środa, 27 grudnia 2017

Od Leona do Reker'a

Samotność… Głucha cisza która czasem zostaje wyparta przez charczenie zombie, które patrzą na jakiś posiłek, który im się zaraz rzuci sam. Jestem wśród pustkowia i nie wiem gdzie jestem. Nie wiem po co idę… Nie wiem po co walczę… Idę żeby iść ale prawda jest taka że nie mam rodziny ani nikogo, za kim mógłbym tęsknić. Może jedynie za za moimi kolegami z drużyny, ale co z tego że byli skoro teraz ich nie ma i znowu jestem sam? Zawsze samotny, zawsze ten niechciany przez nikogo. Przeszedłem w końcu jakieś pola, na których było najwięcej śniegu i zapadałem się w nim po pas aż wszedłem nieco w gęsty las.
Było też oczywiście pełno krzewów i zdarzały się też bagna więc musiałem bardzo uważać, gdyż byłem bardzo osłabiony i nadal bardzo krwawiłem z ramienia, które mi postrzelono wczoraj. Jakoś zatamowałem krewienie a zimno otoczenia sprawiło że rana zamarzła tymczasowo, ale nie na długo… Nie mogłem tak chodzić, nie mówiąc o tym że chyba wdało mi się poważne zakażenie, a żadnych leków ze sobą już nie miałem.
Poza tym już dawno też nic nie jadłem, co poważnie odbiło się na moim zdrowie i wytrzymałości, nie mówiąc o sile czy też szybkości reagowania na zagrożenie. Starałem się iść głównie pod osłoną nocy, gdyż wtedy jest wbrew pozorom mniejsze zagrożenie niż za dnia w tych czasach.
Oj tak mówię prawdę, a dowodem tego jest kula która nadal tkwi w moim rannym ramieniu w lewej ręce. Dobrze że o tyle byłem praworęczny, lecz zmienianie magazynków czy podnoszenie rannej ręki sprawiało mi ogromną trudność. Teraz to ja byłem łatwym łupem nawet dla tych chodzących śmierdzieli! Szedłem już jakieś sześć godzin, sądząc po pozycji słońca na niebie i byłem strasznie zmęczony.  
Czas odpocząć – przeszło mi przez myśl, kiedy ściskałem się za cholernie bolącą kończynę górną, po czym zacząłem się rozglądać za jakimś bezpiecznym schronieniem. Sarna skończyła mi się ponad tydzień temu więc głód strasznie ściskał mi żołądek czy też niektórzy mówią że żołądek „ssie” głodem.
Nadal uważam że to dziwne słowo jak na żołądek, no ale co jak kto woli. Stałem tak chwilę w miejscu nasłuchując czy nie nadchodzi żadne niebezpieczeństwo oraz rozglądałem się czujnym wzrokiem za ewentualnym schronieniem. Było tak cholernie ciemno że mało co widziałem, więc mogłem głównie polegać na swoim osłabionym już słuchu i po czuciu w stopach, a konkretniej jak wpadnę do jakiejś dziury to już po mnie, bo nikt mnie nie wyciągnie, więc wtedy już strzał w łeb.
Dzisiejsza noc jest zdecydowanie zbyt ciemna – pomyślałem sobie, po czym jakoś zdrową ręką, niedaleko skał wykopałem sobie jamę że tak to powiem, którą osłoniłem solidnie gałęziami i runem leśnym a drzew iglastych tu nie brakowało.Wyścieliłem sobie też nieco podłoże, zasypałem nieco śniegiem to, dzięki czemu wyglądało to naturalnie, a następnie schowałem się w niej. Pięciogwiazdkowy pokój to nie był, ale przynajmniej byłem osłonięty, bezpieczny i nieco było mi cieplej, bo ogniska rozpalić nie mogłem, bo to by nie od razu zdradziło w noc, zwłaszcza tak ciemnej, nie mówiąc o tym że te śmierdzące pokraki zaraz by tu przylazły, bo one ciągną łaj ćmy nocą do światła.
Byłem tak strasznie zmęczony… Byłem tak wyczerpany, że powieki same mi się zamykały. Utrata krwi, plus zakażenie, które na pewno się wdało w połączeniu z ponad tygodniowym nic nie jedzeniu sprawiał, ze nagle niespodziewanie straciłem przytomność.
**
Jak zwykle miałem koszmary z przeszłości, ale jakoś obudziłem się rano i to cały, więc cieszyłem się że nikt mnie ani nie zabił, ani że zombie mnie nie dopadły. Szczerze to najchętniej bym z tego swojego że tak powiem bunkra nie wychodził, zwłaszcza że śnieg i gałęzie idealnie izolowały ciepło, więc nie uciekało ono, tylko ciągle się nagrzewało. Ciało mi zdrętwiało i to solidnie, ale od zamarznięcia jeszcze nieco było.
Byłem bardzo osłabiony. Brakowało mi jedzenia, a w szczególności mięsa, by choć na chwilę się wzmocnić i dostarczyć mięśniom niezbędnego do życia czy tam energii białka. O lekach nie wspomnę, choć w sumie to ja się na tym nie znam, bo medycyna dla mnie jest istną czarną magią, więc raczej nawet jakbym znalazł jakieś leki to nie umiałbym sobie ich podać czy coś, bo medykiem nie jestem.
Kiedy chciałem już wychodzić, nagle usłyszałem jakiś hałas i parskanie koni, więc od razu znieruchomiałem i wstrzymałem oddech. Przestraszyłem się, bo wyraźnie słyszałem ze jest ich bardzo dużo. Chwilę tak jeszcze byłem, aż usłyszałem jak przejeżdżają za moimi plecami, a konkretniej za wielkim głazem, który był za moimi plecami i kierowali się przed siebie. Czułem serce w gardle, które miałem wrażenie że raz waliło mi jak młot, a za drugim razem zamierało w bezruchu.
- Daleko jeszcze? - spytał jakiś męski dorosły głos.
- Z jakieś trzydzieści kilometrów, a co? Tyłek Ci zdrętwiał? - rzekł żartobliwie jego rozmówca.
- Bardzo śmieszne… Zróbmy to i się zmywajmy – burknął ten sam.
- Mniej gadania, więcej czujności… Zważyć szyk! - warknął ktoś i to z pewnością był ktoś o wiele, wiele starszy ode mnie. Nie wiem…. Miał głos taki jakby miał z trzydzieści parę lat na pewno, co umiem już rozpoznawać, jak ciągle byłem na froncie, bo nie miałem do czego wracać, gdyż po osiągnięciu pełnoletności nie miałem już gdzie wracać, a zresztą już nigdy do sierocińca bym trafić nie chciał za żadne skarby świata!
Kiedy byłem już pewien że pojechali sobie i że są bardzo ale to bardzo daleko, postanowiłem wyjść, przy czym zorientowałem się że rozdarłem obie nogawkę spodni gdzieś i że i teraz skaleczyłem się jakimś drutem chyba zbrojeniowym w nogę. Noga nie bolała tak jak lewa ręka, ale wiedziałem że muszę ją sprawdzić w zupełnie innym, bezpieczniejszym miejscu. Coraz bardziej nie czułem ręki, a jedynie co czułem to ból i smród jakby gnijącego ciała, więc zacząłem się coraz bardziej martwić, że dostałem jakiejś martwicy czy coś… Jakoś więc szybko pozbierałem swoje rzeczy i ruszyłem w przeciwnym kierunku, martwiąc się że mogą mnie zauważyć, lecz wierzyłem że chociaż o drobinę mój strój wojskowy mnie uchroni przed ewentualnymi wrogami.
**
Minął jakiś czas, a ja szedłem w zaparte przed siebie, przez co prawie się zajechałem. Było przejmująco zimno, a ja znalazłem jakiś budynek opustoszały, w którym mogłem się ukryć. Rana na nodze, którą wtedy uszkodził mi drut była też dość głęboka, ale tak tego nie odczuwałem wtedy, choć już sam nie wiem. Najchętniej to teraz bym zasnął na wieki poddając się, bo i tak nikt mnie nie szukał, bo przecież nie mam rodziny ani przyjaciół…
Ewentualnie mogą mnie szukać wrogowie. Zamieć rozszalała się na dworze tak nagle i tak gwałtownie, niczym pogoda w górach, choć i nawet dużo szybciej. Patrzyłem tak przez chwilę, co dzieje się za oknem i stwierdziłem że i tak wolę zimno od upałów, które bardziej dawały w kość niż zimno.
Kiedy chciałem już odpocząć i ciężko dyszałem z ogromnym wysiłkiem wdychając i wydychając już powietrze, nagle usłyszałem czyjeś kroki za mną i charakterystyczny cichy szczęk odblokowywanej broni więc korzystając z okazji ze adrenalina nagle uderzyła w moje osłabione serce, zdążyłem wyskoczyć przez okno, przy tym jedno rozbijając i się poważnie kalecząc znowu. No pociąłem skórę niczym jakieś masło, ale teraz dla mnie ważna ucieczka, lecz i tak mimo wystrzale adrenaliny byłem bardzo słaby, a co za tym idzie szybko opadłem z sił, mimo iż jeszcze przed chwilą biegłem bardzo szybko.
- Stój! Łapcie go! To może być szpieg! - usłyszałem za sobą krzyki głośne, więc w panice biegłem przed siebie ile sił w nogach, lecz słabłem coraz bardziej z każda chwilą, aż w końcu się wywróciłem i upadłem prosto w zaspę, a zamieć śnieżna się wzmogła jeszcze bardziej.

< Reker? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz