- Reker spokój! - usłyszałem nagle warknięcie w swojej głowie, którego nie byłem w stanie rozpoznać. Wiedząc, że raczej szybko się stąd nie wydostanę, postanowiłem wykonać rozkaz nieznajomego, który pewnie też nie dawałby mi za wygarną i dostał bym prędzej czy później w pysk jeśli ostrzeżenie słowne by mi nie pomogły.
- Daj mi wreszcie wyjść - mruknąłem pod nosem przypominając sobie, że nadal leżę na medycznym Duchów. Niby teraz są dobrzy, lecz kiedy ostatnio tam wylądowałem ze swoją żoną to nas otruli jak cholera! Nie wiem czy im jeszcze kiedyś zaufam... Do Oliviera i Billego nic nie mam, to dobrzy ludzie, ale nie wiem jak tam z resztą populacji wieży.
- Jeszcze chwilę - nieznany głos mężczyzny wydał się niezadowolony z mojego poganiania. Byłem ciekaw co tak uporczywie chce mi pokazać. Przecież chyba już raczej wszystko wiedziałem... Tia... Moja rodzina jest strasznie pokręcona! Najpierw dowiaduję się, że mój ojczym ma brat, który jest moim ojcem... Chcecie mieć pokręcone życie? Zapraszamy do Blackfreyów! Ale w sumie to nie wina Matta, że mnie nie zabrał od tamtych wariatów. On nic o mnie nie wiedział, a ta suka czyli moja matka podała mu przed stosunkiem narkotyki by nic nie pamiętał. Wracając jednak do tematu to nagle poczułem silny ból w głowie, natychmiastowo zacisnąłem zęby starając się nie jęknąć, lecz i tak niechciany odgłos ujawnił się światu. Ból był tak cholernie ostry, że prawie się dusiłem... Na szczęście szybko przeszedł więc mogłem odetchnąć z ulgą zdając sobie oczywiście sprawę, że to coś, co to wywołało może zaraz powrócić z podwójną siłą - Patrz - usłyszałem znów ten sam głos, ale zbytnio go nie ogarniałem. Uniosłem jednak nieco głowę oraz spojrzałem na ścianę gdzie ujrzałem cienie dwóch, na oko sześcioletnich chłopców. Byli równego wzrostu i grali razem w piłkę więc musieli bardzo się lubić. Poza tymi rzeczami nic więcej nie mogłem o tym powiedzieć... Nie widziałem ich twarzy, koloru włosów, gdzie byli, czy ktoś tam jeszcze oprócz nich stał.
- To na tyle? - westchnąłem nic z tego nie rozumiejąc. Miałem już odwracać głowę, lecz w tedy obok dzieci pojawił się mężczyzna, jego cień był jak u szkaradnego potwora. Zabrał siłą jednego z chłopców i na tym ta historia się skończyła - O co w tym chodzi? - próbowałem znaleźć odpowiedź u nieznajomego, który mruknął coś pod nosem w nieznanym przeze mnie języku.
*******
Kiedy otworzyłem swoje oczy, od razu zauważyłem biały sufit nad swoją głową. Nada żyłem i czułem się w miarę dobrze... Może zrobili wyjątek i dadzą mi wyjątkowo żyć - pomyślałem podnosząc się z łóżka. Tamten chłopak, którego uratowałem już dwa razy ciągle spał dlatego postanowiłem dać mu spokój i wyjść się przejść. Niby nie miałem nic tutaj do roboty, ale myśl o tym, że gdzieś na wyższych korytarzach znajdował się dawny mój i Kiary pokój nie dawała mi spokoju. Korzystając z okazji, że nikt mnie nie pilnował, podreptałem tam szybko oraz niezauważalnie, gdyż nie chciałem by rozeszły się po Duchach o mnie jakieś plotki, ale znając życie, pewnie każdy już wiedział, że tu jestem wraz z ojcem, który gdzieś się szwenda.
Będąc już na miejscu nieco wahałem się czy tam wejść... Z jednej strony ciekawość, z drugiej natomiast moja głowa uzupełniała sobie sama co tam mogę zobaczyć. Pusty pokój, gołe ściany, szczur biegające po podłodze z resztkami jedzenia w mordach... Wszystko mogło być możliwe. W końcu jednak po kilku minutach myślenia wszedłem do środka i doznałem małego szoku, gdyż wszystko znajdujące się w pokoju było odnowione! Ściany zmieniły swój kolor z szarego na słabą zieleń, ale i tak była to ogromna zmiana. Było tu nieco wilgotno dlatego w paru miejscach zrobiły się pęknięcia na farbie, ale mi to nie przeszkadzało. Z tego całego wrażenia musiałem usiąść na pościelonym łóżku. Olivier chyba spodziewał się, że kiedyś jednak tutaj wrócimy... Niestety my tego nie planowaliśmy... W Śmierci było nam dobrze... Można powiedzieć, że się tam zaklimatyzowaliśmy jak dzikie zwierzęta w nowych warunkach. Przynajmniej mam gdzie odpocząć - westchnąłem w myślach zakrywając lekko oczy swoją prawą ręką. Leżałem tak przez dobre kilka minut aż w końcu wstałem wyjrzeć przez okno i kogo ujrzałem? Niebieskookiego, który zwiewał po dachach w stronę muru. Ja pierdziele! Szwy mu strzelą to zobaczy - mruknąłem niezadowolony od razu wyskakując również przez okno. Miałem wprawę w parkurze dlatego nie bałem się o to, że mogę spaść na ziemię i nie daj Boże się zabić. Szybko znalazłem się na ziemi i cichym biegiem rzuciłem się w stronę tego idioty. Zanim się obejrzał miał już wykręconą rękę, która spowodowała u niego lekki ból oraz to iż nie mógł się ruszyć.
- Wracamy na medyczny - westchnąłem nie mając zamiaru go puścić - Wiesz, że mogłeś sobie rozwalić szwy? - dodałem niezadowolony ciągnąc go w stronę medycznego. Kuźwa przecież doktorek ponoć gadał, że będzie za słaby się podnieść! No ładnie, no ładnie.
- Zostaw mnie - mruknął próbując się wyszarpnąć, ale coś mu zbytnio nie szło. Zadawał sobie tylko przez takie zachowanie coraz więcej bólu...
- Nie - uparłem się jak osioł prąc przed siebie uważając by i temu głąbowi krzywda się nie stała. Sam święty nie jestem, ale mógłby trochę pomyśleć! Wykrwawiłby się jeszcze i zakończyłby swoje życie. Na medycznym znaleźliśmy się dosyć szybko, bo pan nieznajomy chyba zrozumiał, że ze mną nie wygra. Kiedy Edward mnie zobaczył od razu przejrzał chłopaka pod różnym kątem, a kiedy stwierdził, że jest dobrze, obalił go na łóżko grożąc palcem jak jakiemuś niegrzecznemu dziecku.
- A ty co się tak cieszysz Reker? Tobie też powinienem wpieprzyć za to że wstałeś - mruknął wskazując łóżko gdzie z niechęcią się położyłem. Jaki agresor - przeszło mi przez myśl poprawiając sobie poduszkę.
- Zadowolony? - prychnąłem próbując się jakoś wygodnie ułożyć z czym było bardzo ciężko.
- Bardzo - przewrócił oczami zaczynając grzebać w jakiś szafkach. Najwidoczniej doktorkowie z Duchów mu na to pozwolili, bo w innym przypadku dostałby solidnie po łapach. Szperał tak przez jakieś dwie minutki aż w końcu wyjął jakąś szarą kopertę, a widząc mojego ojca czyli Matta niemal zatarł z zadowolenia ręce - Mam coś dla ciebie - powiedział wręczając mu kopertę - A ty się nie szarp, bo i tak nie zwiejesz - dodał jeszcze w stronę chłopaka, który już chyba stracił nadzieję i wolał się do nikogo nie odzywać.
- Co to jest Edward? - zapytał ojciec otwierając kopertę, z której wydobył jakąś kartkę.
- Przekonasz się jak przeczytasz, już to na oczy widziałeś więc powinieneś wiedzieć o co chodzi - odpowiedział mu siadając za biurkiem gdzie na szczęście nie było żadnych papierów do uzupełnienia. "Łojciec" czytał w dużym skupieniu ten papierek, ale gdy dotarł do końca spojrzał z niesamowitym zdziwieniem to na mnie to na chłopaka nie mogąc w coś uwierzyć.
<Leon? ^^ Ty wiesz o co chodzi xdddd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz