- Ej, ty! - zawołałam za ludzką sylwetką, majaczącą przy najbliższym skrzyżowaniu. Postać odwróciła się, ale to była jedyna jej reakcja. Poprawiłam bagaż na plecach i nasunęłam komin na nos, po czym przyspieszyłam kroku, lawirując między zaspami śnieżnymi i innymi pułapkami, które czyhały na nieostrożnych spacerowiczów.
- Mógłbyś mi powiedzieć jak dotrzeć do, nie wiem, centrum? - spytałam młodego mężczyzny, patrzącego na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wydawałoby się, jakby mroźna pogoda nie robiła na nim wrażenia, miał odsłoniętą twarz, a w ustach dopalającego się papierosa.
- Mogłabyś zacząć od jakiegoś, nie wiem, przywitania? - przedrzeźnił mnie, unosząc brew. Milutki. Z jego ust wydobył się kłąb papierosowego dymu.
- Och, wybacz. - zreflektowałam się, ukrywając zniecierpliwienie. Jeszcze chwilę tak postoimy i przymarznę do chodnika, a naprawdę chciałam dotrzeć do celu. - Dzień dobry. Teraz mi pomożesz?
- Jeśli przez centrum rozumiesz pałacyk - skinęłam głową - to musisz iść na zachód. - machnął dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. - Powinnaś dotrzeć tam za maks godzinę... Czekaj, a kim ty jesteś? - dodał, tracąc początkową flegmatyczność. Jego ręka powędrowała w kierunku mojej szyi, ale mimo obciążenia zdołałam się wywinąć. Złapał mnie za połę kurtki i szarpnął. - Skąd jesteś? Czego tu szukasz? - Warknął. Usiłowałam wykręcić mu rękę, ale zbyt mocno uczepił się mojego ubrania.
- Puszczaj mnie! - zawołałam - Jestem tu nowa!
- Każdy tak mówi. - niemalże wpadł mi w słowo - Zaprowadzę cię do c e n t r u m, przekonamy się, co o tym sądzi władza - burknął, gdy ja w końcu wyswobodziłam się z jego łap. W jego tonie można było wyczuć groźbę. Ale przecież to ja mówiłam prawdę, więc czego miałam się bać?
- Kretyn - bąknęłam pod nosem, czym zarobiłam kolejne chmurne spojrzenie.
I tak chciałam tam dotrzeć, więc ruszyłam za nieznajomym, który popchnął mnie, bym szła krok przed nim. Byłam zmęczona i miałam nadzieję, że wyssane z palca pretensje nie przedłużą ewentualnych spraw do załatwienia. W ciągu ostatnich trzech miesięcy nie robiłam ani razu postoju na dłużej niż pół doby i miałam dość. Już nigdy więcej podróżować. Serio chciałabyś tu utknąć na dobre? Kurna, nigdy więcej podróżować w ten sposób! Tak lepiej.
Być może kiedyś Watertown było ciekawym miejscem. Dla mnie jednak jawiło się jako zniszczone i obskurne, bo czego się można spodziewać w świecie, który przeżył apokalipsę? Nie przyszłam tu jednak, by oglądać widoki. Nieznajomy doprowadził mnie na miejsce. Budynek faktycznie był całkiem spory, w przyzwoitym stanie. W środku momentalnie ogarnęło mnie ciepło, ale mojemu "przewodnikowi" chyba zbytnio się spieszyło, by zaprzątać sobie głowę zdejmowaniem kurtki, tak więc szybko poczułam się jak w saunie. Minęliśmy kilka wejść i korytarzy, nikt nie zwracał na nas większej uwagi.
- Victorio! - facet zaczepił jakąś blondynkę, która powitała nas szerokim uśmiechem. - Ta laska błądziła po okolicy, twierdząc, że jest nowa.
Spojrzałam na niego, mrużąc gniewnie oczy, po czym zwróciłam spojrzenie na Victorię. Przez chwilę taksowałyśmy się wzrokiem. Zdecydowanie nie mogła być wiele starsza ode mnie, sprawiała wrażenie nieco sztywnej, choć na twarzy wciąż miała ten uprzejmy uśmiech.
- John, mam nadzieję, że nie traktowałeś źle tej dziewczyny tylko dlatego, że jej nie znasz. - zwróciła się do mężczyzny karcącym tonem. - Ty jesteś Darlene, ta od Caleba? - Spytała, na co odpowiedziałam twierdząco - Całkiem nieźle załatwiliście ogarnięcie waszej grupy, szkoda tylko, że on poprzestał tylko na informacji, że się pojawicie.
Musiałam wyglądać tak, jak się czułam, czyli nie w nastroju na pogaduszki o wrażeniach z podróży, bo natychmiast pożegnała się z owym Johnem i zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu.
Na szczęście zarówno przywódcy, jak i inne osoby w Aniołach, okazały się bardziej przyjazne od tego, który mnie doprowadził do pałacu. Gdy już załatwiono formalności i dostałam znaczek obozu, udało mi się od razu wyjaśnić kwestię zamieszkania - zajęłam pusty dotychczas dom obok tego, co zostało z pałacowego ogrodu. Skrawek ziemi na pewno się przyda.
Na parterze znajdował się salon połączony z kuchnią oraz łazienka, schody zaś prowadziły do sypialni zajmującej całe poddasze. Sprawdziłam, czy działa prąd i woda. Przeszukałam lokum pod kątem skrytek, rozlokowałam broń, ubrania, dwie butelki whisky, napisałam kilka spostrzeżeń ma temat nowego miejsca zamieszkania. W końcu uznałam, że na dzisiaj dosyć pracy. Przepisałam jeszcze mapkę, jak dostać się do miejscowego szpitala, gdzie zamierzałam zapytać o pracę następnego dnia. Znajomości w odpowiednich kręgach są jednak ważne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz