sobota, 28 października 2017

Od Erica cd. Tamary

- Coś jeszcze? - westchnąłem do tego całego Tripa, który raczej nie wydawał się być wrogo do nas nastawiony, ale ostrożności nigdy nie za wiele jak to się mówi... Wiele razy przerabiałem już takich cwaniaczków co udawali miłych i posłusznych a na końcu wychodziło co innego... Zresztą Trupy nie mają z nami sojuszu więc po co mam mu niby zaufać? Żeby za pięć minut ktoś z jego ludzi strzelił mi z uśmieszkiem w łeb? No sorry, ale ja się na to kurwa nie piszę! Mam rodzinę, narzeczoną, dziecko i obóz, który mnie potrzebuje więc ze śmiercią nie mam zamiaru spotkać się przez jeszcze wiele, wiele lat.
- Raczej nie... Uważajcie na Demony, bo coś planują - odpowiedział mi z wielkim zakłopotaniem spoglądając na swojego doktorka, który rozgadał się w najlepsze z Edwardem pewnie o różnych sprawach medycznych chociaż w sumie ostatnio po nim mogę spodziewać się wszystkiego... No wiecie odkąd ma tą swoją narzeczoną to stał się bardzo niewyżyty i stwierdzam, że jak tak dalej pójdzie to zrobi sobie drugą córeczkę albo chłopczyka. Zresztą co ja tam będę wam opowiadał o jego prywatnych sprawach... Ma swoje życie i robi co chce! Nikt za nikogo podczas śmierci nie będzie odpowiadał przecież sami to powinniście wiedzieć.
- Emm... Dzięki... Ale my już pójdziemy... - mruknąłem dając doktorkowi gest by wreszcie odczepił się od swojego kumpla i do mnie dołączył - Radzę nie robić głupot, bo może się to dla was źle skończyć - dodałem jeszcze po czym opuściłem pomieszczenie i zacząłem udawać się wraz ze swoimi żołnierzami w stronę wyjścia ze stacji metra. Capiało tu wilgocią jak nie wiem i sam zastanawiałem się jak ci wszyscy ludzie potrafią spędzić tutaj swoje życie... No na przykład ja to bym nie wytrzymał w takim miejscu na pewno! Wracając jednak do tematu to gdy wyszliśmy wreszcie na cudną powierzchnie gdzie niemal zachłysnąłem się świeżym powietrzem, zobaczyliśmy na koniach Tamarę i Rekera, którzy czekali na nas z ogromną niecierpliwością.
- A wam gdzie tak śpieszno? - mruknął pod nosem Edward wsiadając na swojego konia rasy wielkopolskiej, który zadarł kilka razy głowę w górę jakby chciał pokazać swoją potęgę.
- Ty tam nie musiałeś siedzieć - fuknęła Tamara wzdrygając się nieco na to wszystko - Nigdy więcej siedzenia na medycznym u Trupów - dodała jeszcze mrucząc pod nosem po czym dała Desperadowi znak by ruszył i wraz ze swoim bratem ruszyła cwałem przed siebie.
- Dajcie im spokój... Chyba nikt by nie chciał trafić tam do nich więc ich zrozumcie - westchnąłem wskakując na grzbiet swojego karego wierzchowca. Nie wiem jakim cudem, ale musiałem poprawić strzemiona, które były za długie. Zabije tego co grzebał mi przy siodle - mruknąłem w myślach regulując głupie puśliska, które na szczęście były w dobrym stanie. Kiedy wszystko było już było dobrze ruszyliśmy w drogę powrotną do ratusza. Nie wiem jak to określić, ale pędząc tak na czele swojego obozu zaczynałem czuć się bardzo dziwnie... Zrobiło mi się bardzo zimno a wszystkie odgłosy były takie ciche i niezrozumiałe. Spojrzałem lekko przez ramię gdzie gdzie nikogo nie było! Co jest do cholery?! - krzyknąłem w myślach zatrzymując Diabla, który parsknął głośno oraz zaczął grzebać przednim kopytem w śniegu jakby coś tam zobaczył. Rozejrzałem się dookoła a gdy nikogo nie zobaczyłem postanowiłem zejść z wierzchowca, lecz kiedy moje nogi spotkały się tylko z zimnym śniegiem obudziłem się z rozbitym łbem na jakiejś polanie. Moja noga utknęła w strzemieniu przez co musiałem się bardzo wysilić by ją wyjąć. Czułem się strasznie... Wszystko mnie bolało i nie miałem prawie siły się ruszać. Spojrzałem kątem oka na Diabla, który szturchnął mnie swoim wielkim łbem w ramie w przepraszającym geście.
- Nic się nie stało mały - westchnąłem - Damy radę - dodałem jeszcze chociaż nie umiałem się teraz podnieść.

<Tamara? :3 Spadł w galopie xd Diablo przewlekł bardzo daleko xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz