niedziela, 11 listopada 2018

Od Any cd Ruslana

To, co działo się wokół mnie, rejestrowałam zaledwie gdzieś na granicy świadomości. To, że jakiś obcy chłopak coś do mnie powiedział, jednak przez szum krwi w uszach nie słyszałam słów - widziałam jedynie ruch warg. Moment, gdy wyciągnął do mnie rękę i siłą wyciągnął z dziury, kiedy zobaczył, że nie jestem w stanie nawet się poruszyć. Później szamotaninę, odbywającą się tuż koło mnie. Ktoś oberwał. Polała się krew.
A mnie przed oczami stanął tamten wieczór.
Przerażona twarz pokojówki, gdy wpychała mnie za szafę, żeby choć zapewnić mi szansę na przeżycie. Z sąsiedniego pokoju dobiegły nas już krzyki i strzały z broni. Gdy patrzyła na mnie po raz ostatni, w jej oczach zabłysło coś, jakby pogodzenie się z losem. Tym, że zaraz zginie.
A potem krew. Krew, krzyki, łzy. Cierpienie wypełniało cały dom. Przyciskałam pięść do ust, żeby nie wyrwał się z nich nawet najcichszy jęk, po policzkach płynęły łzy...
Do rzeczywistości przywróciło mnie silne potrząsanie za ramiona i wypowiadane raz za razem moje imię. Wróć, pseudonim, który pochylający się nade mną mężczyzna uważał za jedyne miano, jakie posiadam.
Na twarzy Jamesa widać było zatroskanie, na którego widok zrobiło mi się niedobrze.
W ułamku sekundy moja pięść wystrzeliła ku twarzy dowódcy oddziału, zaskakując tym wszystkich dookoła. James zatoczył się, przykładając rękę do nosa, a tocząca się obok bójka nagle ustała.
- Najpierw mnie zostawiacie na pastwę losu, specjalnie przedłużając sprowadzenie wsparcia, żeby mnie skruszyć po tym, jak wam odpyskowałam - powiedziałam spokojnym tonem, powoli podnosząc się z ziemi, jednak moi towarzysze odruchowo się skulili. Pewnie domyślili się, że nie wróży to nic dobrego. Z resztą, mieli rację - A teraz wracacie w momencie, gdy w zasadzie mogłam być już martwa i atakujecie osobę, dzięki której jeszcze jestem wśród żywych. Powinniście paść przed nim na kolana, bo unikniecie problemów związanych z moją śmiercią, a nie atakować go od tyłu, jak zwykli tchórze.
Spojrzałam na chopaka, który mnie wyciągnął z rumowiska. Obrzucał spojrzeniem moich "wybawców" i otoczenie. Pewnie obstawiał swoje szanse na ucieczkę. Na mnie nawet nie spojrzał. Błąd. Ale nie mogłam go za to winić. Przed chwilą widział mnie prawie nieprzytomną ze strachu. Na jego miejscu też bym się nie obawiała ataku z mojej strony.
- To nie tak, jak myślisz... - zaczął Dorian, ale zaraz dostał z łokcia pod żebra od kolegi i zamilkł.
- Myślę, że to nasza ostatnia wspólna akcja. Nie żebym coś do was miała, ale... sami rozumiecie - spojrzałam wymownie na Jamesa, który ścierał krew z twarzy. - Możecie iść zbierać tę waszą durną broń, poradzę sobie sama.
- Nie wyglądałaś, jakbyś... - zaczął James, za co zarobił kolejny cios, tym razem szybki hak w brzuch.
- Wypadek przy pracy - warknęłam. - A teraz WYPIERDALAĆ.
Dowódca skulił się w sobie. Swoją drogą, powinien chyba stracić ten tytuł, patrząc na to, jak łatwo ugina się pod moim krzywym spojrzeniem. Ciekawe co by zrobił na moim miejscu, gdyby zaatakowała go sfora wilkokrwistych. Pewnie nie uciekłby im nawet na sąsiednią ulicę...
Grupa mężczyzn, z którymi widziałam się już pewnie po raz ostatni, czego wcale nie żałowałam, oddaliła się, zostawiając chyba zdezorientowanego całym zajściem obcego i mnie samych.
Westchnęłam ciężko i wzniosłam oczy ku niebu. Co za barany.
- Muszę się napić - mruknęłam.
- Może się dołączę? - usłyszałam z zza pleców głos, w którym pobrzmiewała żartobliwa nutka.
- Jeśli to ty załatwiasz alkohol, to nie ma problemu - rzuciłam, odwracając się do chłopaka. Jego twarz, z resztą podbnie pewnie jak moja, wyglądała na wypraną z emocji. Staliśmy tak przez chwilę, mierząc się wzrokiem, aż ostatecznie zdecydowałam się wyciągnąć do niego rękę. - Ana Balanchine - przedstawiłam się, rezygnując z kombinowania z pseudonimem. Ani to wygodne, ani przyjemne. - I Loki - wskazałam głową psa. - Jeśli dobrze pamiętam, to ty mnie wyciągnąłeś z tamtego piekła - wskazałam na gruzowisko. - A, i przepraszam za tamtych palantów. Kontakty towarzyskie nie są zdecydowanie ich mocną stroną.

Ruslan? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz