wtorek, 9 stycznia 2018

Od Erica cd. Brajana

Stukając długopisem o blat biurka nieustannie zadawałem sobie w głowie jedno pytanie Co ja tak właściwie jeszcze robię przy tych dokumentach? Powinienem być przecież z synem i przy nim czuwać to zaciągnąłem się do papierkowej roboty. Miałem tylko przyjść sobie po długopis, ale jak tylko zobaczyłem ten stos dokumentów to przeżyłem pewnego rodzaju zawał. Co prawda byłem już w środku pierwszej sterty, ale jakoś nie potrafiłem się przełamać przy leżącym naprzeciwko mnie dokumencie. W normalnej pracy wysłano by mnie na urlop, ale kto w tych czasach już zna coś takiego? Wiedząc, że raczej będą z tego nici, poszedłem z powrotem na medyczny w nadziei, że Brajan się jeszcze nie obudził, ale gdy tylko przekroczyłem próg wspomnianego miejsca zobaczyłem puste łóżko ze zwaloną na ziemię kołdrą. O cholera tylko nie to - przeszło mi przez myśl gdy wybiegałem w stronę dworu. Nikt nie miał szans go z tutaj wyszło więc jedyne co mi przychodziło teraz na myśl to, to, że poszedł się pobawić na dworze. Nie powinien jeszcze wstawać z łóżka, a co dopiero wychodzić na dwór! Boże Święty przecież on jeszcze nic na siebie nie ubrał! Przeziębi mi się jeszcze... Wiedziałem, że nie mogę być na niego zły, bo w jego wieku robiłem to samo... Ojciec chyba wielokrotnie chciał mi przyłożyć w pysk, ale jakoś się powstrzymywał... Cóż... Do mnie trzeba było mieć anielską cierpliwość... W końcu przez całe życie myślałem, iż jestem tylko adoptowanym szczeniakiem z sierocińca, które nie powinno się urodzić. Dobra! Bo znowu się rozgadam o swojej przyszłości i nic z tego nie wyjdzie. Kiedy tylko znalazłem się na placu, nigdzie nie mogłem wypatrzeć chłopca wzrokiem, a na dodatek chyba nikt go nie widział ani nie zwracał na niego uwagi. Bardzo się o niego martwiłem... Wiedząc, że muszę wyruszyć z ratusza, wróciłem szybko do swojego gabinetu skąd zabrałem broń oraz cieplejszy płaszcz. Zniknąłem z tamtego pokoju tak szybko jak się pojawiłem. Mając już postawiony przed sobą cel, od razu pobiegłem do stajni osiodłać Diabla, który już niespokojnie bił kopytami o drzwiczki boksu.
- Spokojnie wariacie - westchnąłem zabierając po drodze jego całe wyposażenie. Był wyczyszczony, ponieważ już dzisiaj jeździła na nim Kiara, ponieważ Feniks był zbyt zmęczony na misję więc bardzo mi to ułatwiło życie. Szybko zarzuciłem na karusa czaprak, a później jakoś to poszło. Wierzchowiec czując, że coś się święci nie próbował mnie gryźć jak to czasami miał podczas wkładania do pyska wędzidła. Kiedy wszystko było już gotowe, wsiadłem na grzbiet ogiera, ruszając w stronę gęstego lasu.
*******
Nie wiem ile już tak pędziłem i nawoływałem, ale czując jak moje gardło z minuty na minutę czuje się coraz gorzej można stwierdzić, że z godzinę ponad na pewno. Nigdzie nie mogłem go znaleźć dlatego ogarniało mnie coraz większe uczucie zmartwienia. Bardzo się bałem, że jednak ktoś mógłby mi go skrzywdzić. Na dodatek zaczął padać znowu śnieg! A co najgorsze chyba zaczynała się śnieżyca... Dam radę, ojciec zawsze dawał to ja też dam - pomyślałem próbując podnieść się na duchu. Prawda jednak była taka, że ja swojemu ojcu nigdy nie dorównam... Jestem o wiele słabszy od niego i nie nadaję się raczej na rodzica tak bardzo jak on. 
- Brajan! - zawołałem kolejny raz dzisiejszego dnia, lecz odpowiedziała mi tylko cisza. Lodowate powietrze wpadające przez moje usta spowodowało znowu duszący kaszel, którego nie dało się odpędzić. Pędziłem przed siebie jeszcze z dobre piętnaście minut aż w końcu zobaczyłem jak coś kuli się pod jednym z świerków. Początkowo stwierdziłem, że to jakieś zwierze, ale przyglądając się coraz bardziej temu zjawisku dostrzegłem tam chłopca... A dokładnie swojego syna! Szybko zeskoczyłem z wierzchowca i zabrałem małego na ręce. Początkowo spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem, ale widząc kim jestem wtulił się od razu w mój brzuch nie chcąc mnie puścić za żadne skarby świata. Czując jak zmarzł, szybko ściągnąłem z siebie płaszcz okrywając dziecko dość szczelnie, żeby choćby mały wietrzyk nie tknął jego skóry - Nawet nie wiesz jak się martwiłem - westchnąłem tuląc go do siebie - Diablo ratusz - wydałem jeszcze komendę ogierowi, który rozumiejąc o co chodzi szybko podążył w znaną nam stronę.
********
Będąc już w "domu" trafiliśmy obydwoje szybko na medyczny. Małym prędko się zajęto i nic mu nie było oprócz kilku zadrapań, ale ja jak zwykle musiałem dostać solidny ochrzan od Edwarda jaki to ja nie odpowiedzialny... W sumie nawet się do tego przyzwyczaiłem, ale nadal miałem mu ochotę przywalić za każde takie słowo. Miałem kilka odmrożeń... W sumie to nie bolało aż tak bardzo... Będę sprawny fizycznie jeszcze długo więc mogłem to znosić godzinami. Ból nie był aż taki zły... Nie był jeśli przyzwyczajano cię do niego od dzieciństwa... Będzie dobrze Eric, ważne, że go znalazłeś - pocieszyłem się w myślach patrząc na ciepłą wodę, w której trzymałem swoją prawą rękę.
- Co tam mały? - zapytałem widząc jak przygląda się mi z wielką uwagą.
- Przepraszam... Jesteś zły prawda? - zasmucił się spuszczając głowę jak zbity szczeniak.
- Nie jestem... Jak byłem w twoim wieku to też zdarzało mi się, że wyszedłem z podwórka albo odszedłem za daleko od rodziców. Mój ojciec też mnie szukał i się też nie gniewał - uśmiechnąłem się delikatnie czując szczypanie w ręce.
- Na prawdę? - rozweselił się nieco - Boli cię? - dodał znowu stając się nieco pewniejszym, gdyż nikogo z nami nie było.
- Na prawdę... Spytaj się dziadka jak nie wierzysz... Tylko trochę, ale nic mi nie będzie - powiedziałem spokojnie poprawiając sobie głowę na poduszce - Zmęczony?

<Brajan? :3 Zmęczony? xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz