poniedziałek, 4 września 2017

Od Reker'a cd. Tamary

- Cii... Spokojnie... Będzie dobrze... - powtarzałem w kółko nie przestając tulić do siebie siostry, która była w takim szoku, że nawet się do mnie nie odezwała. Nie wiedziałem co jej zrobiono, ale pewnie coś strasznego. Nadal się nieźle obwiniałem w duszy, że nie mogłem na to nic zaradzić, lecz przynajmniej ten bydlak już nie żyje i nikomu nic nie zrobi.
Zanim się obejrzałem byli już tutaj inni żołnierze, którzy zaczęli się zajmować innymi kobietami... Nie było tutaj z dwadzieścia dziewczyn, ale pewnie nawet powyżej setki! Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale wiedząc, iż moja siostra nie czuje się bezpiecznie w tym tłumie, wszedłem szybko do cieni oraz nie zważając na nic udałem się do wyjścia z bazy obozu Trupów. Capi tu jak nie wiem - pomyślałem sobie stawiając pierwszy krok na śniegu, lecz w tedy nad moją głową przefrunął niczym ptak pocisk, który gdybym wszedł nieco wyżej trafiłby idealnie w moje serce. Z precyzją dzikiego kota odwróciłem się za siebie oraz ustrzeliłem trzy łby wrogów, którzy opadli na podłogę niczym szmaciane lalki. Chwilę wpatrywałem się jeszcze jak ich świeża krew zalewa podłogę robiąc przy tym wielkie plamy, które zapewne będzie trudno usunąć, ale co ja będę się tym przejmował! Nie czekając już dłużej wyszedłem na zewnątrz, gdzie okryłem siostrzyczkę swoim płaszczem nie zważając w żadnym stopniu na pogodę, bo w końcu jej przyda się to bardziej niż mi.
Tamara zdawała się jeszcze nie kontaktować dobrze ze światem dlatego miałem troszkę łatwiejsze zadania co nie wyklucza tego, iż się nadal o nią cholernie martwiłem! Boże a co jeśli wyrządzili jej jakiś poważniejsze szkody w organizmie albo psychice? Jasne jestem psychologiem, ale zawsze jest bardzo trudno wyleczyć kogoś z rodziny za pomocą swoich metod niż kogoś nam obcego. Kiedy tak walczyłem ze swoimi myślami przybiegł do nas Desperado, który niemal od razu zaczął obwąchiwać i szturchać swoją panią będąc nadal w panice o jej stan życia.
- Spokojnie żyje - powiedziałem do karusa, ale ten i tak nie chciał odejść od nas na krok - Będzie dobrze nie martw się - dodałem jeszcze ze spokojem chociaż moja dusza była cała w nerwach i sam nie wiem jak do końca to zrobiłem. Przez to wszystko aż przypomniał mi się Olivier, który jest teraz pierwszym założycielem Duchów. Tak ten człowiek to dopiero jest spokojny! Może się walić oraz palić, lecz nie wyprowadzi go to z równowagi... No jedyne rzeczy przez co można go wkurzyć to zranienie jego rodziny, ale tylko idioci się na to porywają, chociaż i tacy się znajdą w tym przeklętym świecie. Wracając jednak do tematu to bardzo delikatnie usadziłem Tamarcię w siodle przy czym wsiadłem zaraz za nią zaczynając ponownie tulić ją do siebie. Pomimo krótkiego rękawka nie odczuwałem żadnego zimna pewnie już wiecie z jakich powodów, ale było to teraz dla mnie bardzo przydatne.
Przesiedziałem nieruchomo w tym miejscu jeszcze chwilę, ale widząc wracających żołnierzy z innymi kobietami na rękach bez zastanowienie złapałem karusa za wodze oraz pogoniłem go szybko do cwału. Ogier nie narzekał na szybie tępo i właściwie wiedział jak trafić do ratusza dlatego nie musiałem dużo nim no... Sterować, że tak to określę.
- Damy radę siostra nie przejmuj się - rzekłem do niej na co się wzdrygnęła i jakby w końcu ocknęła. Popatrzyła na mnie marszcząc swój nos po czym rozejrzała się dokoła jakby nie rozpoznawała gdzie się znajduje - Jeszcze trochę i będziemy w ratuszu - dodałem spokojnie głaszcząc ją po głowie.
- Reker zwariowałeś?! Zaraz zamarzniesz! - wykrzyczała prawie na całe gardło, ale ja przewróciłem na jej słowa tylko oczami nie przejmując się wcale. Wiedziałem, że będzie chciała go ściągnąć, ale ja stanowczo jej na to nie pozwoliłem.
- Będzie dobrze, nie przejmuj się... Bywało ciężej - westchnąłem zapinając jej go nieco wyżej by nie wypuszczał tyle cennego ciepła. Po jakiś dwudziestu minutach jazdy czułem już ledwie nogi w strzemionach oraz ręce, które nie przestawały trzymać wodzy Desperada oraz siostry. Nie odczuwałem żadnego zmęczenia więc było mi łatwiej ukryć swoje odczucia dotyczące właśnie tych "strasznych" rzeczy.
- Brat... - zaczęła dość niepewnie więc poświęciłem jej teraz więcej uwagi.
- Tak? - zapytałem zachęcając jej do rozwinięcia swojej wypowiedzi. Nie miałem pojęcia o co może jej chodzić, ale zawsze wolałem wysłuchać wszystkiego co ma dopowiedzenia.
- No, bo zanim mnie złapali spotkałem zombie... - odpowiedziała mi nieco zakłopotana jakby to była najdziwniejsza rzecz w tym świecie. Przecież tą umarłą gadzinę można spotkać na każdym kroku prawda? To nic strasznego... No może dla dzieci to tak... W końcu kto w wieku sześciu lat nie wystraszyłby się zielonej pokraki pragnącej ludzkiego mięsa?
- To normalne siostra... Taki mamy klimat... - westchnąłem i z pewnością gdybym mógł to przeczesałbym jedną ręką włosy, które przez tą głupią pogodę wybrały sobie śmieszne ułożenie.
- Ale one były inne... One zrobiły na mnie zasadzkę i myślały... - powiedziała a mnie na parę minut zatkało, ponieważ nie miałem co jej teraz powiedzieć - I nie to nie z szoku tak było na prawdę - dodała widząc jak układam usta by to właśnie powiedzieć.
- Jak to myślały?! - dziwiłem się niesamowicie przez co aż zacząłem się rozglądać za tymi zdechlakami, ale na szczęście w promieniu mojego pola widzenia żaden się nie znajdował.
- No jak ludzie! Goniły mnie i chciały pożreć... - jęknęła zapewne przypominając sobie tamte rzeczy - Nie wiem co się z nimi dzieje - rzekła jeszcze zadzierając głowę nieco do góry by móc spojrzeć na moją twarz.
- To pewnie przez to, że już tak długo żyjemy... Niedługo będą cztery lata odkąd wybuchła wojna... Pewnie gadziny zaczęły przystosowywać się do otoczenie oraz zwierzyny jaką dla nich jesteśmy... Na swój sposób też to coś ewoluuje - westchnąłem przez co duża chmura pary wyleciała mi z ust a ja mimowolnie na to wszystko się skrzywiłem.
- Myślisz, że ludzie będą jeszcze żyli bardzo długo? - zapytała nagle całkiem spokojnym głosem.
- Nie mam pojęcia... Jeśli tak dalej pójdzie to wyginiemy może i nawet w 20 lat... Może po śmierci każdego człowieka narodzi się nowy gatunek bardzo do nas podobny, ale z pewnością człowiekiem nazwać nie będziemy go mogli - odpowiedziałem jej swoimi poglądami na ten temat na co jedynie pokiwała głową oraz pogłębiła się w swoich rozmyślaniach.
*****
Dalsza podróż minęła nam już bardzo spokojnie. Po następnej godzinie byliśmy już w ratuszu gdzie bez problemu, ale z lekkim bólem zsiadłem wraz z siostrą z Desperada. Kiedy jakoś rozprostowałem nogi i obejrzałem się za siebie dziewczyny już nie było. Zdziwiło mnie to nieco, ale nie zamierzałem wnikać co się stało. Poklepałem karego po szyi oraz podziękowałem mu za bezpieczną podróż po czym odesłałem go do stajni. Wracając do budynku, kontem oka zobaczyłem, że wujek i reszta żołnierzy też już wraca więc nie chcąc nikomu przeszkadzać zmyłem się do środka.
Na medyczny z pewnością nie zamierzałem wracać więc nie zaważając na ból stup i dłoni ruszyłem przed siebie do swojego, żony i dzieciaków pokoju. Będąc przed odpowiednimi drzwiami miałem już zamiar nacisnąć klamkę, ale w tedy ktoś przyłożył mi rękę do ust oraz wbił mi igłę w szyję przez co zasnąłem niemal po kilku sekundach. Nie spodziewałem się takiego "ataku" na moją osobę dlatego straciłem bardzo dużo czujności. W sumie to nie wiedziałem nawet o co biega, ponieważ byłem grzecznym chłopcem prawda? Przez to wszystko bolał mnie już nieco łeb, ale starałem się dać jakoś radę...

<Tamara? :3 Pucujesz się? xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz