niedziela, 29 października 2017

Od Erica cd. Samanthy

Kiedy miałem już coś mówić w stronę chłopaka, w którym nie było już prawie życia, nagle za ramie złapał mnie Edward i wyprowadził mnie z sali jak jakiegoś intruza! Nie byłem z tego zadowolony i już miałem na niego na mruczeć, ale ten zacisnął mi ręce na buzi niby w geście uduszenia niby uciszenia.
- Spokojnie... Chciałem tutaj pogadać by nie robić tam u nich zaufania - westchnął przeczesując ręką włosy, które oklapły mu na czoło.
- Zatem mów - rzekłem spokojnie opierając się plecami o ścianę, która była dla mnie nieprzyjemnie zimna, ale postanowiłem nie narzekać, bo już nie w takich warunkach kazano mi coś robić.
- No chodzi o Alana... Problemy z sercem się u niego nasiliły do tego stopnia, że prawie umarł... dodatkowo wyczytałem z jego kart, że był leczony przez psychologa a na moje oko on teraz w dobrym stanie nie jest więc mu się to przyda - wyjaśnił spoglądając co chwile na to co dzieje się na sali by jego pacjenci czasami się nie pozabijali.
- No to niech idą po Rekera... Tylko muszą uważać by nie obudzić dzieciaków i żeby Kiara ich nie zjadła - mruknąłem ostatnie słowa pod nosem, gdyż zdawałem sobie sprawę, że mamy środek nocy a to jest w końcu jej mąż, którego nie można sobie targać jak zabawkę po całym ratuszu.
- Tak, tak... Smoczyca zostanie w uśpieniu - przewrócił z lekka rozbawiony oczami po czym rozejrzał się dookoła za jakimś szpiegiem, lecz niestety ślepak nie mógł żadnego zobaczyć.
- Kias zajmij się tym - rzuciłem polecenie w cień obok niego przez co doktorek dostał prawie zawału, ale postanowiłem się tym nie przejmować - Tylko ostrożnie - dodałem na co niebieskooki pokiwał tylko głową oraz bezszelestnym biegiem udał się w stronę pokoju mojej siostrzenicy i jej męża.
- Niech oni tak nie straszą, bo kiedyś nie wytrzymam i padnę, a w tedy zobaczycie - fuknął w moją stronę, bo oczywiście ja musiałem być wszystkiemu winien... Na to wszystko pacnąłem lekarzunia tylko w ramie po czym wyminąłem go zwinnie niczym gepard i wróciłem do siedzenia przy Samancie, która swoją drogą już zasnęła i była przy tym no... Eh... Spokojniejsza? Sam już nie wiedziałem co o tym sądzić, ale postanowiłem w nic nie wnikać i poczekać na pojawienie się pana psychologa, którego w tą "cudną" noc miał obudzić Kias.
*****
Reker zjawił się dopiero po trzydziestu minutach i już na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć jaki jest niewyspany oraz nie doprowadzony do ładu. Rozczochrane włosy czy też zmęczone oczy, które co chwile były przecierane przez niego ręką ukazywały jasno, że jest zaspany i lepiej nie wchodzić mu w paradę, bo zagryzie na miejscu.
- Co się dzieje wujek? - mruknął opierając się o ścianę za swoimi plecami.
- Masz pacjenta - odpowiedziałem mu wskazując ruchem głowy Alana, który zdawał się być odcięty od świata i zanurzony w swoich własnych przemyśleniach.
- No nieźle - westchnął sam do siebie podchodząc do niego spokojnym korkiem. Trochę mu zajęło zanim złapał z nim kontakt, ale kiedy już do tego doszło mogłoby się zdawać, że pójdzie czarnowłosemu już prościej, lecz jak to się mówi... Mylne myślenie... Było mu ciężko otworzyć mężczyznę i dowiedzieć się co mu leży na sercu. Chociaż mogłoby się zdawać, iż jestem bardziej skupiony na Anzaiowej niż Anzaiu to słuchałem uważnie ich skomplikowanej oraz co chwilę urywanej rozmowy.
- Zabijcie mnie wreszcie - jęknął żałosnym głosem łapiąc się za brzuch - Nie mam ochoty już żyć - dodał jeszcze załamany próbując się przed czymś ukryć.
- Alan... Co się dzieje? Dlaczego chcesz nagle podjąć taką decyzję? - zapytał młodszy spokojnym głosem będąc przyzwyczajonym do takich zachowań.
- Bo... Bo zraniłem Sami... - rzekł cicho spoglądając w moją stronę - Chciałem tylko by rodzice mnie zauważyli... Nigdy mnie nie kochali... Lubiłem ją bardzo, ale myśląc, że jak będę taki sam jak bracia wreszcie mnie dostrzegą zacząłem się inaczej zachowywać... Przychodziłem do niej często gdy wszyscy spali i się o nią martwiłem jednak nie potrafiłem jej tego pokazać... Zawsze miała wsparcie ojca i matki, którego mi brakowało... - westchnął robiąc chwilową przerwę - Zawsze mnie ignorowali oraz często o mnie zapominali co bardzo bolało. Ja się na ten świat nie prosiłem więc czemu mnie za to winili? Chciałem tylko, żeby mnie czasami pochwalili i poświęcili mi nieco czasu tak jak reszcie, ale najwidoczniej ja na to nie zasługiwałem... Kiedy Sami nic nie jadała to bardzo się przejęli, lecz kiedy ja to zacząłem robić to nawet nie zareagowali... Pociąłem się razem to nawet nic pod nosem nie mruknęli - mówił coraz bardziej załamany a po jego policzkach co jakiś czas zaczęły pojawiać się nowe łzy - Do szpitala wzięli mnie tylko by nie mieć problemów z sądem i opieką społeczną... Kiedy byli u nas ich znajomi tata powiedział, że chcą mnie oddać do sierocińca, bo jestem zły i niedobry a się starałem bardzo by mieć dobre stopnie i w ogóle się do nich nie odzywałem jeśli tego nie chcieli... W końcu wszystko mnie przerosło... Połknąłem wszystkie tabletki jakie mieliśmy w domu... Prawie udało mi się umrzeć,  ale jak zwykle jakieś doktorki musiały mnie uratować. W tedy tylko przez chwilę udawali zmartwionych, lecz kiedy wróciliśmy do domu znowu zaczęło się to samo... Nie byłem w stanie już tego znosić więc siedziałem ciągle w pokoju zamykając się w sobie coraz bardziej... Nawet do mnie nie przychodzili... Olali mnie całkowicie i czekali tylko na to, że zdechnę jak pies... Z jedynym człowiekiem jakim miałem kontakt był pan Robert, który się o mnie martwił... Tylko z nim mogłem porozmawiać raz na tydzień, ale pewnie on był też nastawiony jedynie na pieniądze - mówiąc to przetarł oczy wierzchem dłoni po czym ponownie zamilkł na kilka sekund - Nie kochali mnie i to jest pewne... Nic ich nie obchodziło i zapewne byłoby im lepiej beze mnie... Mniej wydatków na moje chore serce, mniej kłótni, mniej wszystkiego co złe... Tylko ja byłem problemem do usunięcia... Mogłem sobie już dawno podciąć żył i zniknąć z tego świata... W szkole i tak mnie nikt nie lubił, bo byłem inny niż wszyscy... Co ja jestem wszystkim winny? Chciałem być tylko wreszcie przez nich zauważony! Wszyscy mnie mieli głęboko w dupie odkąd się urodziłem... Dlaczego nie mogłem mieć niby tego co Sami i inni? Nie moja wina, że zacząłem chorować! Sam sobie tego nie zrobiłem! - rzekł jeszcze nie mając już siły na więcej. Był na tyle wykończony, że już po dwóch a może i trzech wdechach stracił przytomność.

<Samantha? :3 On bardzo cierpi ;c> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz