piątek, 29 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Nick'a

Sen... Smaczny sen... Widzę już jak zabijam jakiegoś gnoja próbującego przejąć władzę nad Nowym Jorkiem, aż tu nagle ktoś brutalnie wyrywa mnie z mojej krainy marzeń! Wnerwiony otworzyłem swoje oczy próbując pierdzielnąć intruza w durny łeb, lecz na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymałem. Był to Eric, czyli mój wujek i przywódca więc pewnie za taki czyn sam by mi pierdolnął i to trzy razy mocniej.
- Co znowu? - jęknąłem niezadowolony przecierając dłonią zmęczoną twarz. Spałem niecałą godzinę... Zajebiście...
- Wstawaj masz misje - westchnął przewracając oczami - Polecisz z innymi do Europy... Umiesz Francuski więc się im przydasz - dodał jeszcze rozglądając się czujnie po pokoju jakby chciał znaleźć tutaj wroga. Kiary i dzieciaków nigdzie nie było więc pewnie byli u dziadków albo na dworze, bo pogoda jakoś się tam uspokoiła.
- A nie może ktoś inny? Tylko ja znam na cały obóz francuza? - burknąłem z niezadowoleniem ubierając ciężkie glany, do których byłem już przyzwyczajony. Mundur miałem już na sobie więc połowę roboty miałem z głowy, wystarczyło jedynie zabrać broń i dodatkowe magazynki, żebym był gotowy na wyruszenie do Europy - Właściwie to jak ja mam się niby do Europy dostać?! - fuknąłem zły, że nawet nie dali mi się porządnie wyspać.
- Samolotem a czym? - skrzywił się z lekka - Nie marudź! Rozerwiesz się trochę na "stare lata" - zaśmiał się cicho podchodząc do jednego z ośnieżonych okien - Kiedy będziesz gotowy to zejdź na dół... Czeka na was samochód... Byście tylko tym dziadostwem nie ściągnęli zombie... Oni to moją kurwa pomysły - fuknął niezadowolony kierując się ku wyjściu z pokoju. Super! Nie dość, że muszę wyjechać w pizdu kilometrów od kraju to jeszcze pojedziemy na miejsce spotkania samochodem opancerzonym! Lepiej kuźwa być nie mogło!
Po sprawdzeniu broni oraz założeniu uprzęży Darkowi, ruszyłem na plac, a potem było już z górki. Było nas w sumie trzech... No nie duża kompania, ale lepsze to niż nic! Z tego co wiedziałem mieli z nami lecieć jeszcze Przemytnicy i kilku Duchów. Oby nikt nie sprawiał kłopotów - pomyślałem sobie siedząc na niewygodnej kanapie samochodu, który w terenie praktycznie sobie już nie radził. Szczerze mówiąc to wolałem przyjechać tutaj już konno, bo nie byłoby takich problemów jak teraz. Zresztą... Kto normalny w czasach zombie jeździ samochodem?! Jeszcze zimnom gdy zaspy mają po cztery metry! Dobra... Szkoda gadać, szkoda strzępić ryja.
*****
Na miejscu byliśmy dopiero po godzinie, ale przynajmniej dojechaliśmy w jednym kawałku. Kiedy samochód się tylko zatrzymał, Dark od razu z niego wyskoczył zaczynając rozglądać się po nowym miejscu. Ja też długo nie czekałem, ponieważ wyszedłem od razu za nim by czasami nikogo nie pogryzł. Wiecie... Pies był szkolony na wojskowego więc może jakiegoś nieznajomego posądzić za wroga. Mądre to psisko, ale czasami przesadza z tą swoją czujnością.
- Co tu robi ten pies?! - usłyszałem nagle krzyk jakiegoś gościa pewnie z tej całej, śmiesznej organizacji.
- Jest mój, a jak wam się nie podoba to nie będziecie mieć tłumacza - mruknąłem na faceta gwiżdżąc cicho na owczarka, który od razu znalazł się przy mojej prawej nodze - Jest wyszkolonym psem wojskowym więc nie będzie z nim kłopotu - dodałem jeszcze podciągając mu pasek pod brzuchem by uprząż przez przypadek nie spadła gdybyśmy musieli atakować wrogów. W tedy nieszczęście byłoby gotowe... Pies by się potknął i połamał... I dupa...
- Nie masz jakiegoś kagańca? - burknął pod nosem patrząc z niechęcią na moje psisko.
- Nie potrzebuje kagańca... Ale jak chcesz w dupę ugryźć cię zaraz może - prychnąłem będąc już wnerwiony nie na żarty.
- Podziękuję - rzekł zachowując się jak dzieciak, lecz ja już na niego uwagi nie zwracałem. Rozejrzałem się nieco dookoła aż tu nagle zauważyłem Nicka! Tak tego Nicka, którego jeszcze przed chwilą odstawiłem do obozu. A ten dzieciak co tu robi? Wie na co się porywa? - pomyślałem marszcząc z lekka brwi. Najdziwniejsze, że nie miał przy sobie Klifa... Może pan gbur mu na to nie pozwolił? O ja! Czyli złamałem zasady tego lalusia? Super. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, podszedłem do tego idioty oraz trzepnąłem go z zaskoczenia w łeb.
- Ej! - podskoczył jak sprężyna przerywając rozmowę ze swoim towarzyszem.
- Nie drzyj się tak, bo wróble odlecą do ciepłych krajów - pstryknąłem go dodatkowo w nos.
- Co ty tu robisz? - zdziwił się nieco, ale jego naburmuszona mina była tak "cudowna" że miałem ochotę zrobić mu zdjęcie iphonem, który został zniszczony pierwszego dnia wojny.
- Wywalono mnie z wyra po godzinie snu, bo nikt z waszej bandy nie umie francuza - fuknąłem niezadowolony spoglądając w stronę tamtej wredoty, która była pomysłodawcą tego wszystkiego.
- A to oni angola nie umieją? - skrzywił się nieznajomy, który wcześniej gadał z chłopakiem.
- Zważywszy na to, że lecimy do ich kraju, a nie oni do nas to nie umieją - wyjaśniłem - Wiecie nie każdy opanował przed wojną ten język... A skoro nikt nie odwiedza ich kraju to taki język u nich zanika - dodałem jeszcze widząc zajebiste helikoptery. Do dzisiaj pamiętam jak miałem na takich szkolenia. To były czasy! Ale i tak F16 zawsze będą dla mnie najlepsze.
- Mniej gadania więcej robienia! - usłyszałem znowu głos tego wnerwiającego typa, który rzucił nam pod nogi kilka plecaków. W każdym było trochę prowiantu, wody, naboi, które oczywiście do mojej broni nie pasowały, apteczki oraz mapa, którą dostałem na szczęście ja. Szybko podzielono nas na pięcioosobowe oddziały z czego wynikło małe zamieszanie, ale na szczęście ja byłem bardzo ogarnięty. Ja, Nick, Berni, David i Leon byliśmy oddziałem pierwszym... W sumie to nic nowego jak dla mnie, ale dla nich to było już ogromne zaskoczenie. Wskoczyliśmy szybko do helikoptera i zaczęła się ta cała podróż do Francji, która jak na mnie będzie z pewnością bardzo męcząca. Dark siedział mi na kolanach by nie zabierać innym miejsca więc w razie czego będę mieć wygodną, futrzastą poduchę.
******
- Grabarze budzimy się - usłyszałem nagle głos pilota przez co niechętnie otworzyłem jedno oko wyglądając za okno. No proszę... Dwanaście godzin w pięć sekund... Niesamowite.
- Grabarz 1 melduje gotowość - westchnąłem przeciągając się niczym tygrys gdy inni powoli zaczęli dochodzić do siebie.
- Gotowi do skoku? Nie nadziejcie się tylko na wieże Eiffla - zaśmiał się nieco na co jedynie przewróciłem ślepiami oraz sprawdziłem swój spadochron, który na szczęście był w stanie idealnym.
- Grabarze ruszyć dupy! - zawołałem na drużynę, która niczym z automatu poderwała się z siedzeń - Mam nadzieję, że skakać umiecie - mruknąłem wpatrując się w Paryż, który już tak ładnie jak przed wojną nie wyglądał. Śniegu mieli minimalnie mniej od nas, ale i tak zaspy były ogromne. Wieża Eiffla straciła na rozmiarach i nieco się pokruszyła... Żal myśleć, że kiedyś było tu tak pięknie. Kiedy wszyscy już się jakoś ogarnęli, odsunąłem drzwi, złapałem mocno Darka i rzuciłem się w dół niczym kompletny wariat. Dla niektórych straszne, dla mnie prościzna! Zresztą podobne zadana mieliśmy w szkole wojskowej, tylko z taką różnicą, że skakaliśmy do zbiornika wodnego. Woda zimna, trzeba było wypłynąć na powierzchnie i przy okazji się nie udusić. Spokojnie! Był tam z nami cały personel szkoły i inni instruktorzy więc nikt nie umarł. A przynajmniej nie umarł kiedy ja chodziłem do tej szkoły... Wracając jednak do tematu to gdy tylko otworzyłem spadochron poczułem się wolny, ale gdy tylko moje nogi napotkały się z ziemią musiałem od razu wykonać unik za osłonę, gdyż jakiś debil rzucił we mnie granatem. Kurwa pojebało ich?! - pomyślałem słysząc wybuch. Przecież to gówno mogło tutaj przywołać ogromną ilość zombie! Wychyliłem się lekko zza osłony by zobaczyć z kim mam się zmierzyć i... Zobaczyłem Francuzów! Mieli na swoich mundurach naszywkę wilka z przeciętym okiem więc pewnie tu też doszło do podziału na frakcje.
- Qui diable sont-ils?! (kim oni są do cholery?!) - warknął pierwszy, który wyglądał mi na przywódcę grupy.
- Je n'ai aucune idée! Satans sanglants du ciel! (nie mam pojęcia! Cholerne szatany z nieba!) - warknął drugi nie zdając sobie sprawy z tego, że rozumiałem dokładnie ich każde słowo. Resztę mojej drużyny gdzieś wywiało, a Dark niepokoił się coraz bardziej dlatego musiałem na to jakoś zareagować. Zdawałem sobie sprawę, że przez to co zamierzam zrobić mogę stracić w piękny sposób życie, ale ja czekać jak taka dupa wołowa teraz nie mogłem. Wydałem szybko psu komendę, że ma tu za mną czekać, po czym wyłoniłem się zza budynku zakładając ręce za głową by wiedzieli, że niczego nie kombinuje.
- Quelqu'un vous?! (ktoś ty?!) - warknął przywódca nieznajomych celując wprost w moje serce.
- Reker Blackfrey! Je suis un soldat des Etats! Je ne veux pas d'ennuis! (Reker Blackfrey! Jestem żołnierzem ze stanów! Nie chcę kłopotów!) - odezwałem się od razu zachowując należytą czujność.
- Américaine? (Amerykanin?) - zdziwili się bardzo patrząc na siebie jakby zobaczyli, że stoi za mną duch.
- Que fais-tu ici? D'où vient l'Américain en France? (Co tutaj robisz? Skąd Amerykanin we Francji?) - odezwał się kolejny nieznajomy z wyraźnym zakłopotaniem. Na szczęście spuścili broń więc nie musiałem się stresować, że któryś z nich wystrzeli mi nagle w łeb.
- Nous avons volé ici avec des hélicoptères à des fins pacifiques. Nous ne voulons pas blesser qui que ce soit juste pour vérifier comment les choses vont mal en vous (Przylecieliśmy tutaj helikopterami w celach pokojowych. Chcieliśmy zobaczyć jak sprawy mają się u was) - wyjaśniłem ze spokojem dzięki czemu się uspokoili i jakoś mi uwierzyli. W końcu nie trudno zauważyć latające nad Francją helikoptery... Na dodatek w tych czasach w jakich przyszło nam żyć.
- Je comprends, viens avec nous! Nous allons vous conduire au leader (rozumiem, chodź z nami! Zaprowadzimy cię do przywódcy) - rzekł przywódca drużyny. Uznając, że jest już dobrze, zagwizdałem na Darka, który przybiegł do mnie prawie sikając ze szczęścia - Beau chien. Berger allemand vrai? (ładny pies. Owczarek niemiecki prawda?) - zapytał zainteresowany na co od razu pokiwałem głową.
- Oui, oui! Sang pur! De la meilleure reproduction! (tak, tak! Czystej krwi! Z najlepszej hodowli po najlepszym ojcu!) - pochwaliłem się głaszcząc psa - Son nom est Dark (nazywa się Dark) - dodałem jeszcze z uśmiechem, którego pod maską nie było widać, lecz mój radosny głos dawał znać, że nie jestem do nich wrogo nastawiony.
- Êtes-vous ici plus ou seulement vous? (Jesteś tu sam czy jest was więcej?) - zapytał jakiś blondyn, który szukał swojej czapki. Miałem mu już odpowiadać, lecz w tedy jak na zawołanie ujrzałem w dali resztę swojej drużyny, która biegła w naszą stronę.
- C'est eux, mais plus de gens sont venus ici. Ils peuvent être stupides, mais s'il vous plaît ne le prenez pas! Ils sont un peu comme des hommes des cavernes, mais ce sont de bonnes personnes (To oni, ale przyleciało tutaj więcej osób. Mogą się głupio zachować, ale proszę nie zraźcie się tym! Są jak jaskiniowcy, ale to dobrzy ludzie) - westchnąłem widząc Nicka, który zapierdalał przed siebie jak księżniczka na wysokich obcasach. Patrząc tak na nich miałem w duszy nadzieję, że niczego nie odjebią... Ci ludzie anglika nie znali więc każde słowo wypowiedziane z ich ust może zabrzmieć nieco obraźliwie dla naszych nowych znajomych.

<Nick? xd No to Francja! xd Tu masz zdjęcie Darka ubranego KLIK xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz