niedziela, 5 sierpnia 2018

Od Laurencego cd. Clancy'ego

Spojrzałem na tumany kurzu wzbijające się w powietrze, kiedy kolejna para butów odznaczyła swój odcisk na poszarzałej płycie. Uniosłem zmęczone oczy, a mój wzrok padł na brudną twarz, zatopioną w dżungli czarnych włosów.
- Adam - mruknąłem i wolno skinąłem głową, witając mężczyznę. 
- To najdłuższe natarcie, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy - zauważył z przekąsem, któremu towarzyszyła swego rodzaju ulga. Wbiłem wzrok w pustą przestrzeń przede mną, nie reagując na uwagę rozmówcy, ten jakby w ogóle się tym nie zrażając, ciągnął dalej - Jak tak dalej pójdzie, zostanie nas tylko garstka, nie jesteśmy w stanie wiecznie walczyć, bez odpowiednich zapasów. Demony również nam zagrażają - kątem oka zauważyłem jak Adam ściąga brwi i przeciera oczy. - Wszystkich zaczyna to martwić - łypnąłem krótko na brodatego i wydając przy tym gardłowy pomruk. Nie chciałem brać udziału w jego pesymistycznych zapędach, rozsiewanie złych nowin nikomu nie służy. Podniosłem się z brudnej powierzchni i otrzepałem podarte spodnie. Nie racząc wyższego rangą, nawet oschłym pożegnaniem wszedłem do budynku, gdzie dobiegające mnie głosy oceniały skalę zniszczeń.
Kiedy głuchy łoskot drzwi przykuł uwagę wszystkich obecnych, jeden z nich rzucił mi szczególnie zatroskane spojrzenie. Młody chłopak, przebił się przez tłum rosłych mężczyzn i wcale nie odstających od nich kobiet i dobiegł do mnie, zbyt gwałtownie wymachując przy tym dłońmi. Moje kąciki ust niemal uniosły się w górę, widząc jego przejęcie.
Niemal, bo koniec końców, postanowił się odezwać.
- Daveth - wydyszał, zbyt szeroko otwierając usta - Twoje książki, one wszystkie - nie jestem pewien co powiedział dalej. Jego słowa rozmyły się między ludzkimi ciałami, przez które się przeciskałem. Nie chciałem uwierzyć, że wszystkie książki, które tak rzetelnie zbierałem od dwóch lat, zostały zniszczone w zaledwie pięć dni. Dopadłem ciężkiego, lipowego wejścia, chwytając za pozłacaną klamkę. Ta, jakby przedłużając chwilę mojego zwątpienia, nie chciała ustąpić. Ostatecznie naparłem na wrota biodrami, a te puściły wpuszczając mnie prosto w paszczę lwa. Wszystkie półki, które zdobiła moja kolekcja literatury, leżały teraz na ziemi, wśród podartych okładek i pogniecionych stron, niektóre z tomów wyglądały jak pogryzione, inne zaplamione nieznanymi mi substancjami. Zachowując resztki spokoju, poczułem, jakby moje ciało zawisło na żyłce, a powietrze świsnęło wylatując pomiędzy moimi zębami. Przez moment, w którym pozwoliłem sobie na smutek, odniosłem wrażenie, że ktoś wyrwał mi kawałek serca, razem z dwoma, długimi latami mojego życia.
Książki, były dla mnie czymś naprawdę istotnym. Czasem miałem wrażenie, że zbudowałem z nich mur, wokół swojej głowy, żeby nie zwariować. Teraz cały ten mur zburzono.
Tylko kiedy? Jak? Czemu tego zauważyłem? Przecież szturm na moją bibliotekę musiał trwać znacznie dłużej niż dziesięć minut. Spojrzałem smutno na stary tom książki "Duma i uprzedzenie", którą tak uwielbiałem. Na zniszczonej okładce widniało już tylko złote du, a postaci na dole zostały całkowicie pozbawione kończyn.
- Wątpię by w bibliotecznych pozostałościach znalazły się utracone tytuły. - troskliwy głos zza moich pleców otoczył pomieszczenie. Opuściłem ramiona, garbiąc się przy tym i spuściłem wzrok. - Ale może gdybyś sprawdził... - spojrzałem na blondyna, gdy ten kucał u mojego boku.
Ivan, chłopak, który od lat śmiało i przeciw wszystkiemu nazywał się moim przyjacielem. Który śmiało twierdził, że odnalazł złoty środek między mną, a mną.
Nie do końca się z nim zgadzałem.
- Masz rację - mruknąłem, z największą powagą w głosie, na jaki było mnie stać. Ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Miałem wrażenie, że ktoś wsadza mi pod skórę igiełki. Powoli docierały do mnie coraz to nowsze myśli, dlaczego pozwoliłem by splądrowano moją cichą przystań? Czemu nie strzegłem miejsca, na którym mi tak zależało - Napluj mi na twarz, jeśli możesz - mruknąłem, Ivan jednak chyba tego nie usłyszał, bo jedynie wstał i wyszedł zostawiając mnie samego.
Westchnąłem cicho, zrezygnowany nieprzyjętą propozycją i również podniosłem się z kolan, delikatnie je otrzepując. Jeśli czegokolwiek te książki mnie nauczyły, to dokładania wszelkich starań, dla własnych celów. Więc trzeba wziąć się w garść i rozpocząć nowe poszukiwania. Tę kupę śmieci, przejrzę później.
***
Publiczna biblioteka wydawała mi się dzisiaj cichsza niż zwykle. Przywykłem do przemykających między regałami postaci, które jeśli nie unikały siebie nawzajem, to tak jak ja, w literackiej podróży, unikały własnych osobowości.W ciszy i spokoju mogłem dokładniej skupić się na budynku, który nagle wydał mi się zupełnie obcy. Przesiąknięty zapachem stęchlizny, kurzu i starego papieru witał nowych gości grzybem na ścianach. Z biegiem lat, wiele książek powoli traciło na jakości ich kartki tworzyły delikatne fale, od masy ludzkich dłoni, które po nich przesuwały, litery nie były już tak czarne, a okładki spochmurniały, tracąc kolor. Wątpiłem by udało mi się znaleźć tutaj śnieżnobiałe tomy, jakie gościły na półkach mojego azylu.  Gotów ruszyć do przodu przemierzałem czerwony, gruby dywan, pomiędzy rzędami, szukając tego, który jako pierwszy przyciągnął moją uwagę. Jakby najmniej zniszczony, z największą ilością książek. Zmarszczyłem brwi, zainteresowany zjawiskiem przesuwając po nieco zakurzonych grzbietach, gdy moich uszu dobiegł niepokojący dźwięk. Znajomy warkot, który przez ostatnie pięć dni huczał w pałacu, zapowiadając śmierć. Spiąłem całe swoje ciało, gdy do moich uszu dobiegło moje własne bicie serca. Nerwowo próbowałem otoczyć wzrokiem całe pomieszczenie by zlokalizować źródło problemu. Ludzie zachowywali się jakby nic nie słyszeli i przez chwilę miałem wrażenie, że po prostu się przesłyszałem, kiedy grube warknięcie ponownie otoczyło mury budynku. Jakby w zwolnionym tempie mój mózg przyswoił informację o zagrożeniu i wolnym krokiem zacząłem kierować się w stronę głosu, gotów podjąć walkę. Jeden z gapiów, jakby kompletnie nieprzygotowany podjął się ucieczki i zbyt mocno naparł swoim barkiem na moje ciało. Runąłem na ziemię, kompletnie zdezorientowany czując jak moje okulary zsuwają się z nosa i upadają na ziemię. Serce, gwałtownie podskoczyło mi pod gardło kiedy kolejne kroki zaczęły dobiegać moich uszu, odruchowo zacząłem się cofać, nim moja ręka dotknęła okularów, a ich pękający dźwięk był dla mnie niemal namacalny.
Cholera.
Cholera.
Kurwa.
Zimny pot oblał moje czoło, wytężyłem pozostałości swojego wzroku jak mogłem najmocniej by odróżnić chociaż kontury otaczających mnie obiektów. Przywarłem plecami do zimnego materiału oczekując dalszego rozwoju wydarzeń.
- Jest tu ktoś? - zawołałem z nadzieją słysząc cichy szmer, którego nie umiałem określić.
Nikt jednak się nie odezwał.

Clancy? xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz