środa, 27 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Byłam strasznie przerażona! Gdyby nie Will to pewnie mój koszmar powtórzyłby się dzisiaj od nowa. Siedziałam skulona pod ścianą obserwując ich wszystkich z ogromnym strachem w oczach. Z tego co się orientowałam to mój ukochany został ranny! Bardzo się o niego martwiłam oraz obwiniałam, że przez moją głupotę znowu musi cierpieć. Głupia! Gdybym nie poszła na dwór to pewnie leżelibyśmy teraz w łóżku i się wzajemnie sobą cieszyli - pomyślałam załamana próbując jakoś zniknąć z tego świata, lecz moje wszystkie starania poszły tylko na marne.
Wszystko wyglądało tak strasznie i zdawałoby się, że płynęło w zwolnionym tempie... Chciało mi się płakać z bezradności, ale widząc jak mój tygrysek rzuca tym złym i okropnym typem o ścianę, na swój sposób mi ulżyło, bo po jego bladości na twarzy oraz braku całkowitej reakcji domyśliłam się, iż już skończył swój żywot. W sumie i dobrze! Nic dobrego pewnie nie zrobił dla świata tylko umiał krzywdzić niewinnych! Chciałam już się podnieść i podbiec do swojego narzeczonego, ale ten zrobił to szybciej a gdy miał mnie już na wyciągnięcie ręki, mocno mnie do siebie przytulił a ja dwa razy się nie zastanawiałam nad tym co mam zrobić tylko mocno się w niego wtuliłam uważając by przez przypadek nie zrobić mu krzywdy.
Z rany na udzie ciekło mu dużo krwi co bardzo mnie zmartwiło, dodatkowo jeszcze ta rana postrzałowa w ramię... Bardzo się o niego bałam i wręcz czułam, że cierpi. Może i nie pokazywał tego na twarzy, ponieważ był dzielnym żołnierzem, ale jako jego kobieta potrafiłam to rozpoznać.
- Will - szepnęłam jego imię zrozpaczona z nadzieją, że coś do mnie powie, lecz ten stracił przytomność i gdyby nie szybka reakcja jednego z tych obcych mi mężczyzn to pewnie jego ciało by na mnie opadło niczym kłoda.
- Tienes que proporcionarlo - mruknął pod nosem w języku hiszpańskim po czym spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem - Ty też idziesz - dodał już po amerykańsku na co mi niemal oczy z oczodołów wypadły.
- Spokojnie nie zrobimy ci krzywdy... Wytłumaczymy ci wszystko na górze... Trzeba opatrzyć twojego narzeczonego - stwierdził znany mi już mężczyzna, który zamienił ze mną kilka słów na początku mojego pobytu w tym dziwnym miejscu. Wiedząc, iż tej sytuacji i tak nie mam innego wyjścia, skinęłam tylko niepewnie głową a nie znany mi z imienia człowiek pomógł mi wstać przy czym wykazał się ze swojej strony ogromną delikatnością.
- Chyba będzie trzeba zrobić herbaty - westchnął inny - Przynajmniej pozbyliśmy się wiecznego kłopotu - dodał nieco weselej po czym kilka razy zakaszlał.
- Borys... Ty lepiej idź się połóż... Blady jesteś - rzekł facet prowadzący mnie po tych okropnych schodach na samą górę.
- Nic mi nie będzie... To tylko przeziębienie - powiedział, lecz ja w jego głosie doskonale usłyszałam, że kłamie, ale wolała się już nie wtrącać.
*****
Podczas gdy Petro opatrywał mojego ukochanego, na którego miałam ciągle oko dowiedziałam się dlaczego powstał ten cały, że tak to ujmę cyrk. Nie porwali mnie na żadnego niewolnika tylko po to by zdobyć jakieś pożywienie, leki i amunicję, bo sami nie dawali już sobie powoli rady a gdy zwykle o coś prosili jak normalni ludzie to praktycznie zawsze wpadali w pułapki przez co z dziesięciu zostało ich siedmiu... No tak właściwie to teraz sześciu, ale mniejsza już z tym. Było mi ich strasznie żal i w sumie sama nie wiedziałam czy to przez moje wrażliwe na ludzkie krzywdy serce czy przez to, że zbyt mocno to wszystko przeżywałam, ale chciałam im pomóc więc na pewno będę musiała pogadać o tym z Willkiem po jego przebudzeniu się.
- Nie chcieliśmy nikomu zrobić krzywdy ani kłopotów - westchnął Borys biorąc kolejnego łyka gorącej herbaty co sprawiło mu niesamowity ból, lecz i tak starannie starał się to ukryć przed swoimi towarzyszami.
- Rozumiem, ale tak to wyglądało... - rzekłam prawie niesłyszalnie.
- Nie musisz się nas bać... Mam nadzieję, że reszta waszego obozu nas nie zabije - skrzywił się znacznie Paulo.
- Nasz przywódca to dobry człowiek i raczej nie pozwoli wam cierpieć - stwierdziłam nieco pewniejszym tonem głosu, ale w nich wszystkich już nieco zgasła nadzieja - Nie możecie się poddawać - dodałam jeszcze by jakoś podnieść ich na duchu chodź sama nie wiem czy na coś się to zdało. Za oknami panowała już ciemna noc dlatego dookoła domu było mało widać... Posiedzieliśmy jeszcze chwilę w bezczynności dopijając co jakiś czas słodką herbatę aż do momentu gdy nagle Borys stracił przytomność oraz rozbił sobie głowę, która niefortunnie uderzyła o kant stołu. Ponownie powstało wielkie zamieszanie podczas, którego udało czmychnąć mi się do pomieszczenia, w którym przebywał mój ukochany. Nie chciałam przeszkadzać teraz chłopakom, lecz nie ukrywam, że strasznie zmartwiła mnie ta sytuacja. Słysząc jak mój ukochany mruczy niczym kot, pogłaskałam go po jego blond czuprynie oraz złapałam go za lewą rękę.
- Jestem tutaj kochanie... Nigdzie już nie odejdę - powiedziałam przytulając się lekko do jego dłoni.

<Will? :3 Słabe wiem ;c Borys nieźle łebem przywalił xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz