piątek, 12 stycznia 2018

Od Detlefa do Darlene "Czarny i biały"

- Ale wrócisz do mnie jeszcze? - spytała rudowłosa dziwka Rose w pełnym negliżu na jednej z kanap burdelu Demonów.
Uśmiechnąłem się zapinając rozporek.
- Natürlich, Fräulein (Naturalnie, panienko). - odpowiedziałem i błyskawicznie do niej doskoczyłem. Złapałem ją za podbródek, zanim zorientowała się co się dzieje. - A Ty moja droga, pilnuj się, żeby nie złapać jakiegoś syfu. - uśmiechnąłem się i popchnąłem ją lekko na kanapę.
Ona tylko pomasowała swój podróbek, popatrzyła na mnie spode łba podkrążonymi od zmęczenia oczami i odpowiedziała:
- Ja, Herr General. Ale nie każ mi już więcej mówić, po niemiecku podczas seksu...
- Za to ci płacę. - skwitowałem jednoczenie zakładając całe moje oprzyrządowanie i wyszedłem.
Skierowałem się w stronę w mojej kwatery. Zewsząd dochodził do mnie zapach stęchlizny i zawilgoconych ścian. Nie wiem kto to konstruował, ale jak te katakumby nie pierdolną od wybuchu kolejnej bomby, to pierdolną ze starości. Zwłaszcza, że część członków mojego obozu załatwia się na ściany korytarzy. Oczywiście jest to zakazane i nawet są za to kary cielesne. Ale kto by się wśród Demonów przejmował zakazami.
W drodze do mojej kwatery wpadł na mnie James i tylko powiedział w pośpiechu:
- Szef chce się z tobą widzieć.
Oho, wszystko wygląda na to, że Evans będzie chciał wylać na mnie część swojej złości i to niekoniecznie z powodu mojej nieudolności, ponieważ ostatnio wzorowo wywiązywałem się ze swoich obowiązków. Chociaż tak naprawdę wzorowo kłamałem, że je wykonuję i dostarczałem potrzebne dowody na poparcie moich kłamstw.
Marc nie czekał na mnie w swoim gabinecie, ale stał na końcu przeciwległego korytarza i wszystko skazywało na to, że nie był sam. Było z nim dwóch potężnych Demonów, a wszyscy byli pochyleni nad czwartą osobą.
- Ty kurwo jebana! - krzyczał Evans nie przestając okładać leżącego człowieka chłostą. - Jeszcze raz będziesz szczał na korytarzu to ci kurwa tę fujarę urwę! Rozumiesz?!
Widać sprawiedliwości stała się zadość.
Skierował głowę w moim kierunku:
- O Detlef! W samą porę. Chłopcy - zwrócił się do swoich osiłków. - pobatożyć go jeszcze przez chwilę! A ty Detlef za mną.
Oddzieliliśmy się od tego przedstawienia i Evans kontynuował:
- Jak widzisz nasz obóz zaczyna już jakoś prosperować. - wskazał na niewolników pracujących w poszerzaniu katakumb. - Pustka, jaką pozostawił mój kochany brat zaczyna już się sama wypełniać. I wiesz dzięki czemu? - pokręciłem głową, aby mógł dokończyć swój wykład. - Dzięki wspólnemu wysiłkowi i wizji, która pcha nas naprzód z każdym nowym dniem. Tylko ta wizja ciągnie za sobą wiele problemów. Jednym z nich jest leżąca tam kurew - wskazał palcem na mężczyznę okładanego chłostą. - Nie zrozum mnie źle, on też widzi tę wizję, ale w swoim zidioceniu robi wszystko, aby ją zaprzepaścić. W tym tygodniu odnotowano u nas parenaście zachorowań, a dzięki takim osobnikom jak ten choroby roznoszą się po korytarzach. - parsknął śmiechem. - Bo który z nich by przypuszczał, że szczanie po korytarzach może rozpocząć przenoszenie różnych chorób... I tu zaczyna się twoja rola.
- Zamieniam się w słuch Herr General. Was muss sein getan (Co musi być zrobione)?
Evans stanął i upewnił, że nikt nas nie słyszy:
- Mamy wtykę w Aniołach. No wiesz u tych altruistów, co chcą ratować każdego, dzięki czemu nie potrafią uratować samych siebie. Ostatnio doniósł mi, że wyślą ciężarówkę z medykamentami na teren Przemytników i wszystko wskazuje na to, że jej ostatni kurs będzie pomiędzy Genevą, a Rochester. Twoim zadaniem będzie przechwycenie tych medykamentów. Co zrobisz z ciężarówką i załogą? Jak ją zatrzymasz? To nieważne, zdaję się na twoją sławną błyskotliwość i pomysłowość. - poklepał mnie po ramieniu. - Od tego może zależeć los całego obozu, ale wiem, że spiszesz się śpiewająco, bo tobie też na nim zależy. Poza tym odkryłem położenie kilku Ruskich niedobitków.
Oczy zamieniły mi się w spodeczki.
- Lekarstwa będą nasze. Nie zawiodę. - potwierdziłem.
- Dlatego cię do tego zabrania wybrałem. - na jego twarzy pojawił się szatański uśmiech od ucha do ucha.
***
Kolczatki zastawione, a broń naładowana. Skryłem się w starym zniszczonym obozie pomiędzy Genevą, a Rochester przez który została poprowadzona droga.
Jestem ciekaw kogo dziś będę musiał zabić. Z tego co Evans mi powiedział będą to Anioły, czyli utopijne twory tego świata, co chcą wszystkim pomagać. Cóż... Może gdybyśmy spotkali się w innym świecie, w innym czasie to bym ich zostawił. Ale żyjemy w radioaktywnym świecie, w którym nie ma miejsca na litość.
- Ich will - umiliłem czekanie nucąc sobie Rammsteina. - Ich will eure Pahntasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz