pewno nic dobrego. Wcześniej zauważyłam
tylko, że Colin trzyma się za brzuch. Spoza rąk ciekła mu tylko krew. Musiał
mieć otwartą ranę. Teraz zemdlał, więc ręce mu opadły. Zauważyłam, że ma
poszarpany bok. Najwidoczniej w jego pobliżu wybuchnęła mina... A odłamki wbiły
mu się w bok.
Wkładając rękawiczki, przysunęłam się na krześle do Colina.
Wzięłam gazik, nasączony środkiem dezynfekującym, i zaczęłam powolnie odkażać
ranę. Szło całkiem dobrze, a krew przestała powoli lecieć. Następnie
przyjrzałam się ranie. Tkwiło w niej dość sporo odłamków metalu. Niedobrze,
pomyślałam, chwytając pęsetę i zaczęłam powoli zabierać się do wyciągania
odłamków. Nie obędzie się bez szycia, bez wątpienia. Chwyciłam strzykawkę ze
środkiem znieczulającym i wbiłam mu ją poniżej rany. Potem będzie potrzebował
jeszcze przeciwbólowych.
Wyjmowałam kawałki metalu, każdy z nich odkładając do
naczynia z tego samego materiału. Po kilkunastu minutach wyjęłam wszystkie
fragmenty z ciała mojego ukochanego. Było ich naprawdę sporo. Zabiję Jasona,
naprawdę! Jak mógł nie uważać na Colina? Przecież był jego kolegą, podwładnym!
Wzięłam do ręki igłę i zaczęłam zszywać mu ranę. Cały czas
był nieprzytomny, więc nie ruszał się i mogłam na spokojnie zając się swoją
pracą. Rana nie wyglądała najlepiej, ale z drugiej strony też nie była aż tak
najgorsza. Po kolejnych kilkunastu minutach zszyłam mu ranę i podałam środki
przeciwbólowe, a ranę dodatkowo zabezpieczyłam bandażami. Okryłam go kocem i
popatrzyłam na niego. Wyglądał tak spokojnie i błogo, gdy spał.
Osiem godzin po wypadku...
Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Siedziałam cały czas
przy moim ukochanym, czuwałam, żeby być przy nim i go obserwować. Czekałam, aż
się wybudzi, a okazało się, że sama się zdrzemnęłam.
Spojrzałam na niego, ale on dalej spał. Z jednej strony było
to niepokojące, bo powinien się już dawno obudzić. Z drugiej jednak lepiej, aby
ego organizm się zregenerował. Siedziałam tak, wtulona delikatnie w niego i
poczułam, że cała drżę. Zastanawiałam się, czy to bardziej dlatego, że mi zimno,
czy dlatego, że się o niego boję, a może dlatego, że ciągle się nie wybudza.
Prawda była taka, że byłam przerażona. Obawiałam się o jego życie. Siedziałam
przy nim tak długo, byłam przemęczona. To wszystko wysysało ze mnie całą
energię i siłę. Ale nie mogłam sobie pozwolić, żeby chociaż na chwilę go
opuścić, wyjść z tego pomieszczenia.
Nagle poczułam, jak coś przesuwa się po moim ramieniu.
Spojrzałam i okazało się, że Colin wreszcie się wybudził. Całe szczęście,
pomyślałam.
– Nie kłam... - wyszeptałam. - Miałeś ranę na pół boku...
– Nieprawda... - próbował się ze mną kłócić, ale mu przerwałam.
– Z lekarzem się nie kłóć, jasne? - powiedziałam z groźną miną i pocałowałam go czule.
– Dobrze kochanie – odpowiedział i odwzajemnił pocałunek.
– Miałeś ranę na pół boku. Krwawiłeś. Zdezynfekowałam to, podałam ci znieczulenie i wyjęłam odłamki metalu. Było ich tak dużo... - powiedziałam, a po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy.
– Nie wolno płakać, jasne? - delikatnie otarł kciukiem słone krople z moich policzków.
– Yhym... - kiwnęłam niepewnie głową i kontynuowałam moją opowieść. - Gdy skończyłam, zszyłam ci ranę, zabandażowałam i dałam przeciwbólowe. Okryłam cię kocem i cały czas czuwałam.
– Ile to zajęło? - zapytał, delikatnie mnie przytulając.
– Z osiem godzin?
– O cholera... - mruknął. - Cały czas tutaj leżałaś? - dodał niezadowolony.
– Tak. Nie mogłam cię przecież zostawić.
– Moja Mir...
– Twoja – wtuliłam się w niego. - Musiałam tu być. Nawet nie zauważyłam, kiedy sama zasnęłam, więc większość czas, tak naprawdę, przespałam.
– Moja lwica – uśmiechnął się i pocałował w czubek głowy.
– Mój lew – zaśmiałam się cicho i wtuliłam w jego bok.
Leżeliśmy tak jeszcze chwilę, a potem Colin znów zasnął. Nie
dziwię mu się,w końcu dzisiejszy dzień
był dla niego pełen wrażeń. Przy czym określenie to to mało powiedziane.
Westchnęłam cicho i sama ponownie przymknęłam dziwnie ciążące mi powieki.
Wkrótce zasnęłam.
Obudziłam się, przynajmniej tak mi się wydawało, po kilku
godzinach. Zaspana otworzyłam oczy i rozejrzałam się po szpitalnej sali. Byłam
sama, a miejsce w łóżku obok mnie było zimne. Colin gdzieś zniknął. Może
poszedł się przejść, rozprostować nogi czy coś. Przetarłam oczy i wstałam.
Włożyłam buty i postanowiłam go poszukać.
Wyszłam z sali i zaczęłam rozglądać się na boki. Wszędzie
było cicho i ciemno. Dziwne, pomyślałam, i ruszyłam przed siebie mając
nadzieję, że za chwilę natrafię na kogoś albo, że znajdę mojego kochanego.
Zmierzając powoli w stronę stołówki trafiłam na rozwidlenie. Hmmm, prawo, w
stronę magazynów czy w lewo, w stronę kolejnych sal? Stwierdziłam, ze udam się
w stronę magazynów, więc w tamtym kierunku zaczęłam podążać.
Nagle, gdy już praktycznie byłam przy pomieszczeniu,
usłyszałam hałas. Głosy. Rosyjskie. Cholera jasna, o co chodzi? Sięgnęłam do
paska po jeden z noży i powoli zaczęłam skradać się do środka.
Gdy zajrzałam przez drzwi, zobaczyłam trzech mężczyzn,
trzymających karabiny maszynowe w rękach. Cholera jasna, niedobrze, pomyślałam.
W ogóle jak ci Rosjanie nas znaleźli? Jakim cudem udało im się wejść do
budynku, wszystkich unieszkodliwić i dostać się aż tutaj, do magazynu z
wszystkimi naszymi zapasami? Nie miałam zielonego pojęcia. Potem spostrzegłam
jeszcze, że bez wątpienia stoją nad kimś, kto przed nimi siedzi. Hmmm, czyżby
wzięli zakładnika? Postanowiłam jeszcze chwilę ich poobserwować.
– Nie wiem. Nadal nie chce nic powiedzieć, mimo tortur? - zapytał drugi, pochylając się nad zakładnikiem.
– Nie, ciągle milczy. Robi głupie miny i udaje, że nie wie, o co nam chodzi – odparł trzeci, a po chwili uderzył tego, kto siedział przed nimi na krześle. Bez wątpienia był związany.
– Gdzie oni są!? - zaczął krzyczeć jeden z oprawców.
– Ale kto, ja nic nie wiem – odparł zakładnik, śmiejąc się i spluwając na podłogę. Niemożliwe.... To był Colin!
– Jak to nie wiesz, gdzie są twoi dowódcy? Jesteś tego taki pewien?
– Ja nic nie wiem, jestem tylko zwykłym, podrzędnym żołnierzem – odparł mój ukochany, udając głupka. Wychodziło mu to świetnie, jednak dobrze wiedział, w jakim bagnie się teraz znalazł. Cała się trzęsłam. Bardzo chciałam wejść do środka, jednak nie miałam zbyt dobrej sytuacji. Musiałam czekać na rozwój wydarzeń.
– Nie kłam, idioto! - znów krzyknął jeden z oprawców, wymierzając Colinowi cios kolbą w bok.
– Mówię, że nic nie wiem – odparł Aitkens, ledwo mówiąc.
– Jasne, jasne – zaśmiał się ten, który uderzył go przed chwilą kolbą broni.
– To co, chłopaki? - usłyszałam głos jednego z oprawców. Nie brzmiał najlepiej... Obawiałam się najgorszego.
– Tak, zróbmy to...
– To co, żołnierzyku, teraz też jesteś taki odważny? - dodał któryś i zobaczyłam, jak mierzy do Colina z broni.
– I tak nie dostalibyście ode mnie żadnych informacji, ruskie psy – odparł hardo i zadziornie mój ukochany, spluwając oprawcom prosto pod nogi.
– Ty śmieciu! - krzyknął jeden z Rosjan.
Potem wszystko rozegrało się bardzo szybko... Usłyszałam
strzały... Mnóstwo strzałów. Zobaczyłam, jak Colin pada na ziemi, a obok niego
rozlewa się coraz większa kałuża krwi. Był martwy. Rozstrzelali go jak gdyby
nigdy nic. Byłam przerażona i wściekła. Nie mogłam nic zrobić. Wydałam z siebie
potężny ryk i przemieniłam się. A potem naprawdę się obudziłam...
Zobaczyłam, jak mój mężczyzna siedzi obok mnie, przerażony i
zatroskany. A ja siedziałam skulona, obejmując kolana rękami i cała się
trzęsłam. A potem zaczęłam płakać.
– Rosjanie... Wzięli cię na zakładnika... - ledwo mówiłam przez szloch.
– Jacy Rosjanie? Nikogo tu nie ma, spokojnie Mir – odparł, gładząc mnie po plecach.
– Ale... To wszystko było takie realne! - wydusiłam przez łzy. - Oni chcieli od ciebie wyciągnąć jakieś informacje. A gdy nic nie chciałeś im powiedzieć, zabili cię, rozstrzelali... - dodałam i rozpłakałam się na dobre.
– Miranda, kochanie, to był sen. To był tylko zły sen – tulił mnie do siebie i próbował uspokoić swoim aksamitnym głosem i głaskaniem po plecach. - Mieliśmy dzisiaj nerwowy dzień, oboje. Nie denerwuj się, nie płacz, proszę... - mówił cichutko.
– Wybacz... - powiedziałam tylko cicho. Nie miałam na nic więcej siły, więc wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Potrzebowałam go teraz, jak nigdy.
Colin? :c Tulu? :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz