poniedziałek, 25 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Od tamtego wydarzenia minęły cztery dni. Wiecie jednak ojciec mojego ukochanego mnie nie zabił i pożyję sobie nieco dłużej! Był bardzo miły oraz cieszył się, że zostanie dziadkiem naszego dziecka. Will opuścił wczoraj oddział medyczny dlatego mogłam go mieć bliżej siebie niż tam na sali gdzie wszystko mnie rozpraszało i czułam się na swój sposób zagrożona. Nada dziwnie mi było myśleć, iż jestem w ciąży i za dziewięć miesięcy urodzę małego szkraba. Trochę mnie interesowały słowa pana Bill'a jeśli chodzi o to, że jego syn ma z nim dużo wspólnego. W sumie to synowie są bardziej podobni do ojców a córki do matek, ale różnie z tym bywa więc nie będę wam tym wszystkim mąciła w głowach.
Było późne popołudnie a ja sama przesiadywałam w pokoju, ponieważ mój narzeczony poszedł chyba do swojego brata czy tam kolegów... Sama już nie wiem! Po prostu mam ostatnio bardzo słabą pamięć i na dodatek boli mnie głowa. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, położyłem się na łóżku oczywiście na plecach, gdyż leżenie na brzuchu było teraz dla mnie bardzo niewygodne oraz nieco niebezpieczne dla dziecka a przynajmniej mi się tak zdaje. Powoli zaczynałam mieć też te całe odruchy typu: zakrywanie brzucha. Nie byłam z tego jakoś szczególnie zadowolona, ale co zrobić? Takie życie... Aż się boję myśleć kiedy pojawią się moje zachcianki! Will to chyba ze mną zwariuję a ja przecież nie chce by mnie zostawiał... Wracając jednak do tematu to długo tak nie poleżałam, bo było to dla mnie zbyt nudne zajęcie, dlatego ubrałam się ciepło i zostawiając kartkę mojemu ukochanemu, że idę się przewietrzyć wyszłam na zewnątrz. Nie pokazywałam się ludziom tylko przeszłam cieniami tak jak uczył mnie tego Mason i dzięki temu sposobowi dostałam się nieco za zasieki gdzie panowało więcej spokoju.
Zaciągnęłam się zimnym, wręcz lodowatym powietrzem oraz rozejrzałam się dookoła obserwując piękno tej strasznej pory roku. Wszędzie znajdował się teraz śnieg i nie zapowiadało się, żeby szybko zniknął. Szczęście takie, że przynajmniej miałam jakieś rękawiczki, bo tak to pewnie odleciałby mi palce z tego zimna. Tata miał swoje sprawy więc nie zamierzał nas odwiedzić zapewne w tym miesiącu... Nie miałam mu tego za złe a mój tygrysek pewnie się ucieszy, że nie będzie musiał go widzieć... Chyba nie lubią się zbytnio, ale ja już na to nic nie mogę poradzić.
Zamyślona szłam przed siebie niczym bezmózgi stwór a na ziemie sprowadził mnie tylko trzask gałęzi. Automatycznie stanęłam w miejscu jak wyryta oraz zaczęłam rozglądać się dookoła z nadzieją, że za tym wszystkim stoi tylko jakiś dziki zwierz. Co się dzieje? - zapytałam się w myślach próbując znaleźć jakąś sensowną kryjówkę, ale nagie krzaki oraz korony drzew tylko utrudniały mi zadanie. Chciałam już wycofać się z powrotem do ratusza, ale w tedy usłyszałam jak ktoś postawił krok w moją stronę a potem uderzył mnie w głowę na tyle mocno, że straciłam przytomność.
*****
Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu gdzie wręcz śmierdziało wilgocią. Leżałam na jakimś starym łóżku przykryta grubą kołdrą. Najchętniej to od razu otworzyłabym oczy by zobaczyć gdzie jestem, ale słysząc jakieś głosy ogarnął mnie jeszcze większy strach o własne życie.
- ¿Qué hay de ella? - odezwał się jakiś łagodny, męski głos w języku, którego nie znałam.
- Ella todavía está dormida y no se sabe cuando se despierta ... ¡Ella la golpeó demasiado fuerte! - odezwał się jego towarzysz nieco podnosząc swój ton głosu przez co mimowolnie zadrżałam ze strachu czego na szczęście nie zauważyli. Bałam się krzyków i tego nigdy nie lubiłam...
- Los gritos tranquilos no funcionarán. Ella está embarazada así que ella necesita ser más cuidadosa - westchnął podnosząc coś z ziemi.
- Solo queremos ayuda - stwierdził oraz trzasnął ostro drzwiami jakbym ja była wszystkiemu winna. Przecież to oni mnie porwali! Czego chcą?! A jeśli znowu będę niewolnicą? Nie tylko nie to! Nie chce już tak żyć! - myślałam przerażona obecną sytuacją a w oczach miałam coraz więcej łez.

<Will? :3 Dziewuchę ci porwali xd Byłeś u Rekera się pochwalić? xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz