wtorek, 31 października 2017

Od Daisy cd. Alice

Ból rozchodził się niemiłosiernie po całym ciele. Przeszywał na wskroś, wnikał do umysłu i nie chciał go opuścić.
Obudziłam się w pokoju oświetlonym tak jaskrawym światłem, że do oczu zaczęły napływać mi łzy. Żar jaki dawała ta jarzeniówka był bardzo nieprzyjemny. Walka z łzawiejącymi oczyma zajęła mi dłuższą chwilę. Próbowałam otrzeć oczy lecz dłonie miałam przykute do zimnej posadzki. Czułam się sama i bezbronna w tej chwili. Mój mózg zarejestrował minimalny ruch w rogu pokoju. Mężczyzna z twarzą przypominającą rozkład linii lotniczych. Ubranego w ciemny strój, z mocnymi zapewne okutymi żelazem, butami. Ubiór jak i zarówno wygląd wskazywał że pochodził zapewne z odległych stron. Zimnych. Stał oparty o ścianę i przeczesywał swą brodę raz po raz, popadając w głębokie rozważania. I w momencie gdy spoglądałam na niego, bacznie badając ubiór i zachowanie, przeniósł swój wzrok na mnie. Na lewym oku widoczna była średniej wielkości zaćma. W momencie gdy oderwał się od ściany spojrzałam w sufit. Obszedł moje przykute ciało do posadzki i udał się w odległą część pomieszczenia. Usłyszałam tylko znajome stęknięcie. A więc Alice również został złapany. Prze zemnie. Przez głowę przeleciała mi myśl o szariku, będącym gdzieś spełtanym i przetrzymywanym w jakimś cuchnącym pomieszczeniu. Widziałam tylko sufit. Nic dookoła mnie nie tyczyło się mojej osoby. Wyłączyłam się totalnie na jakiekolwiek czynniki z wyjątkiem Alice'a siedzącego na jakimś krześle i związanego za nadgarstki. Pomimo wszechobecnego bólu, lekko odchyliłam głowę w tył i ujrzałam go. Wyglądał marnie, krew ciekła z skroni, zalewając powoli oko jak i reszte twarzy. Sprawiał wrażenie nieprzejętego sytuacją, ale to było tylko wrażenie..
Nieznajomy mężczyzna obejrzał go z pewnej odległości i odszedł w moim kierunku. Nie czułam się dobrze ze względu przebywania na podłodze, związaną i obolałą. Przykucnął koło mojej twarzy po czym ujął kosmyk włosów i rzekł:
- Co taka lalunia jak Ty robiła o takiej późnej porze w takim niebezpiecznym miejscu?
Nie odpowiedziałam. Strach odebrał mi mowę. A on to wyczuł. Pociągnął mocniej za włosy przez co wydałam cichy jęk bólu.
- Jednak potrafisz mówić skarbie. Bardzo chętnie dowiemy się co masz nam do powiedzenia.

Do pomieszczenia weszło trzech rosłych mężczyzn. Dobrze zbudowanych, odzianych na czarno. Skinęli głową w kierunku mężczyzny kucającego obok mnie i korzystając z pęku kluczy moje okawy zostały zrzucone. Czułam ulgę ale również i strach. Organizm był totalnie wyniszczony, czułam to gdy ujęli mnie pod pachy i wywlekli z pomieszczenia niezbyt umeblowanego prócz stolika i dwóch krzeseł z czasów starodawnych bo przeżarte poduszki wskazywały na obecność szczurów, a więc znajdowaliśmy się pod ziemią. Jedne z mężczyzn nałożył mi na oczy opaskę, a więc bali się że zobaczę gdzie przebywamy. Wlekli mnie cuchnącym korytarzem z dużym stężeniem wilgotności. Pamiętałam że schodzili w dół schodami. I mój film na tym się zakończył, silne uderzenie w tył czaszki pozbawiło mnie przytomności.
I na nowo. Ból rozlegający się z tyłu czaszki pulsował. Wilgoć w powietrzu utrudniała oddychanie. Otworzyłam delikatnie oczy i zalała mnie ciemność. Gdzieś w oddali rozległy się stłumione głosy. Oho oprawcy idą. Ktoś otworzył drzwi a do wnętrza pomieszczenia wdarło się pasmo światła na moment ukazując zakrwawioną posadzkę… Krew w żyłach gdyby mogła to w tym momencie stanęłaby mi dęba. Oprawca był wysoki, szczupły. Poruszał się pewnie do przodu z gracją, której mogłaby zazdrościć nie jedna dziewczyna. Ale nie to mnie przerażało...; nie miał ręki. Światło dawało mu poświatę sprawiającą wrażenie, że kroczy ku tobie bóg. Z pistoletem w dłoni. Poczułam jedynie jak okawy puszczają i upadam na zimną posadzkę, ubrudzoną jeszcze ciekłą krwią. Spojrzałam na niego i to było więcej niż pewne że jest niebezpieczny. Klik. I pokój rozświetlił się blaskiem jarzeniówek. Leżałam twarzą w czyjeś krwi, niezdolna do jakiejkolwiek obrony. I wtedy ujął mnie pod ramie i usadził na jakimś ledwie trzymającym się krześle. Poczułam chłód przyłożony do skroni...Pot powoli spływał mi po czole, serce przyśpieszyło swe bicie. Mężczyzna stanął przede mną i uśmiechnął się. Nie wiedziałam co zrobić aż do momentu gdy do pokoju wprowadzili Alice’a. Ze skroni sączyła się krew, lewe oko było spuchnięte, powieka przybrała dziwny fioletowy odcień. Skrzywiłam się na jego widok. Ale pomimo, że był blisko mnie teraz nie potrafiłam wymyślić sensownego planu ucieczki. Może po prostu zdajmy się na los i co będzie to będzie? Ale przecież muszę przynajmniej go wydostać stąd. Siedziałam na tym cholernie zimnym, drewnianym krześle i nie wiedziałam co zrobić. Z jednej strony nieznajomy mężczyzna przykładał mi do skroni pistolet gotowy do strzału, a więc będzie grał.. Lubię gry ale nie jestem pewna czy w tej będę w stanie wygrać. Z ciemnego kąta pokoju wyłonił się niski, gruby mężczyzna palący fajkę, a  za nim ciągnął się zapach wanilii. Spojrzał na każdą osobę w pokoju, z osobna. Chłód jaki bił z jego oczu był nie do  opisania.
-  Co robiliście w tamtym miejscu?
Spojrzałam przerażona na niego jeszcze bardziej. Nie wiedziałam co mam do końca odpowiedzieć.. Jeżeli powiem że po prostu byłam na zwiadzie to mogę nie dożyć jutro, bo nie wiem kim oni są.
- Byłam na spacerze.
- Interesujące, a ten kolega?
I zamilkłam.
- Przypadkowy przechodzień, nawet nie wiem jak się nazywa i skąd pochodzi.
- A jak wytłumaczysz fakt iż on biegł do ciebie?
Odchrząknęłam.
- Nie wiem, po prostu starał się mi pomóc gdy banda zombie mnie zaatakowała.
Nie wiedziałam do końca do czego miałyby służyć te pytania.. Niski mężczyzna wydał z siebie gardłowy pomruk, a ja poczułam że coś wbija mi się w szyje i pojawiła się ciemność..

<Alice..?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz