środa, 18 lipca 2018

Od Kiasa cd. Clancy'ego "Czyż nie mogło być lepiej?"

Ciepłe promienie wschodzącego słońca padły na moją twarz niczym grad, który próbuje zabić człowieka. Nie mogąc spać, postanowiłem pocałować na dzień dobry swoją śpiącą królową oraz zwlec się z łóżka. Czarny płaszcz sięgający moich kolan jak zwykle wisiał na podniszczonym wieszaku gdzieś w odmętach ciemnej szafy. Macając po kolei wszystkie znajdujące się tam ubrania, w końcu natrafiłem na odpowiedni materiał. Jednym, szybkim oraz z całą pewnością gwałtownym ruchem wyrwałem odzienie z zimnej Narni nasuwając je z gracją na swoje ramiona. Nigdy nie byłem przesadnie umięśniony, ani też zbyt chudy. Jak to mawiała Alice, taka struktura ciała była w sam raz jak na faceta będącego szpiegiem. Przebierając się resztę niezbędnych akcesoriów, w końcu przyszedł czas na naciągnięcie ulubionych butów oraz po chowanie sztyletów do odpowiednich sakw. Przyglądając się ostatni raz swojej rodzinie, opuściłem niesłyszalnie pokój znikając z niego na cały dzień i noc. Ostatniej doby bardzo długo rozmawiałem o tym ze swoją biedną narzeczoną, która z niesamowitym zmartwieniem próbowała zmusić mnie, żebym jednak odpuścił takich dalekich misji. Nie chcąc jednak zawodzić swoich ludzi, a tym bardziej Erica, musiałem ją jakoś pokrzepić w tym, iż to nie koniec świata. Kiedy jeszcze nie byłem zaręczonym, bardzo często znikałem z obozu na tygodnie, a nawet miesiące, aby móc śledzić uważnie poczynania naszych wrogów. Dopiero kiedy w mojej głowie zrodziła się myśl założenia rodziny przeniosłem się do oddziału stacjonarnego gdzie szczerze mówiąc zacząłem się bardziej lenić niż spełniać swoje obowiązki. Zwykłe podglądanie znanych mi dobrze ludzi, przestało mnie cieszyć i napawać uczuciem satysfakcji. Brakowało mi adrenaliny, poczucia strachu, że ktoś zaraz może wbić mi nóż w plecy... To wszystko stało się takie odległe jak bajki o duchach opowiadane w szkole dla postrachu młodszych klas. Zatracając się w swoich rozmyślaniach nawet nie zauważyłem kiedy moje nogi same pokierowały mnie w stronę smolistych cieni, w które moja osoba się wtopiła. Spacerując przez rozległe korytarze ratusza, już po kilku chwilach zauważyłem otwarte drzwi strzeżone przez kilu rozmawiających ze sobą strażników. Nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi, przemknąłem między nimi niczym duch nie trafiając swoim ciałem choćby przez ułamek sekundy w ich kolorowe ślepia. Na zewnątrz, pomimo wczesnej godziny i tak panował już ogromny gorąc. Wymykając się niewielką dziurą w kolczastym płocie, przez którą potrafiło przejść tylko kilkuletnie dziecko postanowiłem udać się w stronę południa. Nie planowałem dzisiaj przechodzić jeszcze na terytoria Duchów gdzie wręcz roiło się od amerykańskich żołnierzy, ale zawsze warto oszczędzić sobie nieco czasu gdyby jednak okazało się, że muszę przebyć jeszcze większy kawał drogi niż planowałem.
~♦♦♦~
Zapadnięcie nocy było tylko kwestią czasu. Ostry, szybki oraz cichy spacer dawał się już moim obolałym nogą we znaki. Podróżowałem sam, bez konia, psa czy też innego towarzysza niedoli, z który mógłbym nieco porozmawiać. Przeschnięte na wiór usta wręcz błagały o łyk wody ze zdobytej w punkcie kontrolnym manierki, lecz ja wiedziałem, że na to muszę znaleźć jeszcze odpowiednią porę i czas. Mrok bijący w moje kocie oczy próbował mnie oślepić, ale ja nie dając się zacząłem zmierzać ku największemu budynkowi. Mieścina nie była zbyt duża, lecz do zbyt małych też nie należała dlatego musiałem rozważnie kierować się wszystkimi nerwami ustawionymi w moim organizmie. Blady księżyc, którym uciekała moja niewidoczna postać wskazał mi nagle pewnego, osamotnionego osobnika. Zainteresowany, zmrużyłem swoje drobne oczy. Nie widziałem na jego ciele żadnych odznak obozowych co mogło być łatwym tropem do zmylenia. Zakradnąwszy się na palcach do mężczyzny, szybko uderzyłem go płozem sztyletu wywołując tym samym między nami dość krótką walkę. Młodzieniec próbował ze mną walczyć, ale jego żylaste ciało nie miało ze mną żadnych szans.
- Nieźle, nieźle - skomentowałem jego zachowanie przyciskając ostrze broni nieco bardziej do młodej gardzieli - Kim jesteś, gadaj - wysyczałem niczym wściekły jadowity wąż, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Niezadowolony z takiego obrotu spraw, mruknąłem coś niezrozumiałego dla nas obydwu pod nosem, po czym zmierzyłem wyższego od siebie lodowatym wzrokiem - Nie będziesz gadać? - warknąłem głosem rozwścieczonego pitbulla i sprzedając mu w między czasie kopa w pośladki. Brązowowłosy nieznajomy, zachwiał się na swoich długich szczudłach doprowadzając równocześnie do bolesnego upadku na twarz. Za nim zdążył się obrócić, w jego szyi widniała już wbita igła z lekami nasennymi. Wszystkie iskierki emocji gasły w nim coraz bardziej, aż do momentu całkowitego zaśnięcia. Stwierdzając, że mam już "trupa", odciągnąłem go w bezpieczne miejsce, po czym jedną szybką reakcją wciągnąłem go na swoje ramię. Zawsze ktoś do torturowania - przeszło mi radośnie przez myśl kiedy popędziłem do "sherwoodzkiego" lasu gdzie ponownie rozmyłem się jak zjawa w nieustannej czerni. Postój został przeze mnie rozporządzony dopiero jak bielutki księżyc zaczął chylić się ku dołowi. Pusta jaskinia wydała się idealnym schronieniem dla naszej dwójki dlatego upewniając się, że jest tutaj bardzo bezpiecznie, związałem naszą biedną owieczkę w dość ciasne liny. Wyglądał teraz jak dorsz gotowy do patroszenia, ale nie przejmując się tym faktem schowałem w sakwy głębiej sztylety. Gruby płaszcz otaczając moją sylwetkę idealnie zakrył całą sekretną broń - Jak wrócę do domu to nie dam Alice żyć - szepnąłem sam do siebie zacierając z zadowoleniem ręce.
<Christianie Grey? xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz