sobota, 10 listopada 2018

Od Detlefa "Czas Terroru" cz.2

          - Zamierzasz im wysłać list z pogróżkami, że jak nie przyłączą się do nas, to ich zaatakujemy? Spodziewałem się po Ciebie czegoś większego. – westchnął Evans. – Mimo wszystko mają o ten jeden tysiąc ludzi więcej niż my. Może nawet naszym zabijakom uda się to wygrać, -zrobił pauzę w swojej przemowie.- ale raczej będzie to pyrrusowe zwycięstwo. A zatem słucham. – oparł się wygodniej na swoim hotelu. – Masz jeszcze jakiś genialny pomysł, ale taki który nas nie zabije?
          Oddychałem miarowo, a z każdym wdechem wciągałem subtelny zapach goździków, który był aż przytłaczający w jego gabinecie.
          - Nie o taką prowokację mi chodziło. – skorygowałem go na spokojnie.- Wparować do ich obozu na pełnej kurwie z ogniem i karabinem, w naszych strojach, z naszymi naszywkami, - pokręciłem głową. - to nie może się dobrze skończyć. – zniżyłem głos, abym stał się bardziej przekonujący. – Ale gdyby tak „ktoś” zaatakował ich przygraniczne posterunki, a do tego splądrował w poszukiwaniu nie wiadomo czego, to mogliby poczuć się zagrożeni. – rozłożyłem ręce. – I może skorzy do prób negocjacji z nami w celu zapewnienia im ochrony.
          Szczęka Evansa wyglądała tak, jakby przegryzała każde wypowiedziane przeze mnie słowa.
          - A więc co masz dokładnie na myśli? – Evans nachylił się nad biurkiem.
Popatrzyłem mu w oczy, tak jakbym rzucał mu wyzwanie.
          - Sprawa wydaje się prosta. Przebieramy nasze bojówki w stroje jakiegokolwiek innego obozu. Najlepiej w stroje Przemytników, bo są najbliżej. Następnie napadamy na posterunki przygraniczne Trupów w celu zasiania niepokoju w całym obozie. – uśmiechnąłem się. – I czekamy, aż nasze plony będą gotowe do żniw. Do żniw mam na myśli do zawarcia sojuszu nie tylko pod względem nieagresji i wspólnego handlu, ale także militarnego, a kto wie, może nawet wspólnego dowódcy. W przeciwnym obu naszym obozom grozi stagnacja.
On tylko skrzyżował ręce na ramionach.
          - Pewnie zdajesz sobie sprawę z konsekwencji niepowodzenia tej akcji. Ale na wszelki wypadek Ci przypomnę. – pociągnął mnie za materiał na moim splocie słonecznym i przyciągnął do siebie tak blisko, że mogłem poczuć jego oddech na moim nosie. – Zerwanie jedynego sojuszu, jaki mamy, a do tego otoczenie nas ze wszystkich stron przez wrogów. 
Puścił moją odzież, a następnie wstał, odwrócił się do mnie plecami i założył ręce na biodra. Po tym zapadła niezręczna cisza, która wskazywała na to, że to rozważa.
          Dobrze.- pomyślałem. - Czyli nie skreślił tego pomysłu na samym początku.
          - Ilu potrzebujesz ludzi, skąd weźmiesz ubrania Przemytników i w jaki sposób Trupy uwierzą, że nagle Przemytnicy ich zechcieli zaatakować?
Odpowiedziałem od razu, aby udowodnić, że planowałem to od dłuższego czasu i że wszystko jest dopracowane.
          - Zacznę od ostatniego. Napiszemy rozkaz, w którym zamieścimy podrobioną pieczęć Przemytników. Będzie w nim napisane, że podejmują bardzo drastyczne kroki, aby odnaleźć składniki do serum przeciwko chorobie zombie. Serum oczywiście jest kłamstwem, bo nie istnieje i nie będzie istnieć, ale nie wszyscy o tym muszą wiedzieć. A drastyczne kroki określam jako poszukiwanie składników owego lekarstwa, a jeżeli natrafi się na opór, dozwolone jest użycie siły.
          - Tylko czy wiemy, jak wygląda pieczęć Przemytników, żebyśmy byli zdolni ją podrobić? Poza tym dalej nie wyjaśniłeś, skąd weźmiemy ich ubrania. – wtrącił Evans.
- Już śpieszę wyjaśnić. – zapewnił dowódcę.- Dowiedziałem się, że naszym chłopakom udało się kogoś od nich złapać. Bodajże jakiegoś gościa. Na szczęście miał przy sobie pismo z podobną pieczęcią.
- Nazywa się Marshall Quincy i rzeczywiście jest z obozu Przemytników. Dziwi mnie fakt, jak dużo wiesz na ten temat. – znów wtrącił Marc.
          Rozłożyłem jedynie ramiona i powiedziałem:
- Informacje są w dzisiejszych czasach towarem deficytowym. Nie ma już komputerów, smartfonów i tym podobnych. Musimy sami być nośnikami informacji.
- I w sumie dlatego jeszcze żyjesz. – stwierdził Evans. – Bo za samo kombinowanie zesłałbym na Ciebie zabójców, ale dzięki temu, że jesteś takim „nośnikiem”, jesteś przydatny. A zatem mamy już wzór rozkazów do podrobienia, na naszych strojach zakryjemy naszywki i upodobnimy do strojów naszych wschodnich sąsiadów. Do tego trzeba będzie uderzyć w nocy, tak na wszelki wypadek.
          - Genialny pomysł Herr Kommandant, - pochwaliłem dowódcę, lecz jego słowa nie były niczym nowym. Dokładnie tak samo to zaplanowałem.
          - Dostaniesz dwie ciężarówki bojówek. – wskazał na mnie palcem.- Do tego zabierzesz naszego więźnia pana Quinciego, dasz mu podrobione rozkazy i zabijesz na jednym z posterunków. Nie wolno Ci zostawić żadnych jeńców, świadków i zwłok naszych poległych ludzi.
          Co? -spytałem się w myślach. Właśnie chodziło o to, żeby zostawić świadków, aby wiedzieli, kto ich zaatakował.
          - Widzę zniesmaczenie na twojej twarzy, - kontynuował Marc. – Ale nie mogę ryzykować, że mimo wszystko któryś z was zostanie rozpoznany. Dowodem obciążającym będzie ciało Quinciego, więc trzeba go będzie nakarmić, napoić i sprawić, aby nie wyglądał na osobę przetrzymywaną w lochu. Zrozumiano?
          Pokiwałem głową. Jego plan też był dobry.
- Jawohl, Herr Kommandant!
          Klasnął w swoje dłonie.
- To do roboty! – pożegnał mnie.
Gdy wychodziłem, zatrzymał mnie w futrynie drzwi, gdy jedną nogą już oddalałem się od tego cholernego zapachu goździków. 
          - A i jeszcze jedno. – na jego twarzy zatańczył uśmiech. – Od wyjazdu ciężarówek odliczam pół dnia. Jeżeli nie uda się misja albo nie zjawisz się za te 12 godzin, wypuszczę za wami listy gończe. Że jakby co jesteście dezerterami i obóz Demonów nie miał z tym nic wspólnego. Zatem powodzenia Panie Zussman! Połamania nóg i postrzelonych głów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz