sobota, 6 stycznia 2018

Od Reker'a cd. Leona

- Ojciec co jest? - zacząłem się coraz bardziej denerwować jego rozglądaniem się na boki jakby był zwierzyną i ktoś próbował go wytropić. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna więc wszystko powoli zaczęło już mnie irytować oraz wnerwiać. Miałem tylko ochotę wrócić do Śmierci, położyć się obok swojej żony i zapaść w sen zimowy. Tata miał już coś mówić, ale w tedy tamten chłopak stracił przytomność co według Edwarda było normalne.
- On jest... - zaczął, ale nie skończył, ponieważ przed moimi oczami pojawiły się mroczki i ja sam odleciałem do innego świata przywalając głową o podłogę więc pewnie łeb miałem jak zwykle rozbity. Jak ja kocham swoje szczęście! Nawet nie wiecie jak często rozwalam tą makówkę... Aż dziw, że ona jeszcze jest cała i dycham... Zresztą głupi ma zawsze szczęście co nie? Wracając jednak do tematu to chwilę jeszcze posiedziałem w pustce myśląc, że będzie tak aż do mojego przebudzenia, ale o dziwo załączyła mi się faza "kolorowych" snów.
*****
Byłem wraz z drużyną Michaela w Afganistanie... Młody gówniarz byłem i nie powinno mnie jeszcze tutaj w ogóle być, ale mając leniwego oczyma jakoś trzeba było działać nie? Byliśmy tutaj już drugi miesiąc, ale przynajmniej nikt mnie nie gnębił tak jak w domu. Chociaż ci ludzie byli ode mnie starsi o dobre dwadzieścia lat to szybko się z nimi dogadałem i nawet lepiej z nimi się porozumiewałem niż z tamtymi głąbami ze szkoły, które tylko się do mnie łasiły z powodu pieniędzy, których nigdy nie widziałem na oczy. No może raz albo dwa gdy ojciec dostał wypłatę do domu w białej kopercie z herbem Stanów Zjednoczonych. Jednak oprócz ludzkich towarzyszy miałem przy sobie swoją suczkę Royal Blue, która nie odstępowała mnie na krok. Była bardzo opiekuńczą sunią, która troszczyła się o mnie jak o swoje szczenie co czasami było dość uciążliwe, ale jak tu się na nią gniewać? Nie była zwykłem kanapowcem, ponieważ przeszła wszystkie szkolenia oraz posiada tam jakieś dodatkowe certyfikaty, ale akurat to mnie jakoś nie interesowało. Jak na dzieciaka to ponoć sprawowałem się bardzo dobrze, ale ile w tym prawdy było to sam nie wiem... Z tego co słyszałem od dowódcy - Shuna, to nie za bardzo przepadali za Michaelem co mnie nawet cieszyło, bo zazwyczaj wszyscy wzdychają na jego widok... Jakoś nigdy mi nie opowiadał gdy byłem jeszcze małym chłopcem o tym co robił na wojnie... Ponoć inni żołnierze często tak robili swoim dzieciom, ale co ja mogę tam wiedzieć? Przecież dla niego jestem tylko gębą do wykarmienia i łamagą, która się bez przerwy kaleczy co prawdą nie jest! Najlepiej wszystkim wmówić kłamstwo nie mając nawet dowodu, że to prawda.
- Za jakieś piętnaście kilometrów dojdziemy do Starego Miasta - stwierdził Shun skradając się wraz z nami cieniami w kierunku południowym. Nie mogliśmy dać się wykryć tym przeklętym arabom, którzy tylko myśleli o tym, żeby skrócić nas o głowę. Jak na razie szło nam bardzo dobrze więc szczęście trzymało się po naszej stronie, ale jak długo to nikt o tym nie wiedział.
- Młody nie wymiękasz? - zapytał Elias z lekkim rozbawieniem, ale uważał na to by jego głos był na tyle cichy by wrogowie go nie usłyszeli.
- W twoich snach - burknąłem jeszcze ciszej od niego i gdybym był jakimś dzikim kotem czy wilkiem to zjeżył bym się na niego za tą "obrazę".
- Nie kłócić się tam - rzucił w naszą stronę dowódca, który poruszał się bezszelestnie na samym początku. Bardzo go podziwiałem, że nie denerwował się na swoich kolegów nawet jak robili najgłupsze rzeczy na świecie. Racja czasami ciśnienie podnosili mu do stu pięćdziesięciu, ale praktycznie zawsze starał się nie wydzierać na nich chociaż umiał robić to doskonale. Z tego co wiem to Shimura miał korzenie Polsko-niemieckie więc niezły charakterek udało mu się odziedziczyć po przodkach. Ostatnio dowiedziałem się również, że ma żonę i dwójkę synów... Ponoć szykuje mu się córka, ale wolę go o to nie pytać. Nigdy nie byłem wścibski, bo w końcu każdy ma swoje życie. Szkoda, że ja nie mogę mieć normalnej rodziny - pomyślałem sobie smutno uważając na piasek pod nogami, który ze względu na górujące słońce parzył w ręce niczym rozgrzane do czerwoności pręty. Nie miałem pojęcia ile tak już szliśmy, ale nie zamierzałem narzekać. Wolę być tu niż w Stanach gdzie nic bym nie robił oprócz próbie przetrwania z tym wariatem.
- Ale my się nie kłócimy - skrzywił się Elias specjalnie kopiąc w piasek by ten uderzył w moją twarz. Nie zareagowałem na to, bo już sam nie miałem ochoty na kolejne kazania ze strony Shuna, który na szczęście tego nie widział. Royal Blue chciała się na tego idiotę rzucić z kłami, ale przytrzymałem ją za uchwyt u uprzęży taktycznej pokazując ruchem ręki, że nie warto. Sunia rozumiejąc moje "słowa" pokiwała tylko głową oraz zrównała tempo z moją nogą, do której nieustannie się łasiła.
************
Do Starego Miasta doszliśmy równo ze świtem i od razu wpadliśmy w wir walki. Ponoć poprzednią drużynę jaka się tutaj zapuściła wybito co do joty, ale my nie zamierzaliśmy ich w iść ślady tylko przejąć to miejsce. Jako iż służyłem za snajpera od razu znalazłem się ze swoją psiną na jednym z dachów i kamuflując się jak kameleon. Nie czekając ani chwili dłużej, zacząłem namierzać innych wrogów oraz ich zabijać by drużyna miała ułatwione zadanie. Wiedziałem, że nie mogę leżeć w jednym miejscu wieczność dlatego gdy cele stawały się coraz odleglejsze, szybko zniknąłem z wybranego przez siebie dachu, wbiegając do innego budynku.
- Zajmę lepsza pozycję do... - nie dokończyłem, ponieważ zobaczyłem ledwie żywych żołnierzy z pod naszej flagi. O kurwa! A ponoć nie żyli - pomyślałem patrząc w stronę Shuna, który zdziwiony tym, że nie dokończyłem swojej wypowiedzi znalazł się zaraz obok mnie.
- Jared ty kłamliwy sukinsynu - warknął wściekle Shimura od razu zabierając się z innymi do roboty przy rannych - Reker osłaniasz - rzekł szybko w moją stronę co oznaczało, że na polu walki zostałem sam. Zostawiłem Royal przy drzwiach by w razie czego zaatakowała wroga, a sam wspiąłem się szybko na dach budynku gdzie wręcz robiło się od łusek naboi. Nie przejmują się tym, przybrałem dogodną pozycję oraz zacząłem zabijać nieprzyjaciół celnymi strzałami w głowę. Ręce mi się już nieco trzęsły z wyczerpania... Wszyscy zazwyczaj mnie prosili o trzymanie warty dlatego nie spałem od dobrego tygodnia. Wiedziałem, że oni są starsi i powinni bardziej odpoczywać więc nie miałem zamiaru ich zwieść. Byłem bardzo czujny... Chciałem pozbawić jak najwięcej tych choler życia, ale nagle zauważyłem, że coraz bardziej uciekają. Nie miałem pojęcia co to ma znaczyć, lecz widząc w oddali coraz większy dym wiedziałem już co to oznacza. Burza piaskowa - przeszło mi przez myśl. Byłem nieco przestraszony dlatego szybko przełknąłem ślinę i wróciłem na dół gdzie sytuacja była już opanowana.
- Idzie burza piaskowa - ostrzegłem ludzi, którzy szybko zajęli się oknami oraz drzwiami. Musieliśmy to jakoś przetrwać, a piach, który by nas dopadł pewnie zabiłby nas od razu. Każdemu zostało przydzielone jakieś zadanie oprócz mnie... Czułem się taki bezsilny i nie potrzebny przez co mimowolnie zrobiło mi się smutno. Nie chciałem nikomu przeszkadzać dlatego usiadłem w ciemnym kącie głaszcząc lekko swoją sunię, która dopadła jakąś kość po kurczaku. Jak ja dawno nie jadłem - westchnąłem w myślach opierając się bardziej plecami o ścianę. Niby wszyscy zawsze dostawali swoje racje żywnościowe i mieliśmy tego dość dużo, ale ja się nigdy o to nie upominałem... Nie będę ich przecież błagał na kolanach, żeby dali mi jeść! Zresztą jestem przyzwyczajony do głodówek. Tydzień w tą czy w tamtą raczej nie zrobi mi różnicy. Wiedząc, że w mniejszej kieszeni plecaka mam jeszcze butelkę wody postanowiłem się napić. Bez jedzenia wytrzymasz długo, za to bez picia na tych warunkach max godzinę albo dwie. Siedząc tak przez kilka minut w jednym miejscu czułem się coraz słabiej. Miałem już ochotę się nieco przespać, ale po pacnięciu ze strony "szefa" od razu porzuciłem ten pomysł.
- Czemu nie jesz? - mruknął niezadowolony wpychając mi do rąk bułkę z masłem, bo inne składniki by się przy takiej temperaturze popsuły - Przecież kazałem wam brać kiedy tylko potrzebujecie więc się nie wymigasz! Zjedz tutaj na moich oczach - uparł się jak osioł a ja z niechęcią popatrzyłem na pieczywo, które swoim wyglądem jednocześnie mnie zachęcało i odpychało. W końcu jednak jakoś to skonsumowałem a dowódca kazał mi odpocząć, bo inaczej wpierdol. Jak idzie się domyślić wybrałem tą pierwszą rzecz, ale nie zamierzałem spać. Przymknąłem jedynie oczy co w zupełności pomogło mi się zregenerować w tej ciszy, którą zawładnęła burza piaskowa.

<Leon? :D Spotkanie we śnie xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz