sobota, 10 listopada 2018

Od Lennox do Rafaela

To był kolejny dzień samotności. Oczywiście nie licząc leżącego u mojego boku psa, który czujnie sprawdzał czy w powietrzu nie unosi się zapach trupów. Na szczęście, a może nie, było dość spokojnie, więc mogłam spokojnie zdrzemnąć się na prawie ostatnim piętrze budynku na obrzeżach miasta. Widok jaki zastałam zamykając powoli oczy, sprawił że sny które od dłuższego czasu w mojej głowie nie istniały, nagle walnęły we mnie jak piorun z nieba. Było ich tyle, ze nawet nie pamiętałam jaka była ich treść. Jednak ten ostatni...Pamiętałam jedynie męski, lekko zachrypnięty ale z drugiej strony delikatny śpiew. Oraz swój dziecięcy głos. Po wybudzeniu się, od razu sobie przypomniałam. Hutton, jeden z moich "opiekunów", często śpiewał mi na dobranoc. Można pomyśleć, że jestem głupia. W końcu porwał mnie, a raczej brał udział w tym porwaniu. Zabrali mnie i mieli zabić...ale nie wiedziałam o tym do niedawna. Mimo poczucia że wyrządzili mi i mojej siostrze krzywdę, dalej jednak ich na swój sposób kochałam. To była dziwna miłość...a może lepiej będzie to nazwać więzią? Tak. Tak będzie lepiej. Tęskniłam za nimi gdzieś w duchu, ale wiedziałam że odejście będzie lepszym pomysłem. Teraz, może nie idzie mi najlepiej o czym świadczy kilka dodatkowych blizn na nogach, ale jakoś dawałam radę.
Kiedy się obudziłam, poruszyłam palcami. Poczułam pod nimi miękką, choć trochę posklejaną sierść mojego czworonoga, który czując mój dotyk, lekko zapiszczał i polizał moją obolałą rękę. Dzień wcześniej dosyć ciężko pracowałam , przebijając się przez gęste zarośla. Długi czas pomieszkiwałam w lesie, ale teraz było tam za dużo umarlaków. Podniosłam się i przeczesałam związane w kitka włosy. Było jeszcze ciemno, co mogło świadczyć o tym że wciąż była noc, lub wczesny poranek. Okna niestety były zabite dechami, a światło które przedostawało się przez szpary nie było tym ciepłym, dziennym. Raczej chłodnym.
- Charon!- Podniosłam lekko głos a czworonóg usiadł przede mną. Mimo zabłoconej sierści z dodatkiem krwi, wyglądał dobrze. Uśmiechnęłam się delikatnie i pogładziłam go po puszystym pysku, myśląc co powinnam teraz zrobić. Mogłabym pójść na polowanie, coś zjeść, zrobić obchód, lub sprawdzić zapasy. To wszystko jednak zrobiłam wraz z przeprowadzką z lasu, więc wydawało mi się bez sensu robić to ponownie. Założyłam ręce na biodra i zaczęłam chodzić w kółko. W zasadzie, ta miejscówka byłam dobrym chronieniem, oprócz parteru. Po ulicy ciągle kręciła się grupka nieżyjących, a pozbycie się ich dałoby mi nie tylko satysfakcję, bo nawet stąd słychać było ich krzyki, ale też dało by mi dodatkowe bezpieczeństwo. Miałam już w myślach plan, a do tego potrzebowałam jednego trupa. Na swojej drodze spotkałam wiele dziwnych rzeczy, a jedną z nich było to, że trupy czasem zjadały siebie nawzajem. Zwłaszcza w tedy, kiedy jednego z nich wysmarowało się krwią jakiegoś zwierzęcia. Plan mógł się udać. Przystąpiłam niemal od razu do działania i usiadłam na chłodnych deskach. Wyjęłam z plecaka kawałek starej liny, która będzie kluczem w pułapce. Zajęło mi jakieś 40 minut zrobienie jej i zawieszenie przy wejściu budynku. Ustawiłam w środku pętli jakiś smakołyk dla tych bestii i pozostało tylko czekać. Usiadłam na schodach kilka pięter wyżej, by być gotowym w razie gdyby coś się miało dziać. W budowli było na tyle "cicho", że nucona przeze mnie piosenka roznosiła się echem. Była to oczywiście ta, którą słyszałam we śnie.
"Wytykali ciągle jakieś wady nam Wybieramy się na spacer który kończy się jak strzał Bywa że mi piszczy w uszach, bo to już kolejny raz Ta cisza czasem dławi tak że nie pozwala spać"
Nie była zbyt radosna, ale takie lubiłam. Spokojne, melodyjne, może trochę depresyjne. I wraz z ostatnim słowem, usłyszałam czyjś krzyk. Z początku wydawało mi się, że dochodzi z daleka, więc się nim nie przejęłam. Ale po chwili uświadomiłam sobie, ze to nie był ryk trupa. Był zbyt czysty, zbyt...ludzki. Szybo się podniosłam, wdychając głośno powietrze. Jeśli to człowiek, to w sumie...lepsza przynęta. Uniosłam lekko kącik ust, złapałam za pistolet i powoli kierowałam się na dół. To nie to, że miałam ochotę zabić każdego spotkanego człowieka. Po prostu wielu złych spotkałam i wolałam mieć pewność, zanim podejmę decyzję o uwolnieniu nieznajomego.
Tak więc kontynuując, otworzyłam lekko drzwi, które wyglądały jakby miały się zaraz rozpaść. No cóż. Wyszłam na zewnątrz po cichu, więc osoba która starała się dosięgnąć liny na której zawisła, nawet mnie na zauważyła. Jednak trochę hałasu to narobiło, więc trupy które spokojnie przechadzały się ulicą, teraz zmierzały w naszym kierunku.- Przestań w końcu, bo się na nas rzucą.- Warknęłam od niechcenia w stronę nieznajomego, który wyjął broń i skierował ją na mnie.- I co zastrzelisz mnie? W tedy Cię zjedzą i tyle z tego będziesz miał.- Dodałam, spoglądając na niego kątem oka. 
- Masz mnie wypuścić, albo Cię zastrzelę, rozumiesz?- Odparł twardym głosem, nie znoszącym sprzeciwu. Pokręciłam głową i wywróciłam oczami, odkrywając materiał bluzy pod którą, na szyi, wisiała piersiówka. Otworzyłam ją i upiłam łyk alkoholu. Jednak zachowałam jakieś pozostałe cząstki dobrego wychowania i wystawiłam naczynie w stronę nieznajomego.- Łyka?- Spytałam z udawanym uśmiechem, a ten spojrzał na mnie z niedowierzaniem. 
- Ku*wa, kim ty jesteś?- Warknął w końcu, łapiąc za nóż, który niestety wyleciał mu z ręki. Widząc jak stara się go złapać, nawet zrobiło mi się go nieco szkoda. Niby nie wyglądał na kogoś złego. Podniosłam nóż po chwili przemyślenia...a raczej dla tego, że trupy miały nas na wyciągnięcie ręki. Odcięłam linę a mężczyzna spadł na ziemię, dosyć szybko zbierając się do ładu. Złapałam za swój karambit i złapałam jednego z trupów, wbijając mu to w szyję i jednym, mocnym pociągnięciem robiąc w nim głęboką ranę. Z łatwością mogłam oderwał głowę, która poleciała kilka metrów dalej.
Mężczyzna także zajął się kilkoma i tak po kilkunastu minutach było cicho. Miał wprawę w zabijaniu, przez co miał u mnie plusa. 

Rafael? Ja nie wiem, nie znam się. Ale jest. Coś. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz