czwartek, 21 czerwca 2018

No to idziemy dalej... Bo czemu by nie? (Od Erona)

- A może tutaj! - wykrzyczałem podnosząc wieczko jakiejś wielkiej pustej beczki, z której śmierdziało jakby ktoś tam zginął przynajmniej z dwa lata temu i w sumie po szczątkach w niej znalezionych stwierdzam, że no coś jest na rzeczy.
- Przepraszam za najście, wpadnę innym razem - powoli zamknąłem wieko i stwierdziłem tylko z uśmiechem podpierając się na kolanach "To nie tutaj" Pewnie ktoś się teraz głowi, czego mogę szukać, odpowiedź jest prosta, albo i nie, zależy. Niedawno przebiegł przez drogę mały czarny kot i jego los został przesądzony, żeby zostać moim kompanem, tylko muszę go znaleźć, najlepiej przed burzą, a ta jest blisko. Szukanie w tych czasach kota jest niesamowicie irytujące, a burza tego nie ułatwia, coś jak presja czasu, tylko że jak nie zdążysz, to pozostanie z ciebie pieczone jedzonko dla umarlaków, a zlecą się szybko. W międzyczasie tak zwanym, zdążyłem się kilka razy natknąć na głupie twarze? brzydkie twarze? ... aaa no tak, srebrne twarze. Ogólnie to są równie rozmowni jak babcia po 90, albo nie mówi w cale, albo powtarza tylko "CO?!!! Nie słyszę cię!" W końcu jednak czas mi się skończył i musiałem faktycznie szukać schronienia. Znalazłem jakiś stary opuszczony bar, ktoś się chciał tutaj kiedyś zabarykadować, ale mu nie wyszło za bardzo i umarło mu się. Po uprzątnięciu baru i jednego stoliku, byłem gotowy na nieprzychylne warunki pogodowe. Zaczęło się, deszcz runął z taką siłą, że prawie pomyliłem go z gradem, a grzmot... no w sumie jak grzmot, tylko brzmiał trochę głośniej. Błyskawice rozświetlały niebo, a pojedyncze pioruny uderzały to tu to tam. Właśnie w chwili kiedy myślisz "jak dobrze, że nie muszę tam wychodzić" to coś cię zmusza, a tym czymś w moim przypadku, jest mały, czarny, mokry, przerażony kotek. Co zrobił Eron? No jak to co? Pobiegłem tam ile miałem sił w nogach, okazało się przy okazji, że on wcale nie jest tak blisko jak mi się z początku wydawało, a to był pewien problem, ale już za późno więc no, mówi się trudno. Miałem wrażenie jakby krople deszczu chciały się przebić przez moją czaszkę, ale pomimo nieprzyjemnej akupunktury udało mi się pochwycić mokry, drapiący, syczący na mnie cel i biec z powrotem. Przebiegłem może z 50 metrów od miejsca w którym złapałem kota i w tym samym miejscu uderzył piorun. Jest jedna dobra rzecz w tym wszystkim na nawet dwie, pierwsza: nie walnął we mnie, a druga: od razu znalazłem się z powrotem w barze. Siła uderzenia była tak wielka, że wystrzeliła mnie prosto do mojego schronienia, ale o tym dowiedziałem się jak już się obudziłem. Ogólnie to oprócz chwilowej utraty słuchu, afro na głowie i przepalonych ubrań to chyba wszystko było w porządku, no chyba że to niebo jest, wtedy trochę to niebo ssie, tak trochę bardzo. Wszystko pięknie ładnie i już razem w trójkę sobie siedzieliśmy w świetle jednej małej świecy, ja, Pech, bo tak nazwałem kota i nasz ulubiony Pan Ząbek. 
- Dawno się nie widzieliśmy
- Słuchaj, jeżeli myślisz, że za każdym razem jak się pojawisz, to dam ci krwi, to się srogo mylisz, też mam uczucia tak? Mógłbyś zbudować nastrój, wybrać odpowiedni czas i moment - moją jakże piękną wypowiedź przerwał grzmot, ale zaraz potem kontynuowałem. Ogólnie nie jest to słowotok bez sensu, staram się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, ale problem w tym, że cały mój sprzęt znajduje się za wampirem, a na zewnątrz czeka mnie śmierć od porażenia elektrycznego. 
- Już już, proszę dość. Nie mam zamiaru brać dzisiaj twojej krwi, też nie przepadam za byciem przysmażonym. - Zapadła cisza, taka jak kiedyś w tych filmach o dzikim zachodzie. Brakowało tylko tego kłębka czegoś. 
- Wiec wszyscy razem miło sobie spędzimy czas? Tak po prostu? 
- A widzisz w tym jakiś problem? 
- No nie, w sumie ja z moją kiełbasą przed zjedzeniem też mamy fascynujące chwile... - wampir zaśmiał się cicho, popatrzył na mnie rozbawionym wzrokiem i wybuch śmiechem. 
- Spotkałem już setki osób, ale nikt nigdy czegoś takiego nie powiedział. Pewnie nie wpadli na pomysł, żeby się porównać do kiełbasy - wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu. Trwało to chwilę, ja za ten czas zdążyłem przyjrzeć się kotu, pogłaskać go, pobawić się z nim ogólnie nie nudziłem się, a kiedy wreszcie się uspokoił zaczął się mi przyglądać. 
- Kim ty w ogóle jesteś? Nosisz cały ten sprzęt, więc pewnie jesteś żołnierzem. 
- No tak, tak jakby, byłem, obecnie to staram się przetrwać i jeśli miałbym się kimś nazwać, to pustelnikiem. Chciałem zauważyć, że dalej mi nic nie opowiedziałeś o wampirach, a moje pytanie było pierwsze. 
- No już już, usiądź wygodnie i zaczynamy. No więc... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz