niedziela, 27 maja 2018

Od Detlefa do Alice "(Nie)zbrodnia i kara"


Wszystko było pokryte mgłą i rozmyte, a pomimo tego, że Słońce nie świeciło, to jedno miejsce było zdecydowanie wyraźne. Zbiornik wodny otoczony wodną parą. Było ciemno, za ciemno, a z każdym krokiem gdy zbliżałem się do jezioro mgła coraz bardziej się rozstępowała. Gdy już byłem kilka kroków przed wodą potknąłem się. Oparłem się szybko ramionami o zimną jak lód ziemię, a głowę zatrzymałem dosłownie kilka centymetrów nad wodą.
To co zobaczyłem w moim odbiciu dosłownie zmroziło mi krew w żyłach. Był to mężczyzna z krótko obciętymi włosami w eleganckim, grafitowym garniturze. Z otartą do czerwoności szyją, zakrwawionymi oczami i moją twarzą...
Odsunąłem się od wody jak oparzony i zacząłem głęboko oddychać. Wdech i wydech, każdy następny potężniejszy od poprzedniego. Jeszcze raz przysunąłem się do jeziora. Tym razem poruszałem się powoli i ostrożnie, jakbym był psem i czaił się na upolowanie jeża. Jednak, gdy odbicie powinno się już zacząć pojawiać to nic takiego się nie stało.
- Przypał, co nie? - powiedział aksamitny, niebiański głos za mną.
Odwróciłem się i blask rozchodzący się ze źródła dźwięku zmusił mnie do zamknięcia oczu.
- Spoko, wiedziałem, że Cię oślepię. Po prostu chciałem zrobić na Tobie wrażenie.
Czując jak światło zmniejsza swoje natężenie zacząłem powoli otwierać oczy. Ujrzałem gościa w białym garniturze z długimi, siwymi włosami oraz taką samą brodą. On też miał moją twarz.
- Kim jesteś? - spytałem mając na twarzy wyraz zdziwienia.
- No oczywiście, nikt Mnie bez tego nie poznaje. - dotyka się w krtań i odchrząka gardłowo. - Ty musisz być Detlef. Czekałem na Ciebie. - powiedział głosem Morgana Freemana. - Chore, co nie? Najpierw utożsamiają Mnie z jakimś człowiekiem z głową zwierzęcia, potem ze starym dziadkiem, a na Morganie Freemanie kończąc. - pstryka palcami i pozbywa się długich włosów, brody i zostaje mu gładko ogolona, moja twarz z krótkimi włosami. - Tak lepiej, strasznie ciepło w tej brodzie, a te włosy są bardzo niepraktyczne.
Mrugam oczami i chyba już zdaję sobie sprawę z tego kogo spotkałem.
- Skoro jesteś wszechwiedzący - zacząłem. - to do kogo należała twarz w wodnym odbiciu?
- To pytanie, na które już znasz odpowiedź Detlefie. - szybko popatrzył na swój biały zegarek. - Poza tym jesteś na tyle łebski, że na pewno wykminisz, jak do tego doszło. Czas na mnie. - uniósł ręce do nieba i zamknął oczy.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - powiedziałem.
- Ja to wiem. - przyznał z uśmiechem na twarzy.
Rozległ się wszechogarniający blask, a ja się obudziłem. Co za poszyty sen. Nigdy więcej.
Byłem pod ścianą, a całe ciało miałem związane liną. Jeszcze nie otworzyłem do końca oczu, ponieważ instynkt mi podpowiadał, że skoro jeszcze żyłem to nie byłem sam w pomieszczeniu. Czułem wilgoć na skórze, czyli to oznacza, że jestem pod ziemią. Niedobrze. Następnie otworzyłem oczy na tyle, abym mógł coś przez nie wiedzieć, a potencjalni oprawy by tego nie dostrzegli. Ruszałem głową mikroskopijnymi ruchami i rozglądałem się po pokoju. Były w nim szafki, drewniany stół i ktoś siedzący na jego krawędzi. Była to drobna osoba, która sylwetką przypominała kobietę. Postanowiłem to rozegrać najbardziej absurdalnie, jak tylko mogłem.
Otworzyłem usta i ziewnąłem. Następnie przeciągnąłem się jak związany kot i gdy ujrzałem, że druga osoba w pomieszczeniu się mną zainteresowała powiedziałem:
- Freulein (Panienko), niezła jesteś. Puknąłbym Cię.
Parsknęła, a ja kontynuowałem:
- No co? Związałaś mnie, a ja wiem do czego to zmierza, Po co czekać.
Kobieta wstała, zbliżyła się do mnie, kucnęła i powiedziała zdecydowanie nie-kobiecym głosem:
- Nazywam się Alice i jestem mężczyzną.
- Was?! - krzyknąłem, a z góry zaczęły dobiegać dźwięki postukiwania i warczenia.
Oboje popatrzyliśmy w tym kierunku, a Alice tylko rzucił do mnie:
- Zaraz wrócę, postaraj się niczego głupiego nie zrobić, Demonie.
- Ja i tak wiem, że jesteś kobietą! Nie musisz tego przede mną ukrywać! - moje słowa odprowadziły go, gdy biegł po schodach na górę.
Teraz na podłodze miotałem się jak dżdżownica i szukałem czegoś, co mogłoby przeciąć te cholerne liny. Stół! Z jednej strony jest zniszczony i ma nieregularnie kształty. Teraz jak wąż prześlizgnąłem się do stołu i odwróciłem się do niego plecami, aby po zgięciu całego ciała kopnąć go związanymi nogami. To musiało komicznie wyglądać i pewnie gdyby ktoś to kamerował i gdyby jeszcze YouTube istniał to pewnie byłoby to na osi na czasie, ale udało mi się w końcu przewrócić stół.
- Scheiße! - krzyknąłem gdy część spadła mi na głowę. Będzie po tym siniak.
Szybko zacząłem piłować liny na swoich plecach, które wiązały mi ręce. Gdy już oswobodziłem ręce reszta nie była już żadnym problemem. Po tym jak wstałem i mogłem rozprostować kości zacząłem szukać jakiejś broni. W pokoju były tylko słoiki z przetworami w szafce, zatem wziąłem je. Może to nie jest ani Helga, Rita, Ingrid i Erika, ale cios w tył głowy powinien ogłuszyć człowieka.
Jak kozica, czyli szybko, lecz nie za głośno wszedłem po schodach na górę. Alice stał przy oknie i celował do potencjalnych napastników z kuszy. Niestety rumor, jaki wywołały zombie zagłuszył jednego, który przekradły się z drugiej strony domu i zmierzały teraz w kierunku Alice'a. Wziąłem zamach i wymierzyłem w kierunku osoby, która mnie porwała, ale potem ogarnąłem, że bez niego nie dowiem się gdzie są moje dziewczyny. Zmieniłem cel i rzuciłem w głowę zbłąkanego zombie, który podkradał się do mężczyzny od tyłu.
Pocisk trafił swój cel, umarlak upadł, walnął głową w podłogę, a słoik robił się koło niego zostawiając kałużę rozmazanych powidł. Alice odwrócił się gwałtownie, lecz ujrzał tylko mnie i leżącego za nim umarlaka.
- Nazywam się Detlef i nie musisz mi dziękować. A teraz, gdzie jest moja broń?

<Alice? Wybacz, że musiałaś jeszcze dłużej czekać.>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz