Nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem... Sen ogarnął mnie tak szybko, że kilka sekund po tym jak zasnąłem swoje oczy już odleciałem do krainy snów, a raczej pustki... Przez ostatnie miesiące dzień, w dzień trafiałem na czas odpoczynku do tej cholernej ciemności, która ogarniała mnie ze wszystkich stron próbując pochłonąć każdą część mojego ciała by ją pogryźć, a następnie schować przed resztą świata. To właśnie było drugą przyczyną dla której olewałem ten cały odpoczynek. Po prostu się bałem... Tak bałem się... Nie lubiłem po prostu przeżywać stresu, którego miałem nadmiar w domu. Nie dość, że ojciec to jeszcze muszą mnie dręczyć rzeczy, które nie istnieją! Normalnie świetnie! Nie wiem ile spałem, ale kiedy zacząłem otwierać stopniowo swoje oczy, usłyszałem rozmowę swojej drużyny z jednym z tamtych ocalałych. Jak się okazało Jared zostawił ich tutaj na pewną śmierć więc nieco się wnerwiłem, ale wolałem się w ogóle nie odzywać ani się nie ruszać. Kiedy zakończyli ten swój wspaniały dialog, spojrzałem niepewnie na chłopaka, który jak na złość spojrzał mi w oczy. Mierzyliśmy się chwilowo wzrokiem, ale wiedząc, że na pewno ten Leon jest silniejszy ode mnie, postanowiłem wycofać się w głąb pokoju, w którym leżałem. Nikt mnie oprócz niego jeszcze nie zauważył więc wątpiłem, żeby sprawdzili co się ze mną dzieję. Wiedząc, że już nikt na mnie nie patrzy, odsunąłem lekko rękaw swojego munduru by zobaczyć godzinę znajdującą się na zegarku. Dwudziesta pierwsza... Spałem osiem godzin... Zajebiście... - pomyślałem opierając się plecami o zniszczoną ścianę budynku. Royal Blue jeszcze spała więc jedynie co mi zostało dane teraz robić to czekać aż się przebudzi. Tylko z nią mogłem porozmawiać bez użycia jakichkolwiek słów... Nie chciałem nikomu nigdy przeszkadzać, bo to tylko utrudnianie komuś życia. Michael często mówi, że lepiej bym się pod nogami nikomu nie pałętał, bo umiem przynosić tylko temu światu same nieszczęścia. No cóż... Ja się na ten świat nikomu nie prosiłem. Może nawet jestem z przypadku? Zresztą kto tam kuźwa wie co oni wyprawiali osiemnaście lat temu gdy mnie jeszcze na tym świecie nie było. Siedziałem w głuchej ciszy przez dobre piętnaście minut aż w końcu usłyszałem kroki. Nie zdążyłem szybko wymyślić jakiejś sensownej pozycji do spania dlatego jak na nieszczęście zauważył mnie nasz dowódca, który spojrzał na mnie jak zwykle łagodnym wzrokiem.
- Już nie śpisz? - zapytał siadając na ziemi blisko mnie.
- Mam już dosyć spania... Nie lubię tego robić - mruknąłem cicho pod nosem będąc oswojonym z ciemnością panującą dookoła mnie.
- Dlaczego? - zainteresował się tym czujnie obserwując jak podnoszę się po raz kolejny tego dla do siadu.
- To nic... Dziwnie się w tedy czuję... - westchnąłem próbując odwrócić od niego wzrok, lecz ten jak zwykle mi na to nie pozwolił. Trzymał ze mną kontakt wzrokowy na tyle silnie jakby w grę wchodziło ludzkie życie co jednocześnie mnie przerażało jak i na swój sposób uspokajało.
- Niech zgadnę... Masz koszmary? - zadał mi kolejne pytanie, którymi zasypywał mnie od początku naszej rozmowy.
- Można to tak nazwać... - rzekłem nieco drżącym głosem - To coś na wzór koszmarów - wyjawiłem nie wiedząc jak do końca wytłumaczyć ciemność próbującą mnie pożreć.
- Rozumiem - zaciął się na chwilę przybierając minę człowieka myślącego. Co prawda Shun zawsze myślał, ale tylko kilka razy widziałem go w jego pozie specjalnej. Zawsze przybierał ją kiedy musiał dłużej pomyśleć nad mapami albo planem działania. Bardzo często zdarzało się, że gdy drużyna widziała co wyczynia ze swoją twarzą oraz ręką zaczynała się głośno śmiać, lecz ja nie wiedziałem co w tym takiego zabawnego. Siedzieliśmy tak nie odzywając się do siebie przez około dwie minuty, aż w końcu starszy wziął głęboki wdech oraz podrapał się po głowie - Może po prostu dręczą cię przykre sytuacje z dzieciństwa - wyjawił nagle a mnie nieco zamurowało. Wiedziałem, że jeśli chodzi akurat o ten aspekt mojego życia nie mogę wyjawić mu nic. Zupełnie nic. Żadnego bicia, poniżania, karania za słabe oceny zwane czwórkami lub trójkami. NIC. Gdyby nie to, że ojciec ma wiele kontaktów oraz że nikt gówniarzom nigdy nie wierzy to z przyjemnością powiedziałbym mu wszystko.
- Nie sądzę... Miałem normalne dzieciństwo - skłamałem czując lekkie ukłucie w sercu. Nie mogąc już wytrzymać, spuściłem głowę zaczynając wpatrywać się w zniszczoną podłogę kuchni, w której dane było mu siedzieć. Dlaczego ja zawsze muszę być takim idiotom? Przecież to mogła być moja szansa na lepsze życie bez tego tyrana - pomyślałem sobie, ale drogi powrotnej z mojej wypowiedzi już nie było.
- Jak się namyślisz to wszystko mi powiesz - stwierdził zrywając się na równe nogi - Przemyśl dobrze całą sprawę i ułóż sobie wszystko w głowie... Nie będę cię pośpieszał... Wiem, jak to jest gdy ktoś zapyta nagle o ważną sprawę - dodał jeszcze udając się w stronę drzwi, za którymi po kilku chwilach zniknął. Sam już nie myślałem co o tym wszystkim sądzić. Czyli wiedział, że skłamałem? A może sam nie był pewny czy ma mi wierzyć? Boże czemu ten świat musi być aż tak skomplikowany?! Nie mając nic do roboty, sięgnąłem po swojego Barretta, którego zacząłem nieco czyścić. Nieco piasku dostało się do lufy oraz magazynków więc gdybym to zignorował mógłbym skończyć albo z zepsutą broniom albo ze straconym życiem. Po tym zabiegu szturchnąłem nieco suczkę na co ta się od razu obudziła i spojrzała na mnie zaspanymi oczami. Pogłaskałem ją po głowie dziękując za trud jaki wkłada w chronieniu mnie na tej wojnie oraz zachęcając cichym gwizdaniem skłoniłem ją by wstała i ze mną wyszła do reszty, która musiała się nawpierdalać już "obiadu", bo coś tam mruczeli pod nosem jak ich boli brzuch.
- No proszę Sleeping Beauty wreszcie się ruszyła - zażartował Elias niuchając kubek z herbatą, która zapewne smakowała jak sama woda. Cóż... Racje żywnościowe dla żołnierza to nie są jakieś luksusy... Czasami trzeba żreć jakieś psie żarcie, ale najważniejsze, że jest co żreć, bo czasami zdarzają się i długie głodówki, które trzeba jakoś przetrwać.
- Za to żłopiący wielbłąd robi nadal w kółko to samo - fuknąłem w jego stronę przecierając dłonią skroń, na której znajdowała się blizna. Co prawda nie była ona już aż tak widoczna jak za czasów dzieciństwa, ale wspomnienia nadal z tamtego dnia wracają... Nie ma to jak dostać od schlanego ojca kopa w głowę, a potem słuchać lekarzy, którzy wmawiają ci, że uderzyłeś się w blat kuchenny i doprowadziłeś się jakimś cudem do wstrząsu mózgu. Tia... Bo myśleli, że młody gówniarz to im uwierzy jak każde dziecko z zajebistych i "kochających" rodzin.
- Ej! Nie wyzywajcie się - powiedział niezadowolony Emayer znad swojego kubka, który był popękany w wielu miejscach.
- Ale my się nie wyzywamy! - odezwał się od razu Elias przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej na tyle mocno, że prawie się udusiłem - My się bardzo kochamy! Nie widać? - dodał z rozbawieniem nie puszczając mnie ze swojego uścisku ani na momencik.
- Tak, tak... Tak go kochasz, że zaraz biedaka udusisz - wtrącił się Connor, który jakoś mnie od niego oderwał. I tak właśnie wylądowałem między nimi przy ciepłym ognisku. Royal Blue się gdzieś tam szlajała a ja siedziałem z ludźmi, z którymi musiałem dzielić swoją dolę. Może i czasami byli nieco wnerwiający, ale odkąd ich bardziej poznałem to ich bardzo polubiłem. Przesiedzieliśmy tak z dobre dwie godziny jedząc, żartując i pilnując oczywiście rannych by czasami ktoś nie umarł ani nie rozchorował się jeszcze bardziej. Koło godziny dwudziestej trzeciej zaczęliśmy dzielić się na drużyny, które miały prowadzić w odpowiednich godzinach wartę. Mi przypadło być z Shimurą i to nie było specjalnie, ponieważ tak wyszło w losowaniu. Wiecie... Udało mi się wyciągnąć najmniejszy kamień więc ja się kłócić nie zamierzałem. Kiedy reszta miała już iść spać nagle wszyscy usłyszeliśmy dość głośny huk! Coś jakby jakaś ogromna szafa przewaliła się na ziemię, ale przecież tu nie było żadnej szafy! Popatrzeliśmy wszyscy po sobie zdezorientowani nie wiedząc co myśleć o tym co się przed chwilą usłyszeliśmy.
- Chłopaki... Co to do kurwy nędzy było? - spytał Blake obracając się dookoła własnej osi sprawdzając czy oprócz nas nikt tu nie siedzi.
- Nie mam pojęcia. Może na dworze coś jebło - podsunął pomysł Saint na co pokiwaliśmy zgodnie głowami. Nie chcąc się już tym wszystkim zadręczać, wszyscy oprócz mnie i Shuna znaleźli sobie kąt do spania i poszli w kimono. Widząc, że mój kolega gdzieś odchodzi, przybliżyłem się nieco okna zabitego dechami i przez małą dziurkę zacząłem wypatrywać jak się mają sprawy z burzą piaskową. Wszystko nadal szalało, piasek wirował dookoła jak posrany więc nawet nie było co opuszczać schronienia. Nie dość, że taka pogoda może cię zabić to jeszcze byś się pogubił w tej zawierusze. Jak ja nienawidzę tej pogody - przeszło mi przez myśl i już miałem się odwracać, ale w tedy ktoś złapał mnie dość mocno za ramię. Nie spodziewając się takiego zdarzenia, odskoczyłem od okna jak poparzony, ale nikogo za mną nie było. Okej... Zaczyna się robić dziwnie - stwierdziłem zaczynając wycofywać się pod ścianę, ale w tej samej chwili ktoś mnie popchnął dlatego prawie wywróciłem się na pysk. Nie wiedząc co się dzieje, automatycznie znalazłem się w skulonej postawie pod ścianą zaczynając dokładnie obserwować okolice. Shimura był w innym pokoju, chłopaki spali, ranni nie mieli jak się właściwie ruszyć z łóżka i tak szybko wstać więc co się do jasnej anielki dzieje?! Nie wiedząc czy mogę się ruszyć z miejsca posiedziałem tak jeszcze trochę aż w końcu nabierając odwagi wstałem ruszając ku południowej części domu. Moje plany już prawie się ziściły, ale dostałem od czegoś głowę dlatego przewróciłem się obok łóżka tego całego Leona, który popatrzył na mnie jak na idiotę co nie ułatwiło mi sprawy nawet w najmniejszym procencie.
- Nie moja wina - westchnąłem podnosząc się do siadu przy czym zacząłem masować obolałe czoło.
- To duchy... Lubią robić psikusy - rzekł nagle a mnie normalnie zatkało. Duchy? Czy on kurwa się naćpał?!
- Robisz sobie jaja ze mnie nie? - skrzywiłem się nie mogąc jakoś do siebie dojść. Głowa promieniowała mnie takim bólem, że najchętniej to przyłożyłbym do niej lód, którego nigdzie nie mamy.
- Nie robię... Mówię prawdę. Nie tylko ty ich poczułeś na swojej skórze - stwierdził i już chciał coś dopowiedzieć, ale to niewidzialne dziadostwo pchnęło mną o ścianę przez co rozbiłem głowę. Nie wiedziałem przez chwilą co się dzieje, ale kiedy tylko złapałem się za tył głowy i zobaczyłem krew poczułem jak momentalnie robi mi się słabo. Nie wiedziałem czego te całe duchy od nas chcą ani dlaczego mszczą się akurat tylko na mnie, ale wiedziałem, że ta noc będzie bardzo długa i ciężka do "przeżycia". The Only Easy Day Was Yesterday - pomyślałem sobie to co zawsze nam powtarzano w szkole wojskowej.
<Leon? :D Duchyyy xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz