-Jak dobrze, że nie oglądałem z ojcem serialu „Katastrofa w przestworzach” -powiedziałem sobie w myśli, lekko podnosząc lewy kącik ust i zamykając oczy-Jak dobrze..
Właśnie ojciec. Może uda mi się jakoś go miło powspominać? Robię to coraz rzadziej, przyda się chwila wspominek. Będziemy we Francji, a więc wcale nie tak daleko Niemiec, można by wpaść do Berlina. Do domu, tego prawdziwego. To piękne miasto pewnie nie wyglądało już jak kiedyś, jednak w mojej głowie nigdy się ono nie zmieni. Przepiękne ulice, ulubione miejsca, wspaniałe budowle.
Samochód zatrzymał się bardzo gwałtownie, przez co wszyscy bezwładnie polecieliśmy do przodu. Od razu jeden z tych gości otworzył nam drzwi z zewnątrz i powiedział, że jesteśmy na miejscu i mamy wysiadać.
Bez pośpiechu, cała nasza grupka wylała się z pojazdu. Nadal starałem się trzymać Berniego. Jak na razie był tu jedyną osobą, przy której czułem się swobodnie i nie łapał stres. Nie zamierzałem się za nim kryć ani być niemową, tylko po prostu przyzwyczajony byłem do pracy na własną rękę, lub w małych grupach. Bardzo rzadko uczestniczyłem w zebraniach, jak już to w tych najważniejszych, lub gdy rozdawane były dodatkowe zadania, jak te. W sumie sam Angel miał mi to za złe, ale odpuścił mi. Berniego trzymałem się dla otuchy i wewnętrznego spokoju, przynajmniej do czasu zaaklimatyzowania się w nowym miejscu. Nie lubię zmian. Mimo wszystko bardzo cieszyłem się, że tu jestem, a to czy zdechnę w Europie, czy Ameryce nie miało dla zupełnie znaczenia.
Przeszliśmy do głównego zbiorowiska i wmieszaliśmy się w tłum. Wszędzie było głośno, co wzbudzało jednocześnie nutkę niepokoju, jednak równocześnie ożywiało i dodawało energii. Wszyscy zajmowali się sobą. Ktoś coś krzyczał, inny ze zdenerwowaniem przeczesywał tłum, a jeszcze inny kłócił się z organizatorami. Zatrzymałem się i spojrzałem na przyjaciela. Wyglądał na nieobecnego, może żałuje, że tu jest, potrzebuje wsparcia czy pomocy? Każdemu zdarza się chwila słabości. Spojrzeliśmy sobie w oczy i nie mogłem już milczeć. Otworzyłem usta, jednak Berni pierwszy zaczął mówić.
-Boję się..-mruknął jedynie i spuścił wzrok. Poczułem, jak moje włosy stają dęba. Więc jednak. Kto jak kto, ale on zawsze był odważniejszy niż ja, więc skąd to?
Znowu otworzyłem usta, jednak tym razem słowa ugrzęzły mi w gardle. Sam się bałem. Może nie tak bardzo, ale też.
-Nie ma co..-powiedziałem po chwili i zrobiłem dłuższą przerwę, po czym czując sens w moich słowach cały strach, jakby natychmiastowo zniknął- No właśnie! Czego mamy się bać!
Berni tylko zmierzył mnie wzrokiem.
-No przecież śmierć czyha wszędzie!-powiedziałem, robiąc rękoma koło wokół mnie- I tak zginiesz..-zaśmiałem się, na co Berni nieco bardziej się rozchmurzył i w końcu się uśmiechnął.
Nagle ktoś walnął mnie w głowę.
-Ej!-warknąłem, a cały mój w miarę dobry humor prysł.
-Nie drzyj się tak, bo wróble odlecą do ciepłych krajów!-zaśmiał się, dodatkowo pstrykając mnie w nos. Miałem niemałą ochotę się znowu na niego rzucić, jednak nie chciałem robić scen.
-Co ty tu robisz?-zapytałem, by nieco wyładować napięcie.
-Wywalono mnie z wyra po godzinie snu, bo nikt z waszej bandy nie umie francuza-wyjaśnił i obrócił się w stronę organizatorów.
-Dlaczego mnie to nie dziwi..?-mruknąłem w myśli i przymrużyłem oczy- Pieprzone lenie!
-A to oni angola nie umieją?-zapytał Berni, pewnie będąc takiego samego zdania, że angielski to podstawa i nieważne czy jesteś Francuzem, czy Niemcem powinieneś go znać.
-Zważywszy na to, że lecimy do ich kraju, a nie oni do nas to nie umieją-powiedział i zawiesił na czymś wzrok- Wiecie, nie każdy opanował przed wojną ten język... A skoro nikt nie odwiedza ich kraju, to taki język u nich zanika..
W końcu i ja dostrzegłem to, co on. Hałas był taki głośny, że ledwo dało się słyszeć lecący helikopter. Kolejne pozytywne zaskoczenie!
-Mniej gadania więcej robienia!-dało się słyszeć donośny głos, jednego z organizatorów, który porozdawał nam plecaki. Wszystko, co najpotrzebniejsze.
Ze sobą wziąłem M16, zamierzałem wziąć najlepsze AK, jednak Angel nie miał na stanie. W końcu wszystko się zaczęło. Podzielili nas na grupy i tak już bez gadania, by wszystko poszło w miarę szybko, zaczęliśmy ładować się do helikopterów.
Nie podobało mi się, że Reker wziął psa. Nie, nie dlatego, że ja nie mogłem wziąć Klifa, tylko dlatego, że jawnie łamie ich zasady i pewnie zrobił swego typu awanturę, że jak to ON nie może? To w jego stylu. Na pewno tak zrobił. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie przez niego większych problemów.
***
Lecąc rozmawiałem z Bernim. Tak, jak obiecałem, opowiedziałem mu całą historię przeszłych dwóch tygodni.-Dlaczego ty dajesz się tak traktować?-zapytał, po dłuższej przerwie i spojrzał mi prowokująco w oczy.
Speszyłem się, jednak nie na tyle, żebym nie mógł odpowiedzieć.
-A mam jakiś wybór? Za wysoko postawiony, to co się dziwisz, że mu odwala?-bąknąłem, jednak nie zamierzałem spuszczać wzroku.
-Hmm.. No nic..-urwał temat, po czym odwrócił sie do mnie plecami- Idź spać!
Westchnąłem, również odwracając się i szukając dobrej pozycji. Miejsca za dużo nie było, jednak nie zamierzałem narzekać. Sen się przyda, jak zawsze więc nie ma co przedłużać.
***
-Grabarze budzimy się!-usłyszałem, jednak nawet nie drgnąłem.
Byłem idealnie w tym stanie, w którym myślisz, że prędzej umarłeś, niż się obudziłeś, masz chujowy humor i ani myślisz o wykonywaniu jakiejkolwiek innej czynności oprócz ponownego pójścia spać. Nasz pilot był stanowczo zbyt pozytywny!
-Grabarze ruszyć dupy!-warknął Reker, na co Berni pociągnął mnie za sobą do góry.
Ledwo stojąc na nogach, zaczęliśmy się zbierać. W sumie nic nie sprawdziłem, wziąłem tylko wszystkie moje rzeczy i czekałem.
Reker skoczył pierwszy, nie czekając na nikogo z drużyny. Mnie się specjalnie nie spieszyło, więc w sumie mogłem skakać ostatni. Oprałem się o framugę i przymknąłem oczy. Nagle krzyk.
-NIE SKOCZE!-spanikowany David wił się w uściskach innych, którzy chcieli go uspokoić i głośno wrzeszczał- NIE! ZOSTAW!
Westchnąłem tylko, przecierając oczy i odepchnąłem od Davida pozostałych.
-David..-Zacząłem powoli, by mógł się jakkolwiek uspokoić- Jak nie chcesz, nie musisz, na pewno piloci będą gdzieś lądować.. Mogę z tobą zostać.. Tylko spokojnie!-mówiłem mu i ścisnąłem jego ramię. Berni popatrzył na mnie niezrozumiale, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Zmarszczył brwi i wyskoczył zaraz po Leonie.
Chwilę odczekałem i w końcu zwróciłem się do Davida.
-Widzisz? Będzie dobrze!-powiedziałem mu, uśmiechając się- Uspokój się.. Oddychaj głęboko, podejdź, spójrz na widoki, czy coś.. Co jak co, ale ta druga opcja, niegłupia..-powiedziałem, patrząc na ruiny Paryża, trochę zabolało, pewnie równie źle wygląda Berlin.
David zbliżył się i lekko wychylił. Nie chcąc przegapić okazji, wypchnąłem go i nie zwracając uwagi na jego dzikie wrzaski, ustawiałem się w pozycji "utrudniającej spadanie". David z przerażeniem i wściekłością miotał się w powietrzu. W końcu jakby powoli tracił kontakt ze światem i przestał się ruszać. Na spokojnie zbliżyłem się do niego i na odpowiedniej wysokości otworzyłem jego spadochron, po czym odsuwając się od niego, otworzyłem własny.
Z wysokości udało mi się wypatrzeć Leona i Berniego, po czym, gdy tylko wylądowaliśmy, szybko pobiegłem do nich i pomogli mi wybudzić Davida.
Nieco spóźnieni, jednak pełnym składem szybko pędziliśmy w stronę Rekra.
Zdyszani zatrzymaliśmy się obok niego.
-I co powiedzieli?-zapytałem, szybko odzyskując oddech. Starałem się nie zwracać uwagi na Davida, który jak nic, już mnie nie lubił. Berni za to, nie mógł przestać się uśmiechać i ciągle śmiał się ze sposobu, w jaki ściągnąłem ze sobą biednego chłopaka.
-W sumie to z początku nie wiedzieli, kim jesteśmy, więc zorganizowanie tego całego cyrku, jest naprawdę dobre-powiedział tym swoim typowym malkontenckim tonem, a ja przerzuciłem oczami.
-A może przestałbyś narzekać? Co?-zapytałem retorycznie, na co chłopak tylko odwrócił się do facetów stojących za prowizoryczną barykadą i zaczął o czymś z nimi gadać.
Dziwne się czułem, nie wiedząc, o czym mówią, naszym jedynym tłumaczem był Reker, jednak z nim to nigdy nie wiadomo, zaraz zrobi jakiś kawał i wszyscy wyjdziemy na idiotów.
-Dobra mamy iść za nimi-w końcu odezwał się Reker i posłusznie zaczęliśmy iść za Francuzami.
Po 15 minutach znaleźliśmy się w jakimś wysokim i masywnym budynku. Zapewne ich siedzibie. Tutaj się nieco rozdzieliliśmy, ja, Berni i Reker zostaliśmy razem, jednak Leon i David odeszli odnajdując swoich pozostałych przyjaciół.
-A gdzie my w ogóle idziemy?-zapytałem w końcu Rekera, który szedł przede mną.
-Ymm, ja idę za nimi, ale ty to nie wiem, bo jesteś medykiem i chyba masz iść tam-wskazał palcem.
-Dobrze, że mówisz..-westchnąłem zirytowany, po czym już zacząłem iść we wskazaną stronę- Dzięki!-to powiedziałem już z serdecznością, po czym oddzieliłem się od nich, uprzednio żegnając się z Bernim.
Rzeczywiście we wskazanym miejscu zbierali się wszyscy medycy. Było nas dość mało, więc chyba automatycznie każdy z nas był cenny. W sumie z naszych to medykami byliśmy tylko ja i jakiś siedmiu innych gości. Żaden z nas nie znał
francuskiego, jednak zawsze da się znaleźć jakiś wspólny język. Jeden z francuzów zaczął coś do nas mówić w swoim języku, oczywiście nikt z nas nic nie zrozumiał, więc pokiwałem przecząco głową, dając mu znak, że nie mówimy po francuski. Nowo poznany westchnął, pewnie liczył, że będziemy znali francuski, a tu taka niespodzianka.
-(E)Mówisz po angielsku albo po niemiecku?-zapytałem, starając się mówić jak najbardziej klarownie. Główny mówca tylko odwrócił się do kolegów i zaczął do nich coś mówić. Pewnie szukali osoby umiejącej się teraz dogadać. Na szczęście taka się znalazła! Z tłumu wyłoniła się dość niska dziewczyna i jeszcze mówiąc coś do swojego kolegi, w końcu zwróciła się do nas.
-(E)Cześć..-zaczęła niepewnie- Jestem Manon, miło cię widzieć..
-(E)Wzajemnie!-odparłem, uśmiechając się- A więc wszyscy zgromadzeni tutaj to medycy? Jest was znacznie więcej, od nas przybyli głównie..-zabrakło mi słowa, zdumiewające co stres może zrobić z człowiekiem- Głównie.. Wojownicy..-w końcu udało mi się to jakoś nazwać, a dziewczyna przyznała mi rację.
-(E)Może jakoś się poznamy?-zaproponowałem, gdyż czułem, jak kij włażący w nasze dupska jest coraz głębiej- Usiądziemy w kółku i.. Porozmawiamy, powiemy swoje imiona..-Starałem się mówić jak najprościej, by wszystko było łatwe w odbiorze, jednak niestety nie zawsze się dało.
-(E)Gdzie?-zapytała dziewczyna i zaczęła robić nieokreślone ruchy rękoma.
-(E)Nie.. W kółko-powiedziałem, po czym palcem zrobiłem kółko w powietrzu.
-(E)Aaaaa, ok! To chodź!-powiedziała, po czym dała też znak innym, że gdzieś idziemy.
Dziewczyna zaprowadziła nas do szpitala polowego, obok którego paliło się ognisko. Wszyscy grzecznie usiadaliśmy wokół niego i zaczęliśmy grę. Mówiliśmy swoje imiona, nazwiska i wiek. Kółko było dość duże, jednak ja zawsze lubiłem takie integracje.
A więc start.
My byliśmy na samym końcu, więc trochę trzeba było czekać. Żeby się nie zgubić, osoba mówiąca miała w ręku jakąś książkę.
Manon, Apollinaire, Gilles, Jacques, Hyacinthe, Aurore, Margaux, Rémi, Adalbert, Valéry, Moïse, Matthias i wiele by jeszcze wymieniać!
W końcu przyszła kolej na nas. Pierwszy był jakiś Caleb, później Philip, Gerard i w końcu ja. Na szczęście atmosfera się już rozluźniła i wszyscy uśmiechnięci wyczekiwali imion kolejnych osób.
-(E)Nick Walter, 19 lat -powiedziałem dumnie, na co jakiś francuz zwrócił się do ich tłumacza, Manon.
-(E)Walter? Tak samo na nazwisko miał taki lekarz znany.. Znasz go?-zapytała mnie, gdy podawałem książkę następnej osobie.
-(E)Emm.. Chodzi ci o Daniela Waltera?-dziewczyna pokiwała głową- Oczywiście! Jestem jego synem!-zaśmiałem się.
Manon tylko rozszerzyła oczy i zdumionym głosem powiedziała coś do swoich przez co, od razu wszystkie oczy skierowały się na mnie.
(E) - angielski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz