środa, 27 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Leona

- Nie chce mi się - mruknąłem niezadowolony otwierając swoje oczy już o szóstej trzydzieści, bo ktoś, a mianowicie Derek musiał wywalić mnie z wyra. Racja jestem żołnierzem, ale nasza pieprzona wojna się już skończyła więc po co mam do cholery wstawać tak wcześnie? To nie wieża! Jeszcze mi syna obudził... Kiedy już nieco się nad tym wszystkim powściekałem, postanowiłem przebrać się w mundur, który wisiał wyschnięty po ostatniej śnieżycy w szafie. Będzie dobrze, pooddycham sobie czystym i śmierdzącym zwłokami powietrzem - pomyślałem zaczynając przebierać się w łazience, gdyż nie chciałem już przeszkadzać swojej żonie oraz nie miałem zamiaru rozpraszać Rajana, który nie wiedząc co się dzieje zaczął płakać. Może i początek dnia nie był idealny, ale miałem nadzieję, że nic wkurwiającego się już dzisiaj nie wydarzy. Zapiąłem jeszcze pasek od spodni po czym biorąc ze skrytki swoją broń wyszedłem z pokoju. Miałem ochotę pożegnać się jeszcze z Kiarą, ale widząc, iż ta zasnęła nie chciałem robić jej kolejnego kłopotu.
- No proszę! Jednak się ruszyłeś - uśmiechnął się chytrze Jackob za co miałem ochotę strzelić mu w pysk, ale jakoś się opanowałem próbując zapomnieć jakoś o tym wszystkim. Poza tym gdyby Tamarcia zobaczyła jakiś ślad na buźce swojego chłopaka to pewnie próbowałaby mi wygryźć aortę. Ah ta miłość w rodzeństwie! Nie ma nic lepszego!
- Oporządziliście mi konia czy sam muszę się tym zająć? - zapytałem Dereka, który na moje słowa zagwizdał cicho na nasze konie, które pojawiły się tutaj po niemal trzech sekundach - No nieźle - rzekłem na ten widok przeciągając się z lekka.
- Mam nadzieję, że przed obiadem wrócimy... Nie chce mi się siedzieć całego dnia na tym zimnie - westchnął Mike klepiąc swoje konisko po szyi.
- A komu się chce? - skrzywiłem się lekko łapiąc za wodze Persefony, która nie protestowała co do moich zamiarów w żadnym stopniu - Oby śnieżyce nas dzisiaj nie złapały, bo będzie źle - dodałem wkładając lewą nogę w strzemię, po czym szybkim i energicznym ruchem odbiłem się od ziemi by już po chwili siedzieć na grzbiecie bułanki.
- Nie kracz tyle - zganił mnie Dave z niezadowoloną miną - Zawsze jak się tak gada to to człowieka spotyka - fuknął na koniec przecierając zaspane ślepia. Nie gadaliśmy już zbyt dużo, ponieważ postanowiliśmy wyruszyć na północ tak jak było zaznaczone w papierach. Niby zwykły zwiad, ale lepiej zakończyć go przed czasem, bo nikt nie wie co się może nam przytrafić na przykład o godzinie szesnastej czy tam siedemnastej gdy już będzie ciemno jak w D.
*****
Byliśmy już w połowie drogi i jak na złość zaczął padać z nieba powoli gęsty śnieg. Myślałem, że mnie zaraz szlak trafi, ale miałem teraz większe zmartwienie, a mianowicie serce, które zaczęło na nowo uporczywie mnie kuć. Miałem tak od niedawna dlatego często musiałem zagryzać zęby by nie jęknąć z bólu czy też nie złapać się za chory narząd. Nikt oprócz mnie o tym nie wiedział dlatego chciałem by tak już pozostało na wieki. Przejdzie mi zaraz - pomyślałem rozglądając się czujnie dookoła własnej osi poruszając jedynie głową.
- Daleko jeeeeeeeeeeeeeeeeszcze? - jęknął Jackob opadając niemal plecami na zad Księcia, który nie był zadowolony z aktualnej pogody.
- Żebyś kurwa wiedział - fuknąłem w odpowiedzi cięty jak osa z powodu nie wyspania dlatego dzisiaj lepiej było ze mną nie zadzierać.
- Spokojnie stary - powiedział trzymając się ciągle jak najbardziej z tyłu.
- Nie moja wina, że wywaliliście mnie o szóstej trzydzieści z wyra i obudziliście mi syna - westchnąłem znudzony - Nie wszyscy się kładą spać o dwudziestej drugiej panowie - dodałem jeszcze przypominając sobie wczorajszą wartę. Tia... Mnie to nie powinno obchodzić, ale jak Nikodem poprosił to poszedłem... Chłopak się tak rozchorował na tych mrozach, że ledwie teraz mówi! Zresztą mniejsza już z tym... Kiedy śnieg zaczął padać coraz bardziej, postanowiliśmy schronić się w jednym z opuszczonych budynków, lecz ktoś oczywiście musiał sprawdzić okolice by nikogo nie zjadło dlatego w losowaniu wypadło jak zwykle na mnie i Dereka, bo jakby mogło być inaczej? Było bardzo spokojnie, do czasu aż w jednym z budynków zobaczyłem jakieś ciało. Powoli zbliżyłem się do nieznajomego odbezpieczając broń by w razie czego zabić zombiaka, lecz na moje szczęście lub nieszczęście był to żywy jeszcze człowiek, który jak jakiś idiota wyskoczył z okna przecinając sobie skórę niczym masło.
- Stój! Łapcie go! To może być szpieg! - krzyknął mój kompan patrolujący, który najwidoczniej musiał zobaczyć uciekającą postać. Nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem się w pościg za uciekinierem, który po kilku metrach wpadł do zaspy. Niestety nie zdołałem wyhamować na lodzie dlatego i ja do niej wpadłem. Kuźwa, że też nie założyłem butów zapewniających mi przyczepność do lodu - fuknąłem w myślach szarpiąc się z mężczyzną, który rzucał się na boki jak dzika kuna.
- Spokój - warknąłem próbując go jakoś przytrzymać co było dosyć trudne. Żołnierz zachowywał się niemal tak samo jak ja więc trudno było mi przewidzieć co zaraz nastąpi. Na szczęście był ranny, a ja sprytnie to wykorzystując, dotknąłem mu krwawiącego miejsca przez co ten zawył bólu zaprzestając szarpaniny. Miałem już coś mówić, ale biedak zemdlał i nie wiedząc czemu zacząłem bardzo się martwić jego stanem. Wątpiłem, że jest szpiegiem, ponieważ tacy zachowują się zupełnie inaczej... Skąd wiem? Znam takich wielu... Na przykład taki Kias... On by w takiej sytuacji z cienia nigdy nie wylazł. Wiedząc, że chłopak potrzebuje szybko pomocy medyka, przerzuciłem go sobie przez ramię oraz pobiegłem do Mikego, który widząc jego stan aż się przeżegnał.
- Musimy go zabrać na medyczny - zadecydował od razu robiąc prowizoryczne opatrunki - Chce ci się go ratować? - dodał jeszcze z ogromną szybkością, ponieważ czasu było mało.
- Tak, bo nie należy pewnie do żadnego obozu - odpowiedziałem mu równo z zakończeniem jego słów - Kurwa mać zanim dostaniemy się do Śmierci to się wykrwawi! - przekląłem jeszcze pod nosem próbując myśleć gdzie moglibyśmy go przetransportować.
- Najbliżej są Duchy - odparł Dave wskazując palcem odpowiedni kierunek.
- Raz kozie śmierć... - mruknąłem pod nosem z wielkim niezadowoleniem - Najwyżej dostanę kulkę w łeb - rzekłem bardziej do siebie kładąc rannego na grzbiecie bułanki, na której sam po chwili się znalazłem.
*****
Pędziliśmy przed siebie szaleńczym cwałem, lecz gdy tylko zobaczyłem mury obozu Duchów zacząłem coraz bardziej się rozmyślać by tam jechać. Szczęście w sumie, że dotarliśmy tutaj nie gubiąc się dziesięć razy po drodze jak to bywa w takie śnieżyce. Rek nie bądź baba, musisz uratować dupsko kolejnemu nieznajomemu, który cię oskarży o wiele rzeczy przecież - pomyślałem próbując się podnieść jakoś na duchu, lecz zanim zdążyłem nad tym dłużej pomruczeć znaleźliśmy się już na placu głównym. Mimo strachu, iż ktoś mi zaraz odbierze życie, wziąłem pół żywego, niebieskookiego na ręce i pobiegłem z nim na pamięć na medyczny. Większość ludzi dzięki ośnieżonemu mundurowi mnie nie rozpoznała więc mogłem spokojnie zasuwać przed siebie i omijać jak dzika pantera wiele "cieląt" które nie wiedząc co się dzieje stanęły w miejscu zaczynając obserwować wszystko jak zombie.
Kiedy byłem już u swego celu, od razu położyłem żołnierza na łóżko i dzięki Bogu lekarze się nim od razu zajęli. O dziwo był tu też Edward więc doktorkowie z wieży mieli ogromne wsparcie, bo u tego gościa ratowanie takich ludzi to codzienność. Opuściłem jakoś oddział po czym stając blisko okna, otrzepałem się z reszty śniegu niczym pies. Śnieżyca rozpętała się już na dobre więc do domu nawet nie miałem jak wrócić... Utknąłem w piekle - pomyślałem nie wiedząc co mam ze sobą teraz zrobić. Próbując się na czymś skupić, zacząłem wpatrywać się w płatki śniegu, które uniemożliwiały mi zobaczenie terenów. Chciałem już iść zobaczyć czy mój to znaczy mój i Kiary pokój jeszcze żyje chociaż w to wątpiłem, bo komu by się chciało trzymać puste pomieszczenie? Wracające jednak do tematu to chciałem tam iść, lecz moje serce odmówiło znowu posłuszeństwa. Oparłem się plecami o ścianę, lecz ból był na tyle silny, że tym razem musiałem usiąść i nieco się skulić. Siedziałem tak z chyba pięć minut aż w końcu straciłem przytomność.

<Leon? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz