środa, 24 kwietnia 2019

Od Rity cd. Jasona

Jason jak idiota wyszedł z tego domku tylnym wyjściem, a jego pies ruszył za nim. Ten wampir na pewno wiedział, że ta droga ucieczki istnieje, więc mógłby tam czekać. Westchnęłam cicho i zebrałam swoje rzeczy. Wychodząc z domku spostrzegłam, jak Jason biegnie z całych sił przed siebie, a pies jest zaraz przed nim. Widziałam tylko, jak się ogląda za siebie, szukając mnie. Ruszyłam szybkim tempem za nim. Dzięki temu, że wampiryzm wyostrzał moje zdolności, bez żadnego problemu, niemal w mgnieniu oka, dogoniłam mojego brata. Jason, zdziwiony moim szybkim pojawieniem się przy nim, wyrównał bieg i dalej podążał za psem. Zrobiłam to samo. Choć było ciemno, widziałam wszystko.
Po jakimś czasie zza drzewa wyłoniła się postać... Ta sama, która stała przed domkiem. Niemożliwe... To był Klaus... Mój... Nasz ojciec...
**
Prędko wspięłam się na drzewo, by spoglądać na wszystko z góry. Widziałam tylko, jak Klaus zbliża się w kierunku Jasona. Ta istota, to coś, już nie było dla mnie ojcem. Nie po tym, co w tym momencie się działo. Nie było takiej opcji, bym dalej uważała go za kogoś, kto mnie spłodził! Jason co chwila się o coś potykał i przewracał. Jego wzrok nie był tak przyzwyczajony do ciemności i wiele szczegółów otoczenia mógł pominąć i nie zauważyć.
Klaus nagle podbiegł do Jasona, złapał go za szyję i uniósł wysoko. Mój brat próbował się wyrwać, ale co mógł zrobić? Wampiry były zbyt silne dla zwykłego człowieka. Nie mogłam na to patrzeć, więc zeskoczyłam płynnie z drzewa.
- Zostaw go – powiedziałam spokojnie, lecz stanowczo z głosem mrożącym krew w żyłach.
- Znasz braciszka kilka chwil i już go chcesz ratować? Nie bądź śmieszna – rzucił sarkazmem, a ja, nie panując nad swoimi emocjami, podbiegłam do nich. Miałam ochotę zamordować tego śmiecia! - Nie lepiej będzie się pożywić? Słaba jesteś – dodał po chwili, niebezpiecznie zbliżając swoje zęby w stronę szyi Jasona.
- Powiedziałam, że masz go zostawić, rozumiesz to!? - niemal się wydarłam, chcąc rzucić mu się do oczu.
Potem wydarzenia rozegrały się niemal w mgnieniu oka. Usłyszałam strzał, który trafił Klausa. Potem pojawił się jakiś człowiek, bez wątpienia kolega mojego brata. To coś, co niby kiedyś było moim ojcem, chwyciło ponownie Jasona, który po strzale leżał na ziemi, i rzucił nim z całej siły. Jason wylądował na drzewie... Przebity gałęzią... Czułam, jak oczy zachodzą mi czerwienią. Byłam wściekła ponad wszelką miarę. Potem zginał przybysz – Klaus wyrwał mu serce, jak gdyby nigdy nic.
Nagle, gdzieś z boku, usłyszałam ciche stąpanie. Łapy. Wilcze. Zza drzewa faktycznie wyłonił się sporych rozmiarów wilk. Miał kruczoczarne, gęste futro. Spojrzał na mnie złotymi oczami.
- Pomóc ci? - rzekł całkiem ludzkim głosem.
- Jason to mój brat. Tak, pomóż mi. Sama sobie z tym wampirem, który jest moim ojcem, nie poradzę – odparłam. Rzucając szybkie spojrzenie na niego dostrzegłam jego naderwane lewe ucho. Zapewne nie jedną walkę już stoczył.
- Dobrze, pomogę ci – rzekł wilk i czekał na moją reakcję.
- Jestem Rita – rzekłam cicho.
- David – odparł.
Ruszyłam przed siebie w nadziei, że zdołamy z moim nowym sprzymierzeńcem ocalić mojego brata i zabić Klausa. To coś nie mogło żyć, nie miało prawa! Tym bardziej po tym, co dziś zrobić. Nie wiem, jak my to zrobimy. Jakoś musimy tego dokonać.
Czułam, jak moje pazury się wydłużają, podobnie jak kły. Zmysły od razu stały się znacznie bardziej wrażliwe, a moje ciało przeszło przemianę w tę formę, której bardzo nie lubiłam. Wilk warknął cicho, może z podziwem, i ruszył przed siebie. Pierwsza do Klausa doskoczyłam ja. Wymierzyłam mu siarczysty policzek, rozrywając dotkliwie skórę. Mój ojciec zawył, a po chwili się zaśmiał.
- Oh Rita, Rita... – odezwał się do mnie. Wylądowałam z gracją kawałek od niego i z wściekłością w oczach próbowałam opanować chęć mordu. - Zawsze byłaś waleczną dziewczyną, kobietą. Zawsze stawiałaś na swoim. Byłaś bezczelna, ale posłuszna. Mój mały aniele śmierci – rzekł cicho i zaczął zbliżać się w moim kierunku. Nie odsuwałam się, czekając na jego kolejny ruch. - A teraz chcesz zabić mnie, swojego ojca? Nie było mnie tyle czasu. Wiem, że mnie szukałaś. A teraz zobacz, jestem tu – rozłożył ręce. - Naprawdę chcesz mnie zabić?
- Nie... Zbliżaj... Się... Do... Mnie... Śmieciu... - syczałam przez zęby.
- Ojejku, von Kastner się złości – zaśmiał się szyderczo.
Nim zdążyłam się zorientować, jego pazury się wydłużyły i próbował mnie nimi drasnąć. Odskoczyłam, odbijając się od drzewa i lądując piruetem za moim ojczulkiem. Szybko odwrócił się do mnie i zaklaskał, symulując  dumę. Wściekła ruszyłam na niego, lecz ten tylko się odsunął. Byłam wkurzona na siebie, że nie mogę dać mu rady. Bóg jeden wie, od jak dawna mój ojciec był wampirem. Widać było, że jest ode mnie silniejszy, jednak wierzyłam, że razem z Davidem go pokonamy. Odwróciłam się w stronę Klausa i skoczyłam do niego, uderzając go pazurami w bok. Zadałam mu ranę, jednak niewielką, bo on zdążył mnie odepchnąć. Odleciałam kawałek dalej, uderzając ramieniem o kamień. Syknęłam z bólu, jednak niemal od razu wstałam.
W tamtym momencie do ataku ruszył wilk. Przeskoczył nad drugim wampirem, mocno trącając go swoją łapę. Ten zdążył się jednak uchylić, tracąc równowagę i zadać cios pazurami. David zaskomlał cicho, jednak widać było, że nie przejął się tym ani trochę. Zarył pazurami o ziemię. I spojrzał za siebie. Klaus dalej leżał na ziemi. Wiedziałam, że teraz jest nasza szansa. Ruszyłam szybko w ich kierunku, a wilk z powrotem skoczył na mojego ojca.
W mgnieniu oka wampir został przygnieciony do ziemi potężnym ciałem wilka. Nie był w stanie wyrwać się z tego uścisku, bo był dosłownie wgniatany w leśne podłoże. Zgrabnie wskoczyłam na grzbiet zwierzęcia, stając na jego łbie i wpatrując się we wściekłą twarz tego śmiecia, który zaszkodził mnie i Jasonowi.
- Teraz jesteś taki cwany!? - rzekłam do istoty, wracając do ludzkiej postaci. Oko dalej było czerwone. To wszystko przez wściekłość.
- I co, myślicie, że to wam coś pomoże? Bękart zapewne już zdechł – zaśmiał się, spluwając krwią.
- Jedyną osobą, która zginie, będziesz ty – odparłam wściekle i wyjęłam zza pasa sztylet należący do Rafaela.
- Co to ma być!?
- Taki fajny sztylecik. Pokryty cienką warstwą drzazg z białego dębu.
- Nie zamierzasz chyba... - wyjąkał Klaus z nieukrywanym strachem.
- Właśnie, że zamierzam – powiedziałam i sprawnym ruchem wbiłam ostrze w gardło mojego podobno ojca, zeskakując z łba wilka.
Ten tylko popatrzył na mnie i zacharczał, a po chwili nie wydał z siebie już żadnego dźwięku. David zawył z zadowoleniem, urywając mu łeb i odrzucając go kawałek dalej. Szybko odciągnęłam truchło w pobliże głowy. Z kieszeni wyjęłam zapalniczkę. Wykrzesałam płomień i podpaliłam ciało. Robienie ogniska w lesie może nie było mądrym pomysłem, ale ciała chciałam się pozbyć jak najprędzej. Z przyjemnością patrzyłam, jak ten śmieć płonie.
- Rita... Musimy go zdjąć – podszedł do mnie David już w ludzkiej postaci. Obróciłam się do niego. Dojrzałam jego niezbyt przyjemną bliznę, przebiegającą przez lewą stronę twarzy, od brwi aż do połowy policzka.
- Wiem, wiem... - podeszłam do drzewa, chwytając niepewnie Jasona. - Sama nie dam rady.
- Jasne – powiedział i chwycił go po przeciwnej stronie.
Szybkim ruchem „na trzy” zdjęliśmy go z gałęzi. Ten wydarł się wniebogłosy niemal zwierzęcym rykiem. Ułożyliśmy go na trawie, a ja natychmiast uklękłam przy nim. Chyba chciał coś powiedzieć, ale z jego ust wydobyło się ciche charczenie wraz z krwią. Kurwa, jest źle...
- Zdajesz sobie sprawę, że on może tego nie przeżyć? - warknął mój towarzysz, klękając obok mnie.
- Musimy go przemienić... Zrobić z niego hybrydę... - powiedziałam cicho.
- Maga pod ręką nie mamy. A w naszym wypadku szanse na jego przeżycie wynoszą jedynie 32,74 procent...
- A widzisz inne rozwiązanie? Nie zostawię go tu na śmierć... - popatrzyłam na niego poważnie.
- Wiesz, że i tak prawdopodobieństwo, że przeżyje, jest nikłe...
- Widzisz inne wyjście!? Jeśli zrobimy tak, jak mówiliśmy, ma chociaż minimalne szanse na przeżycie – wyjęłam swój własny nóż zza paska.
- Nie lepiej, abyś ty go po prostu ugryzła i dała mu krew? Albo, żebym ja go ugryzł? - próbował dalej mnie przekonać, ale ja byłam nieugięta.
- W każdym stopniu jest taka sama śmiertelność! - krzyknęłam zdesperowana.
- Teraz, albo będziemy ciągnąć więcej zwłok, niż tylko Sonny'ego – odezwał się David i ugryzł go. Ja w międzyczasie nacięłam skórę na nadgarstku i podstawiłam ją Jasonowi pod usta, żeby spił choć trochę. Wypił. Teraz musieliśmy tylko czekać...
Minęło trochę czasu, odkąd z Davidem próbowaliśmy uratować mojego brata. Czuwałam przy nim, żeby być na bieżąco i monitorować, czy coś się dzieje. Szanse, że nam się udało, były niewielkie, ale nie traciłam nadziei.
Nagle spostrzegłam, że unoszą się jego powieki.
- Ocknął się! - krzyknęłam do mojego towarzysza, który podbiegł do mnie niemal od razu.
Jason wstał, jak gdyby nigdy nic. Cholera, udało się nam! Mój brat rozejrzał się wokoło i spojrzał na Davida. Wiedziałam, że hybrydy zaraz po przemianie są nieobliczalne i atakują wszystko, co się rusza. W mgnieniu oka wilk w ludzkiej postaci został przyduszony do skały, a nowo powstała hybryda stała nad nim z miną, jakby widział najbardziej soczystego kurczaka na świecie. Musiałam zareagować i wiedziałam, co trzeba zrobić. Szybkim krokiem stanęłam za hybrydą i skręciłam jej kark. Jason padł na ziemię.
- Wszystko ok? - zapytałam Davida.
- Tak, jest ok... - odparł, będąc w lekkim szoku.
- Nie możemy teraz zabrać go do żadnego obozu. Wszystkich by tam wybił. Zabierzemy go do domku wypadowego jego ekipy.
- Wiesz, gdzie to? - zapytał, biorąc Jasona za szmaty.
- Tak, wiem – pomogłam mu i razem ruszyliśmy do chatki.
Gdy tam dotarliśmy, zabezpieczyliśmy wszystkie wyjścia i okna, szczelnie zamykając w środku Hayesa.

*Dwa dni później*

Jason przez większość tego czasu wył. Każdy hałas, jaki docierał do jego uszu, był o wiele bardziej wyraźny, niż dla kogokolwiek. Nawet dla mnie czy Davida. Nie mogłam się porozumieć z naszą hybrydą w jakikolwiek sposób, bo jedyne, co otrzymywałam w odpowiedzi, to warczenie lub charczenie. Musiał to zwalczyć.

*Kolejne dwa dni później*

Minęły cztery dni, odkąd Jason siedział zamknięty w chatce swojej ekipy. Nikt nas w tym czasie nie niepokoił. Jedynie David wpadał od czasu do czasu, przynosząc mi jakiś prowiant. I krew, chociaż wcale go o to nie prosiłam. W końcu mogłam swobodnie biegać wokół chaty i zabijać jakieś drobne zwierzęta. Teoretycznie, mój brat także powinien nie czuć tak wzmożonego głodu. Taką miałam nadzieję.
Gdy tak siedziałam, usłyszałam cichy jęk Jasona.
- Riiiitaaaa, wypuść mnie.
- Nie i chuj – odparłam, wgryzając się w małego króliczka i wysysając z niego krew.
- Siostraaa – jęczał dalej, męcząc mnie przy tym. - Ja wiem, że jestem hybrydą... Nie czuję już głodu, uwierz mi...
- Powiedzmy, że ci wierzę – odparłam, ocierając usta i odrzucając suche ciałko w bok.
- No to dlaczego mnie nie wypuścisz? - wyjęczał znów.
- Po odgłosach, jakie wydajesz z siebie w nocy, śmiem wątpić, że głód po przemianie już ci przeszedł.
- No nie bądź taka!
- Braciszku, jesteś trudny przypadek, jak widać – odparłam, opierając się wygodnie o ściankę domku. - Musisz jeszcze poczekać. Posiedzisz sobie tam jeszcze troszeczkę. O, bo tak.
- Nienawidzę cię – odparł i jęknął, obrażając się.
- Też cię kocham, braciszku – odparłam, przymykając oczy.

*Trzy dni później*

Po poważnym przedyskutowaniu prawy z Davidem postanowiliśmy wypuścić mojego brata z chatki. Teraz wszystko powinno być już dobrze. Przez te wszystkie dni uważnie nasłuchiwałam wszelkich dźwięków, jakie z siebie wydawał. Po tygodniu uznaliśmy, że już najwyższy czas odprowadzić go od obozu. Pierwszy do środka wszedł David. Podał mu krew, żeby zaspokoić łaknienie. Jason wypił ją łapczywie.
Potem do środka weszłam ja. Mój brat popatrzył na mnie z byka i pokazał mi środkowy palec. Odwdzięczyłam mu się tym samym. Wyglądało na to, że wszystko jest już  nim ok. aczkolwiek byłam pewna, że na pewno nie czuje się wystarczająco komfortowo w swojej nowej postaci.
- Chodź dzbanie, odprowadzimy cię do obozu – powiedział David.
- No dobra... - wyjęczał zainteresowany. - Rita, po cholerę mnie tu trzymaliście tak długo? - zapytał, zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Bo tak było trzeba – odparłam znudzona. - Chodź, idziemy – dodałam i wyszliśmy z chaty.
Szliśmy w milczeniu. Pies Jasona podążał obok swojego pana, wyraźnie ucieszony jego widokiem. Hayes pogłaskał go tylko po łbie i pozwalał, by zwierzę nas prowadziło. Szybko dotarliśmy w pobliże jego obozu. Stanęliśmy kawałek od niego, kryjąc się w jakichś zaroślach, by nikt nas nie zauważył.
- Słuchaj Jason – stanęłam przed nim. - Gdyby coś się działo, masz natychmiast mi meldować przez krótkofalówkę, jasne?
- Bo akurat to zrobię – odparł obrażony i odwrócił się w bok. - Nie znoszę zasad i nakazów.
- Co za dzban... - wywróciłam oczami i już nic nie mówiłam.
- Słuchaj, Hayes. Masz się zgłosić do niej lub do mnie. Zrób chociaż to – powiedział David.
- Może, nie wiem. Idę sobie od was, cepy – powiedział mój brat i ruszył w kierunku obozu razem ze swoim psem.
- Bądź ostrożny! - zawołałam za nim.
Pożegnałam się z Davidem i szybko udałam się w stronę ziem Aniołów. Miałam nadzieję, że Jason nie odwali żadnej głupoty.

Metoda na głoda? Danio xD Znaczy no,  krew na wynos. I samodyscyplina z silną wolą ;)
Jason?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz