Detlef zatrzymał się tuż przy szczycie gruzów prowadzących
do dziury, która kiedyś była oknem.
- Komm (Chodź) Herr Black, na co czekasz? – ponaglająco ruszył
ręką.
- Wy Niemcy wszystko chcecie szybko, nawet macie wojnę
błyskawiczną, bo po co czekać? – strasznie nie lubię Niemiec, a języka niemieckiego
to już w ogóle. Musiałem się go uczyć w technikum i to była najgorsza z
możliwych lekcji. Poza tym Niemcy nie za dużo wiedzą co się działo w 1939 i ta
ich, nazwijmy to ignorancja, doprowadza mnie do szału.
- Ja, das stimmt (Tak, to prawda) – odpowiedział tylko. Nie
potrafię go rozszyfrować, nie wiem czy serio o niczym nie ma pojęcia, czy stara
się ignorować moje docinki. To na szczęście może poczekać. Nie uśmiecha mi się
na razie wychodzenie z tego budynku, na zewnątrz pewnie gromadzi się coraz
więcej tych potworów, więc droga ucieczki będzie odcięta z tej strony.
- Może przeszukamy tę szkołę? Możemy tutaj coś znaleźć i
przeczekać, aż zbierze się więcej martwiaków z tej strony i uciekniemy tylnym
wyjściem. – Zgodził się i tak oto znaleźliśmy się w starej opuszczonej szkole.
Już wcześniej myślałem, że szkoła to przeklęte miejsce, ale teraz to widać.
Zniszczone gabloty, w których kiedyś pewnie były puchary, popękane ściany,
zawalone schody i ta przerażająca wręcz grobowa cisza. Wszystko mi mówiło, że
coś jest nie tak i widać było, że Detlef też to zauważył. Szeptał pod nosem
jakieś przekleństwa po niemiecku. Nagle rozległ się na korytarzu szmer, oboje
natychmiast się rozdzieliliśmy i zajęliśmy bezpieczne pozycje. Po paru chwilach
zauważyliśmy na końcu korytarza cheerleaderkę. Kurde, szkoda, że jest martwa…
- Herr Black, das ist eine wunderbar Mädchen (To jest przepiękna
dziewczyna)
- Tak, wiem, aż szkoda jej. A te dwa atuty jakie piękne i te
nogi.
- Ja, ja(tak, tak) zgadzam się w zupełności. – może nawet
nie jest taki zły, każdy kto umie dostrzec piękno kobiety nie może być zły, aż
tak, na swój sposób… z resztą nieważne, polubiłem gościa nieco.
- To kto ją zabije?
- Was? Warum? (Co? Dlaczego?) – zdziwiłem się trochę, bo w
sumie dla mnie to oczywiste. Co jest martwe ma leżeć martwe, a nie się szwędać.
- To ja to zrobię.- Wyjąłem pistolet i nie przymierzając za bardzo
strzeliłem w głowę byłej gwiazdy. Detlef przez chwilę lamentował i zwyzywał od Arschlochów
(dupków). Ruszyliśmy dalej i w końcu dotarliśmy do tylnego wyjścia. Kiedy już
otwierałem drzwi mój towarzysz odciągnął mnie i odepchnął na bok. Zdezorientowany
zobaczyłem tylko cień, który przeleciał mi tuż przed nosem i rąbnął w drzwi
tak, że całe popękały. Detlef szybko dobił to coś, co się później okazało
wielkim, zmutowanym szczurem, a problem polegał na tym, że przed nami stały
większe i chyba bardziej głodne zwierzaczki. Jak jeden mąż otworzyliśmy drzwi i
wydostaliśmy się na zewnątrz. Niestety nie było czym ich zabarykadować, więc
podjęliśmy próbę ucieczki do najbliższego budynku. Pierwszy dobiegł i już
zaczął barykadować wejście i okna na piętrze starymi stołami, deskami z szaf i
belkami które najwidoczniej ktoś miał zamiar kiedyś wykorzystać. Wbiegłem i zaraz zatarasowałem wejście wielką
starą szafą. Przez chwilę oboje patrzeliśmy na swoje dzieło po czym towarzysz
wypalił.
- Ruszasz się jak ranny mamut
- A ty masz siłę pięciolatka – oboje parsknęliśmy śmiechem i
uścisnęliśmy sobie dłonie. Pomyślałem sobie, że to będzie dość ciekawa wyprawa,
ale najpierw trzeba się stąd wydostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz