- Ale wrócisz do mnie jeszcze? - spytała rudowłosa dziwka
Rose w pełnym negliżu na jednej z kanap burdelu Demonów.
Uśmiechnąłem
się zapinając rozporek.
-
Natürlich, Fräulein (Naturalnie, panienko). - odpowiedziałem i błyskawicznie do
niej doskoczyłem. Złapałem ją za podbródek, zanim zorientowała się co się
dzieje. - A Ty moja droga, pilnuj się, żeby nie złapać jakiegoś syfu. -
uśmiechnąłem się i popchnąłem ją lekko na kanapę.
Ona tylko pomasowała swój podróbek, popatrzyła na mnie
spode łba podkrążonymi od zmęczenia oczami i odpowiedziała:
- Ja, Herr General. Ale
nie każ mi już więcej mówić, po niemiecku podczas seksu...
- Za to
ci płacę. - skwitowałem jednoczenie zakładając całe moje oprzyrządowanie i
wyszedłem.
Skierowałem się w stronę w mojej kwatery. Zewsząd dochodził
do mnie zapach stęchlizny i zawilgoconych ścian. Nie wiem kto to konstruował,
ale jak te katakumby nie pierdolną od wybuchu kolejnej bomby, to pierdolną ze
starości. Zwłaszcza, że część członków mojego obozu załatwia się na ściany
korytarzy. Oczywiście jest to zakazane i nawet są za to kary cielesne. Ale kto
by się wśród Demonów przejmował zakazami.
W drodze do mojej kwatery wpadł na mnie James i tylko
powiedział w pośpiechu:
- Szef
chce się z tobą widzieć.
Oho, wszystko wygląda na to, że Evans będzie chciał wylać
na mnie część swojej złości i to niekoniecznie z powodu mojej nieudolności,
ponieważ ostatnio wzorowo wywiązywałem się ze swoich obowiązków. Chociaż tak
naprawdę wzorowo kłamałem, że je wykonuję i dostarczałem potrzebne dowody na
poparcie moich kłamstw.
Marc nie czekał na mnie w swoim gabinecie, ale stał na
końcu przeciwległego korytarza i wszystko skazywało na to, że nie był sam. Było
z nim dwóch potężnych Demonów, a wszyscy byli pochyleni nad czwartą osobą.
- Ty kurwo jebana! - krzyczał Evans nie przestając okładać
leżącego człowieka chłostą. - Jeszcze raz będziesz szczał na korytarzu to ci
kurwa tę fujarę urwę! Rozumiesz?!
Widać sprawiedliwości stała się zadość.
Skierował głowę w moim kierunku:
- O
Detlef! W samą porę. Chłopcy - zwrócił się do swoich osiłków. - pobatożyć go
jeszcze przez chwilę! A ty Detlef za mną.
Oddzieliliśmy się od tego przedstawienia i Evans
kontynuował:
- Jak
widzisz nasz obóz zaczyna już jakoś prosperować. - wskazał na niewolników
pracujących w poszerzaniu katakumb. - Pustka, jaką pozostawił mój kochany brat
zaczyna już się sama wypełniać. I wiesz dzięki czemu? - pokręciłem głową, aby
mógł dokończyć swój wykład. - Dzięki wspólnemu wysiłkowi i wizji, która pcha
nas naprzód z każdym nowym dniem. Tylko ta wizja ciągnie za sobą wiele
problemów. Jednym z nich jest leżąca tam kurew - wskazał palcem na mężczyznę
okładanego chłostą. - Nie zrozum mnie źle, on też widzi tę wizję, ale w swoim
zidioceniu robi wszystko, aby ją zaprzepaścić. W tym tygodniu odnotowano u nas
parenaście zachorowań, a dzięki takim osobnikom jak ten choroby roznoszą się po
korytarzach. - parsknął śmiechem. - Bo który z nich by przypuszczał, że
szczanie po korytarzach może rozpocząć przenoszenie różnych chorób... I tu
zaczyna się twoja rola.
- Zamieniam się w słuch Herr General. Was muss sein getan
(Co musi być zrobione)?
Evans
stanął i upewnił, że nikt nas nie słyszy:
- Mamy
wtykę w Aniołach. No wiesz u tych altruistów, co chcą ratować każdego, dzięki
czemu nie potrafią uratować samych siebie. Ostatnio doniósł mi, że wyślą
ciężarówkę z medykamentami na teren Przemytników i wszystko wskazuje na to, że
jej ostatni kurs będzie pomiędzy Genevą, a Rochester. Twoim zadaniem będzie
przechwycenie tych medykamentów. Co zrobisz z ciężarówką i załogą? Jak ją zatrzymasz?
To nieważne, zdaję się na twoją sławną błyskotliwość i pomysłowość. - poklepał
mnie po ramieniu. - Od tego może zależeć los całego obozu, ale wiem, że
spiszesz się śpiewająco, bo tobie też na nim zależy. Poza tym odkryłem
położenie kilku Ruskich niedobitków.
Oczy zamieniły mi się w spodeczki.
-
Lekarstwa będą nasze. Nie zawiodę. - potwierdziłem.
-
Dlatego cię do tego zabrania wybrałem. - na jego twarzy pojawił się szatański
uśmiech od ucha do ucha.
***
Kolczatki zastawione, a broń naładowana. Skryłem się w
starym zniszczonym obozie pomiędzy Genevą, a Rochester przez który została
poprowadzona droga.
Jestem ciekaw kogo dziś będę musiał zabić. Z tego co Evans
mi powiedział będą to Anioły, czyli utopijne twory tego świata, co chcą
wszystkim pomagać. Cóż... Może gdybyśmy spotkali się w innym świecie, w innym
czasie to bym ich zostawił. Ale żyjemy w radioaktywnym świecie, w którym nie ma
miejsca na litość.
- Ich
will - umiliłem czekanie nucąc sobie Rammsteina. - Ich will eure Pahntasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz