sobota, 28 października 2017

Od Erica cd. Samanthy

Było już bardzo późno... Nie wiem, która godzina miała pojawić się na zegarze, ponieważ ten nagle postanowił stanąć przez rozładowane baterię co nieco mnie rozzłościło, ale postanowiłem, że po nocach nie będę już biegał po korytarzach w poszukiwaniu baterii, bo ludzie też musieli wypocząć po tym męczącym dniu pełnym dla wszystkich wrażeń... No chociaż żyjemy w czasach jakie są to nie możemy tutaj narzekać na nudę! Codziennie coś się dzieje i codziennie coś musisz robić by nic się nie popsuło i żebyś mógł przeżyć kolejny dzień nie widząc zielonych pokrak zwanych zombie.
Męczyłem się właśnie z papierami walcząc przy tym też z zamykającymi się co chwilę oczami. Tia... Chciałbym pójść spać i przespać się do późnego popołudnia, lecz niestety było to niemożliwe i wręcz nie wykonalne! Musiałem zrobić określoną liczbę dokumentów dziennie i choć sam sobie szefowałem to po prostu nie potrafiłem sobie odpuścić... Wiecie miałem wbity do łba pewien plan działania, którego nie potrafiłem sobie od tak usunąć czy też zmienić. Co prawda miałem swoich zastępców, ale nie zamierzałem przemęczać Kiary i Rekara takimi sprawami. Boże mam trzydzieści cztery lata to chyba powinienem sam dawać radę nie? Jestem stary jak cholera... Brakuje mi jeszcze siwych kłaków i wąsa... Ja pierdziele o czym ja w ogóle myślę? Odchyliłem się bardziej na fotelu spoglądając na świat za oknem. Śnieg delikatnie prószył dodając zimie swojego uroku a lampy znajdujące się przy zasiekach jak zwykle pokazywały swoją siłę światła w tym wszystkim. Mam dosyć - pomyślałem ziewając. Przeciągnąłem się jeszcze niczym rasowy kocur i wyszedłem z gabinetu na korytarz, którym zacząłem kierować się w stronę pokoju. Moje ciche kroki roznosiły się echem po "tunelu" w którym szedłem. Byłem już blisko swojego pokoju aż tu nagle przez okno zobaczyłem jak jakiś cień nagle czmychnął do stajni. Zmarszczyłem na to wszystko jedynie swoje brwi jakbym chciał dostrzec lepiej sprawcę tego czynu. Z początku chciałem to olać, lecz przypominając sobie o tym, że ktoś kiedyś porwał moje, kochane konisko to szybko popędziłem na dół niemal zabijając się na schodach.
Kiedy postawiłem pierwszy krok na tym zimnym świecie wzdrygnąłem się niesłychanie, ale jakoś doczłapałem się do stajni gdzie na szczęście panowało przyjemne ciepło. Jak zwykle wszystkie końskie łby spojrzały na mnie z zainteresowaniem, lecz nie było ich teraz tak dużo, gdyż koniska sobie spały i tyle w temacie. Pogłaskałem lekko po łbie czepiające go się mnie Juranda, który z zadowolenia zarżał bardzo cicho oraz zmrużył oczy. Z chęcią po miziałbym go jeszcze przez kilka sekund, ale słysząc jakąś rozmowę dwóch ludzi bardzo powoli zacząłem skradać się w ich stronę.
Z początku nie rozumiałem kim są i o czym gadają, ale będąc coraz bliżej mogłem już rozpoznać głos Samanthy i jej brata Alana, który był najmłodszy z męskiej części rodzeństwa.
- Przepraszam Sami - usłyszałem tylko co było dodane na zakończenie ich rozmowy. Chciałem już się ujawnić, ale w tedy chłopakowi zebrało się na kaszel, który nie był taki zwyczajny, ponieważ na ziemi wylądowało wiele krwi! Młody nie mógł nad tym zapanować dlatego od razu do niego podbiegłem a przy mnie nie wiadomo skąd znalazł się Jack.
- Weź Samanthę na medyczny - wydałem mu tylko rozkaz po czym biorąc Alana na ręce pobiegłem z nim na medyczny gdzie szybko zajął się nim Edward, który dzięki Bogu nie poszedł spać! Jak się okazało dureń przestał leczyć się na serce co było bzdurą niesłychaną... No doktorek go tam ochrzanił, podał odpowiednie leki oraz popodpinał mu te śmieszne urządzenia by w razie czego mogło go o tym wszystkim to powiadomić. O dziwo nie dał go na prywatną tylko do jego siostry, która na szczęście już leżała na swoim łóżku. Jej najstarsi bracia nadal spali w najlepsze więc ja, Edward, Jack, Alan i Sami byliśmy jeszcze jedynymi osobami, które nie spały.
- Eric idź spać, bo poszczuję cię Kiarą i zobaczysz - mruknął na mnie doktorek pacając mnie niczym wredne kocisko w ramię.
- Tak, tak będę grzeczny daj mi godzinkę - przewróciłem zmęczonymi już oczami - Nie przeżywaj doktorku, bo będzie dobrze - dodałem jeszcze ze spokojem siadając na wolnym krześle, które wcześniej zajmował Alan, który obserwował teraz swoją siostrę ze zmartwieniem w oczach, ale wyglądał teraz na mniej żywego niż przedtem.

<Samantha? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz