- Czyli jesteś wampirem wegetarianinem? - uniosła jedną brew, spoglądając przy tym na mnie, jak na skończonego idiotę. Przewracając na to oczami, podrapałem się delikatnie po tyle głowy. Był to dość skomplikowany temat, a ja nie chciałem tłumaczyć go przez cały dzień, określając na podstawie zasad genetyki, jak działa nasz kod genetyczny.
- Nie jestem wampirem - odpowiedziałem krótko, mimowolnie pokazując swoje kły - Mam tylko jego wygląd, nic więcej. Wątpię byś zrozumiała działanie tego wszystkiego - mruknąłem, łapiąc się za swój brzuch, który z niewiadomych mu przyczyn zaczął błagać mnie o sporą dawkę jedzenia. Chyba wychodzi niejedzenie śniadań od Alice - pomyślałem, wspominając swoją narzeczoną, która o tej porze zapewne zajmowała się naszą córeczką.
- Wątpisz w moją inteligencje? - warknęła, zmieniając kolor oczu na krwistą czerwień. Zapewne miało to na calu odstraszenie potencjalnego wroga, ale na mnie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. W życiu walczyłem już z milionem zombie, miałem kontakt z dziwnymi, zmutowanymi stworzeniami, a nawet przeszedłem przez tortury, o jakich najzwyklejszy człowiek by nie śnił... Więc dlaczego miałbym się wystraszyć lekkiego powarkiwania, połączonego z ledami w gałkach ocznych?
- Nie, nie o to mi chodziło - rzekłem ze spokojem, nie odrywając od niej swojego wzroku, który z dnia na dzień stawał się dziwnie silniejszy. Było to zapewne wywołane zbliżającą się pełnią... Eh, znowu będę musiał zniknąć na całą noc, aby nie skrzywdzić przez przypadek swojego psa - Po prostu wybuch bomby zmienił mnie tylko częściowo. Moje geny odrzuciły łaknienie krwi, co mogę traktować jednocześnie jako szczęście i swoje przekleństwo. Instynkt jednak pozostał, dlatego podczas pełni nie zachowuję się normalnie. Nie zabijam ludzi, lecz koncentruje się głównie na zwierzętach. Dlatego koty, jelenie, daniele, zające i inne dzikie stworzenia, trzymają się ode mnie z daleka - rozwinąłem swoją myśl, co najwidoczniej musiało usatysfakcjonować brązowowłosą, gdyż kolor jej oczu z automatu zmienił się na ten zwany naturalnym.
- Czyli jesteś takim pół wampirem? - klasnęła w ręce, niczym podniecona nastolatka na widok swojej ulubionej gwiazdy popu - To niezły z ciebie cudak, ale jesteś w porządku - dorzuciła, przeobrażając się w potężnego wilka - Do zobaczenia później - wycharczała, rzucając się biegiem w głąb lasu, w którym po kilku minutach całkowicie zniknęła. Uśmiechając się na to delikatnie, wkradłem się szybko do najbliższego cienia, gdzie po chwilowym odetchnięciu, zacząłem na nowo przemieszczać się w stronę mojego domu, zwanego przez wszystkich Ratuszem. Jeśli chodzi o dalszą część mojego dnia, to spędziłem go z swoją rodziną. Lubiłem dni, kiedy mogłem odciąć się od swojej pracy szpiega, która wymagała nieustannego przebywania poza domem. Kochałem bardzo pannę Davis oraz małą Elise, ale żałowałem, że nie mogłem poświęcać im tyle czasu, ile osobiście chciałem. Może gdyby świat pozostał normalny, wyglądałoby to inaczej? Sam już nie wiem. Na prawdę, sam już nie wiem.
🔺🔻🔺🔻🔺🔻🔺🔻🔺
- Uważaj na siebie - głos mojej ukochanej, trafił w me ucho niczym pocisk, wysłany przez karabin maszynowy, wycelowany w bezbronne zwierze, uciekając wgłąb lasu - Wiesz, że to niebezpieczne - szeptała dalej, spoglądając raz po raz na śpiącą w łóżeczku dziecko.
- Będę uważał - pogłaskałem czule jej policzek, aby chwilę później zatopić się pocałunkiem w jej miękkich ustach - To tylko jedna noc skarbie, nic złego mi się nie stanie. Wrócę do ciebie nad ranem, kiedy już nie będzie tego okropnego księżyca - oznajmiłem, nie tracąc radości w swoim lekko rozdygotanym głosie. Pełna od zawsze działała na nas wszystkich podniecająco. Wszystkie osoby posiadające "dar" chciały być tej nocy niemal wszędzie. Góry, lasy, niziny, wyżyny... Nic nie sprawiało nam problemu, aby przebiec tak ogromny kawał drogi. Wystarczył jeden, zbędny impuls, żeby ruszyć swój zad, i znaleźć się Bóg jedyny wie gdzie.
- Trzymam cię za słowo kochanie - powiedziała na pożegnanie, zamykając ostrożnie drzwi. Pozostawiony samemu sobie, spojrzałem w stronę najbliższego okna, za którym pojawił się obraz zachodzącego słońca. Czas się pośpieszyć - powiedziałem w swoim umyśle, starając się, jak najszybciej opuścić zaludniony budynek. Wykorzystałem do tego oczywiście wspaniałe, ciemne plamy czerni, które zostały stworzone przez coraz większe braki naturalnego światła.
W lesie znalazłem się równo z godziną wzejścia księżyca. Srebrne koło natychmiastowo wyostrzyło mój węch, a koloryt tęczówek, nabrał świecącej intensywności. Szafirowe, święcące oczęta, nerwowo błądziły po mrocznym świecie, wyszukując potencjalnej ofiary, którą mógłbym się pożywić. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł zapach rannej zwierzyny, szarpiącej się najprawdopodobniej w żelaznych wnykach. Nie chcąc stracić takiej okazji, ruszyłem zabójczym biegiem w stronę północy, gdzie po niecałych dwóch minutach, mogłem rozrywać mięśnie wykrwawiającego się zwierzęcia. Pomimo tego, że przebiegłem z jakieś dwadzieścia pięć kilometrów, nie czułem się jakoś szczególnie zmęczony. Dzisiaj wszystko było w porządku, dopiero jutro przyjdzie czas na umieranie. Byłem już niemal w środku rozdzierania martwej sarny, gdy nagle gdzieś za swoimi plecami usłyszałem głośny trzask łamanych gałęzi. Poddenerwowany, zerwałem się na proste nogi, aby ujrzeć przed sobą znajomą psią mordę.
- Crystal, odejdź - warknąłem ukazując przydługawe kły - To moja zwierzyna - ciągnąłem dalej, zasłaniając rozszarpane zwłoki, swoim własnym, nienaruszonym jeszcze ciałem.
- Podziel się ze mną - wyjęczała niczym tania dziwka, błagająca na bazarku o pieniądze na lepsze ubrania - Kiaaaaaaasssss - przyczłapała się bliżej, zahaczając swoją kitą o mój nos.
- Nie, moje pole, spierdalaj - fuknąłem, wbijając długie paznokcie w pozostałości rozpadającego truchła - Znajdź sobie swoje żarcie, a nie żulisz od każdego szprocie - rzuciłem w jej pysk, odłamkiem żołądka, który ochoczo spałaszowała - Dam ci więcej, jak ze mną zapolujesz - ciepnąłem ją większym odłamkiem piersi, licząc na to, iż kobieta dzisiejszej nocy, nie będzie sprawiała zbędnych problemów.
<Puć na polowanko!>
W lesie znalazłem się równo z godziną wzejścia księżyca. Srebrne koło natychmiastowo wyostrzyło mój węch, a koloryt tęczówek, nabrał świecącej intensywności. Szafirowe, święcące oczęta, nerwowo błądziły po mrocznym świecie, wyszukując potencjalnej ofiary, którą mógłbym się pożywić. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł zapach rannej zwierzyny, szarpiącej się najprawdopodobniej w żelaznych wnykach. Nie chcąc stracić takiej okazji, ruszyłem zabójczym biegiem w stronę północy, gdzie po niecałych dwóch minutach, mogłem rozrywać mięśnie wykrwawiającego się zwierzęcia. Pomimo tego, że przebiegłem z jakieś dwadzieścia pięć kilometrów, nie czułem się jakoś szczególnie zmęczony. Dzisiaj wszystko było w porządku, dopiero jutro przyjdzie czas na umieranie. Byłem już niemal w środku rozdzierania martwej sarny, gdy nagle gdzieś za swoimi plecami usłyszałem głośny trzask łamanych gałęzi. Poddenerwowany, zerwałem się na proste nogi, aby ujrzeć przed sobą znajomą psią mordę.
- Crystal, odejdź - warknąłem ukazując przydługawe kły - To moja zwierzyna - ciągnąłem dalej, zasłaniając rozszarpane zwłoki, swoim własnym, nienaruszonym jeszcze ciałem.
- Podziel się ze mną - wyjęczała niczym tania dziwka, błagająca na bazarku o pieniądze na lepsze ubrania - Kiaaaaaaasssss - przyczłapała się bliżej, zahaczając swoją kitą o mój nos.
- Nie, moje pole, spierdalaj - fuknąłem, wbijając długie paznokcie w pozostałości rozpadającego truchła - Znajdź sobie swoje żarcie, a nie żulisz od każdego szprocie - rzuciłem w jej pysk, odłamkiem żołądka, który ochoczo spałaszowała - Dam ci więcej, jak ze mną zapolujesz - ciepnąłem ją większym odłamkiem piersi, licząc na to, iż kobieta dzisiejszej nocy, nie będzie sprawiała zbędnych problemów.
<Puć na polowanko!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz