No ładnie - pomyślałem jak chłopiec po obudzeniu się od razu odskoczył do konta przestraszony z myślą, że nie zobaczę go w ciemności. Cały się trząsł a w jego oczach jedyne co dostrzegłem to rozpacz... No tak w końcu jestem dla niego obcy... Pewnie myśli, że chcę go skrzywdzić i wziąć za niewolnika - rzekłem sobie w myślach oraz po kilku minutach wstałem cały czas patrząc na niego spokojnym wzrokiem, natomiast on obserwował mnie jak wystraszone zwierze myśliwego, ponieważ zatrzasnęło się akurat w jego sidłach.
- Nie bój się mały... Nie zrobię ci krzywdy - powiedziałem spokojnie stawiając pierwszy i niezauważalny krok w jego stronę, ale ten się wcale nie odezwał tylko dalej trząsł jak osika myśląc pewnie nad złymi rzeczami, które mógłbym mu zrobić - Spokojnie... Nie denerwuj się - dodałem jeszcze widząc po jego postawie ciała oraz oczach, że strasznie go coś boli i nie wiedząc czemu od razu obstawiłem serce. Pamiętam gdy byłem nieco młodszy od niego zawsze mnie ono bolało gdy czegoś panicznie się bałem... Tia... Martwiłem tym cholernie rodziców, ale co ja miałem zrobić? Mniejsza już o mnie! Po kilku sekundach poruszania się małymi kroczkami znalazłem się obok malca, który starał scalić się plecami ze ścianą. Nie zastanawiając się w ogóle ukucnąłem tuż przed nim dzięki czemu głośno zakasłał - Posłuchaj maluchu... Gdybym chciał zrobić ci krzywdę zrobiłbym to na samym początku... Gdybym był zły na pewno nie ubrałbym ci w ciepłe rzeczy ani nie obudziłbyś się na tym piętrze tylko kilkanaście miejsc niżej najprawdopodobniej związany - westchnąłem mówiąc oczywiście samą prawdę, bo po co miałbym go straszyć? Nie handlujemy żywym towarem tylko chcemy oczywiście dobra dla ludzi! Każdy przetrwały liczy się w tych czasach... Gdybyśmy łazili jak chcemy to z pewnością już po dwóch latach po wybuchu apokalipsy rasa ludzka wyginęłaby całkowicie zabita przez zombie czy tam inne mutanty.
Chłopiec nerwowo zaczął analizować moje słowa jakbym powiedział mu zadanie z drugiego roku studiów, ale rozumiałem go, iż mógł się czuć zagrożony. Poczekałem jeszcze chwilę aż w końcu raczej stwierdził, iż moje słowa mają sens więc potrząsnął delikatnie, twierdząco głową co niesamowicie mnie ucieszyło, ponieważ był to pierwszy krok do jakiegoś tam porozumienia czy jak to się zwie.
- Jestem Eric Saw a ty? - zapytałem przyjaźnie - Ale niektórzy mówią mi jeszcze Helsing... Miałem pewne komplikacje w rodzinie więc dostałem złe nazwisko - dodałem dla sprostowania, ale wolałem o tym już nie myśleć. Maluch myślał przez chwilę jak ma postąpić w takiej sytuacji co nieco śmiesznie wyglądało, gdyż marszczył nosem i brwi jednocześnie.
- Brajan - odpowiedział mi takim cichym szeptem, że chwało Bogu, iż jestem snajperem, bo bym tego dziecka w ogóle nie usłyszał - Hones - dodał jeszcze, ale jego głos nadal był ściszony a nawet wydawało mi się, iż powiedział to jeszcze ciszej niż swoje imię.
- Bardzo ładnie - stwierdziłem zachowując cały czas spokojny i łagodny ton głosu by się już tak nie bał. Jego mięśnie nadal były bardzo napięte by w razie czego odskoczyć gdzieś w bok, ale wiedziałem, że już niedługo to się zmieni - Pewnie jesteś bardzo głodny... Zaraz pewnie nam coś przyniosą - powiedziałem po chwili a on nie wiedząc co ma odpowiedzieć skulił się bardziej, ale jego brzuch i tak potwierdził moje słowa, bo ile może człowiek przeżyć na samych korzeniach? Ohyda... Ja bym pewnie zwymiotował tak jak w tedy i bez żarcia szedłbym dalej zdychając co kilka minut. Mały był bardzo blady i okłaczył mi spodnie co pewnie było związane z brakiem witamin. Sam się przyznam ręce mi bielały jak prześcieradło, ale to pewnie było związane czymś tam ze słońcem a przynajmniej mam taką nadzieję. Wracając jednak do włosów na moich spodniach to się za nie nie gniewałem... Cóż mam w domu kocisko tygrysa bengalskiego więc jestem do tego tak jakby przyzwyczajony. Kiedy szła zima sierściuch zostawiał wszędzie te swoje kłaki! To już z Lordem jest mniej problemów! Zresztą mniejsza już z tym... Miałem już coś mówić, ale w tedy usłyszałem przekręcanie klucza w zamku drzwi a już po chwili do środka wlazł Edward w tym swoim białym fartuchu. No tak w końcu mu te głupie klucze zostawiłem by przyszedł zbadać Brajana gdy ten był jeszcze nieprzytomny... Boże ten to ma wyczucie czasu - pomyślałem a dzieciak ze strachu przed nim zemdlał. Na szczęście w ostatniej chwili zdążyłem go złapać oraz zabrać na ręce by nie rozbił sobie głowy, bo jeszcze by tego nam brakowało.
- A temu co? - spytał krzywiąc się nieco dlatego posłałem mu zirytowane spojrzenie.
- Boi się pewnie lekarzy - odpowiedziałem mu głaszcząc brązowowłosego po głowie aby się uspokoił i tak bardzo się nie bał - Nie mogłeś przyjść wcześniej? - dodałem jeszcze lekko ziewając.
- Byłem na bloku operacyjnym i walczyłem o życie pacjenta... - mruknął cicho spoglądając na malucha na moich rękach - Wygląda fatalnie - stwierdził z lekkim przerażeniem w oczach.
- Wiem to i dlatego musisz go zbadać... Masz dwa wyjścia... Tutaj albo oddział - pozwoliłem mu sobie wybrać dogodniejszą wersję. Oczywiście padło na medyczny gdzie miał więcej potrzebnych rzeczy i nie musiał tego nosić tam i z powrotem. Cały czas siedziałem przy szarookim, który był bardzo nerwowy co wiązało się oczywiście ze strachem. Starałem się go uspokoić głaskaniem oraz spokojnymi słowami... Powiem szczerze, iż nawet mi wychodziło a ojcem jestem dopiero od kilkunastu miesięcy... Może mam rękę do dzieci? Nie to niemożliwe... Nie chcąc już o tym rozmyślać spojrzałem na blondyna, który był bardzo zmartwiony stanem dziecka.
- To coś z sercem - westchnął przeciągając się nieco - Muszę zrobić tomografię komputerową... EKG też się przyda - dodał jeszcze na co pokiwałem głową oraz udaliśmy się na te śmieszne badania gdzie sam musiałem założyć fartuch. Tia... Gdyby sprawy potoczyły się inaczej zobaczylibyście mnie tutaj właśnie jako chirurga a nawet i innego ludzia z tego fachu.
Po jakiejś godzinie wyszło, że maluch ma bardzo uszkodzone serduszko, przez które powinien już dawno nie żyć! Edward sam był w szoku, iż taki malec daje jeszcze radę, bo nie jeden dorosły zginąłby już po kilku tygodniach a nawet i dniach. Nie mogliśmy jednak bezczynnie czekać tylko trzeba było działać. Od razu podano mu szmaragdowy pył oraz inne tam leki by jego stan się polepszył. Doktorek zrobił coś z tym niedoborem witamin a ja w tym czasie przyglądałem się tym wynikom... Były dziwne, ale jakoś blondyn wytłumaczył mi, iż to najprawdopodobniej po jakimś wypadku czy coś... W między czasie przynieśli nam też spaghetti, na które nie miałem jak na razie ochoty. Sala była zamykana na specjalny kod a okna były kuloodporne więc szanse na ucieczkę równały się z zerem.
<Brajanek? :3 Leczenie czas zacząć xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz