piątek, 22 września 2017

Od Erica cd. Brajana

Było źle... Co ja pieprzę, było bardzo źle! Jacyś idioci postanowili nas zaatakować przez co musiałem odejść od Brajana zostawiając go pod ochroną innych ludzi. Chłopiec spał więc miałem nadzieję, że szybko uporamy się z problemem w postaci wrogów i będę mógł do niego prędko wrócić.
- Lewa flanka... Skup się, bo jak dostaniesz w kręgosłup to możesz zostać przykuty do łóżka - mruknąłem w stronę Roberta, który pokiwał na moje słowa z ogromną niechęcią. Chyba nie spał w nocy, ale to były tylko przypuszczenia... Przecież zawsze mogło mi się tylko wydawać... Sam ostatnio długo nie sypiam by czuwać przy małym jak najdłużej potrafię, ale może zmieńmy już temat. Bitwa trwała w najlepsze a wszędzie dało się usłyszeć jedynie strzały i krzyki rannych, którzy w różnych językach świata wołali o pomoc. W Anarchach są głównie Amerykanie, ale zdarzają się też Hiszpanie, Włosi, Francuzi a nawet mamy kilku Ruskich, którzy są dobrzy, ale zawsze mamy ich na oku czy czegoś tam nie kręcą... Zresztą sprawdzać trzeba każdego człowieka, bo nigdy nie wiadomo co mu do łba strzeli nawet po długim stażu.
Przebiegałem właśnie do kolejnej osłony by mieć lepsze pole do popisu gdy nagle znalazł się obok mnie Callum, który swoją drogą był bardzo zdenerwowany oraz zmęczony.
- Kilku się przedarło - wysapał uciskając krwawiącą ranę na co ja prawię zdębiałem, ale pomogłem dostać mu się do medyków, którzy od razu zajęli się tym by przeżył. Cholera jasna - warknąłem w myślach patrząc w stronę kryjówki gdzie biegło już kilku moich ludzi. Z jednej strony musiałem iść zobaczyć co się dzieje z Brajanem natomiast z drugiej musiałem wspomóc tutaj ludzi i zostać na polu walki by ci idioci czasami nie wygrali. Myśląc pod wpływem zdenerwowania nagle przypomniał mi się mój sobowtór... To znaczy chłopak nie jest taki sam jak ja, ale każdy się zazwyczaj nabiera... Ma on nieco inny odcień włosów i inne rysy twarzy, lecz rozpoznawać go umie tylko mój gang. Niepostrzeżenie ruszyłem w stronę powrotną rozglądając się co chwilę na boki by jak najszybciej odnaleźć swój poszukiwany cel. Gdzie jesteś? - pomyślałem czując uporczywy ból głowy. Tia... Cały czas byłem chory co w połączeniu z częstymi bólami serca było czasami niczym tortura dla duszy.
Będąc już niemal przy wejściu do części zamieszkałej przez Anarchów wreszcie go zobaczyłem! Może i ludzie nie będą go się słuchać, ale najważniejsze by tamte głąby się pomyliły. Szybko zaciągnąłem blondyna do cienia by nikt nas nie mógł zobaczyć oraz zacząłem mu tłumaczyć całą sytuację. Louie skinął na te informacje tylko głową oraz ułożył nieco inaczej włosy po czym wymieniając swojego glocka na moje M4 pobiegł w centrum pola walki a ja sam udałem się biegiem do swojej sypialni przeczuwając, że stało się coś złego. Kiedy tylko pociągnąłem za klamkę zorientowałem się, iż drzwi są otwarte! Nie chcąc już dłużej czekać, wpadłem do pomieszczenia niczym huragan, lecz widok, który tam zastałem wnerwił mnie do granic i przysporzył też o przykrość, ponieważ wszyscy moi ludzie byli pozabijani w okrutni sposób... Wszędzie było pełno krwi a co najgorsze nigdzie nie mogłem znaleźć chłopca!
- Eric... - usłyszałem nagle jakiś głos. Słowo było wypowiedziane niemal przez ściśnięte gardło więc musiałem się śpieszyć by odnaleźć odpowiednią osobę pośród tej masakry, lecz na szczęście wszystko łatwo poszło.
- Elliot! - niemal krzyknąłem podbiegając do mężczyzny, który już umierał z powodu szybkiej utraty krwi.
- Ruskie... Zabrali go... - mówił - Zdradzili... Chcieliśmy powstrzymać... - dodał jeszcze zaczynając coraz szybciej oddychać.
- Spokojnie, spokojnie - rzekłem by go jakoś uspokoić oraz cały czas uciskałem ranę, żeby chociaż on to wszystko przeżył.
- Zabiją go... Śpiesz się - wyjęczał próbując zasnąć, lecz ja mu na to stanowczo nie pozwoliłem.
- Nie możesz spać - powiedziałem stanowczo, ale w jego oczach nie było już praktycznie żadnych chęci na walkę. Ból jaki zadawały mu rany zaczął go zniechęcać do trwania w przytomności oraz dalszego życia co doskonale rozumiałem... Nie jeden raz chciałem się właśnie przez to poddać, ale zwykle ktoś mnie z tego wyciągał więc ja muszę zrobić to samo z nim. Zacząłem zadawać mu proste pytania, na które dzięki Bogu szybko odpowiadał. Potem przybiegli lekarze a ja wiedząc, iż się już tutaj nie przydam, wybiegłem na korytarz przy czym mocno ścisnąłem w prawej ręce medalion z wilkiem, który nieco zabłyszczał. Pomóż mi Onix... Nie mogli daleko z nim odejść - pomyślałem a już po chwili pokazał się przede mną szary wilk - Zaprowadzisz mnie do niego? - zapytałem z nadzieją dzięki czemu skinął głową oraz zaczął prowadzić mnie na zewnątrz gdzie walka dobiegła już końca.
Son of Anarchy jak zwykle wygrali... Zamiast strzałów dało się teraz usłyszeć tylko okrzyki radości. Przeważały tam głównie słowa "Victoria gratias ad principes" co po przetłumaczeniu z łaciny na nasz język oznaczało "Wygrana dzięki przywódcy". Mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa, lecz nie mogłem się teraz zatrzymać. Cały czas biegłem za wilkiem i w miarę na nim nadążałem, bo nie ukrywajmy to był wilk a ja marny człowiek jestem od niego wolniejszy! Nawet jeśli dla niektórych jestem jakimś maratończykiem to niestety ze zwierzętami zawsze przegram... Oczywiście nie licząc Szanel, bo to leniwe kocisko ledwie co łazi.
Nie miałem na sobie żadnej kurtki, ale nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu, ponieważ zagrzałem się bardzo przez ten nieustanny bieg. Cały czas martwiłem się o malca i wiedziałem, że jak zrobią mu dużą krzywdę to zdechną na takich torturach jakich świat jeszcze nie widział! Cały czas ogarniała mnie coraz to większa wściekłość... Miałem ochotę ich wszystkich tam rozszarpać i wy faszerować ich na wzajem flakami swoich kumpli, ale to może po godzinach pracy.
*****
Na miejsce dotarłem dopiero po jakiejś godzinie, ale widząc przed domem kilku ludzi od razu schowałem się w łysek krzaki, w których w czarnym stroju niemal idealnie się kamuflowałem. Poza tym gałęzie były bardzo blisko siebie dzięki czemu miałem zapewnioną jeszcze lepszą kryjówkę. Trzy ścierwa - mruknąłem z obrzydzeniem w myślach przeładowując magazynek glocka. Poczekałem jeszcze kilka sekund aż każdy typek zostanie sam i dopiero teraz wystrzeliłem każdemu idiocie prosto w łeb. Byli w takim szoku, iż pewnie sami nie wiedzieli, że umarli... Ich ciała wylądowały w białym śniegu, który wyciszył uderzenie oraz zaczął pokrywać się czerwonym kolorem. Jeden zero - prychnąłem przedostając się szybkim, ale przemyślanym krokiem do środka budynku gdzie panował mój, ukochany mrok. Od razu wszedłem do pierwszego, lepszego cienia by żaden cymbał nie mógł mnie zauważyć i zacząłem przemieszczać się blisko ściany w poszukiwaniu brązowowłosego.
Było tu w cholerę anglików, niemców i nawet znaleźli się ruscy z włochami. Gadali coś tam do siebie w swoich językach, lecz ja nie zamierzałem ich ja ka na razie słuchać. Zdechniecie ścierwa i będziecie krzyczeć jak głupie laleczki - burknąłem w myślach sprawdzając kolejny pokój gdzie panowała pustka, ale najbardziej zaciekawiła mnie krew na ścianie, która wyglądała już na starą. Mógłbym postawić tutaj wiele pytań, ale i tak pewnie odpowiedzi bym nigdy nie dostał.
*****
Po przeszukaniu całego piętra zostało mi jedynie zejść do piwnicy, która wydawała się strzałem w dziesiątkę. Czemu ja jestem taki tępy i od razu o tym nie pomyślałem? Cóż głupi jestem od samego urodzenia więc nie ma co się sprzeczać... Normalnych ludziom przecież nie dzieją się takie rzeczy... Normalne dzieci są wychowywane od najmłodszych lat w dobrych domach a mnie pomylono w szpitalu więc możliwe, że to jakiś znak, iż w tedy nie zasługiwałem na miłość ani szczęście w życiu... Na szczęście Sawowie to zmienili i sami wiecie jak to ze mną w tedy było.
Będąc już u skraju schodów zobaczyłem przed sobą kilka drzwi. Nie wiedząc, które są właściwe zacząłem nasłuchiwać niczym dzikie zwierze, w którym miejscu znajduje się jego zwierzyna. Od razu skreśliłem trzy pierwsze pokoje, w których nawet nie dało się usłyszeć odgłosu oddychania dlatego do czwartego pomieszczenia wszedłem już bez żadnego namysłu. Był to na szczęście dobry wybór, ponieważ zobaczyłem tam Brajana oraz jakiegoś mężczyznę, którego skądś kojarzyłem. Bardzo martwił się o chłopca, któremu zmieniał właśnie zimny okład na czole więc zapewne maluch znowu dostał gorączki! Czując, iż znowu mam napady gniewu od razu go zaatakowałem, ale uważałem by nie zrobić mu zbyt wielkiej krzywdy. Przyłożyłem mu nóż do gardła oraz zakryłem usta ręką by czasami się nie wydarł.
- I co teraz cwaniaczku? - fuknąłem mu do ucha na co brązowowłosy zatrząsł się ze strachu. Chciał coś powiedzieć, ale jedyne co wydostało się z ust chłopaka to ciche mruknięcie. Spojrzałem na niego nieco z góry i już po chwili rozpoznałem w nim Adama... Był Hiszpanem i szpiegiem... Kurwa znowu nas ktoś zdradził - warknąłem w myślach chcąc go udusić by mieć o jeden problem mniej, ale w sercu coś mi mówiło, że mam tego nie robić.
Zawsze był oddany oraz lojalny, nie pozwalał wycisnąć z siebie najmniejszej informacji o gangu a teraz takie coś? To wszystko było bardzo dziwne... Nie wiedząc co mam czynić, skupiłem się bardziej na śpiącym maluchu, który co jakiś czas drżał z zimna.
- Po co ci to było Adam? - mruknąłem widząc coraz większy strach w jego oczach. Poluzowałem nieco rękę oraz dałem mu złapać większe wdechy, lecz miałem go cały czas na uwadze.
- Mają moją żonę - powiedział szeptem spuszczając głowę - Nie chciałem by tak wyszło - dodał spoglądając na śpiące dziecko, do którego zaczynałem się zbliżać.
- Mogłeś powiedzieć - westchnąłem biorąc malca na ręce, który najwidoczniej mnie rozpoznał, gdyż wtulił się ufanie w moje ciało. Przykryłem go szczelnie kocykiem by czasami nie zrobiło mu się zimno oraz spojrzałem w stronę wyjścia.
- Bałem się... Mogliby ją zabić - rzekł opuszczając barki jak najniżej się dało - Przepraszam... - dodał jeszcze z ogromnym smutkiem.
- Co się stało to już się nie odstanie - stwierdziłem kręcąc lekko na boki głową - Pomóż mi się stąd wydostać to znajdziemy twoją żonę i wrócimy tam gdzie twoje miejsce - dodałem jeszcze sprawdzając wszystkie magazynki.
- Moi bracia też mogą wrócić? - zapytał jeszcze chcąc być stu procentowo pewnym, że nie straci przez tą ucieczkę pozostałej rodziny.
- Jeśli mają mózg to mogą - odpowiedziałem mu ze spokojem otwierając drzwi, przez które po chwili przeszedłem pozwalając się wyprzedzić, ponieważ on znał to miejsce lepiej ode mnie. Wchodząc po schodach panowała dookoła nas dziwna, niepokojąca cisza. Adam wahał się nieco czy ma otworzyć drzwi, ale kiedy to nastąpiło zobaczyliśmy dookoła mnóstwo krwi a jedynymi przetrwałymi była siódemka związanych ludzi oraz dwójka siedzących hiszpanów pod ścianą, których normalnie nerwy "zabijały" - No proszę suczki w komplecie - warknąłem do mężczyzn, którzy patrzyli na mnie z wściekłością w oczach - Zdechniecie jeszcze dziś więc spokojnie - dodałem z drwiącym uśmieszkiem a już po chwili zobaczyłem całą watahę wilków stojących za tą sprawą.
- Adam a ty dokąd?! - usłyszałem nagle krzyk Deryla za swoim bratem.
- Muszę ją znaleźć! - krzyknął mu tylko w odpowiedzi znikając na jednym z korytarzy. Maks i Deryl zamilkli i popatrzyli po sobie z ogromnym smutkiem.
- Nie powiem mu tego prosto w oczy... Niech sam zobaczy... - westchnął drugi brat chłopaka.
- Ona nie żyje? - zgadłem na co zgodnie pokiwali głowami.
- Zobaczyliśmy ciało wczoraj wieczorem - westchnął najstarszy mężczyzna, który nagle się przeraził tak samo jak drugi i zaczął bardziej wycofywać w ścianę. Zdziwiony spojrzałem na zwierza przy swojej prawej nodze, który podrapał się tylną łapą za uchem.
- Nie musicie się go bać... Nie robi krzywdy dobrym ludziom - stwierdziłem i miałem dodawać coś jeszcze, ale w tedy do moich uszu dobiegł krzyk i płacz, które należały zapewne do Adama. Było mi go bardzo żal i z tego co słyszałem to wybiegł na śnieg drugim wyjściem z domu. Jego bracia od razu pobiegli za nim by przypadkowo nie zrobił sobie krzywdy a ja spojrzałem na Onixa, który za pomocą swojej magi uśpił już dawno wrogów - Zrobisz coś z tym? - spytałem tuląc cały czas do siebie małego, który był z tego niesamowicie zadowolony.
- Ucierpisz na tym - próbował wybić mi to z głowy, lecz ja nie zamierzałem odpuszczać.
- Dam radę... Nie jestem przecież umierający - mruknąłem pod nosem spoglądając na schody, które ledwie się już trzymały. Jeden mały ruch i bam! Leżysz martwy kilka metrów pod sobą.
- Odradzam tego - szturchnął mnie łbem w zgięcie kolana przez co chwilowo się zachwiałem.
- A ja tego chcę... Proszę Onix! Ten jeden raz - popatrzyłem na niego z prośbą w oczach na co westchnął i poczłapał się szybko na górę. Wiele czasu mu to nie zajęło, gdyż już po pięciu minutach zacząłem czuć jak coś ze mnie ulatuje a na dodatek okropny ból serca przysparzał mnie niemal o kaszlenie, od którego jakoś się powstrzymywałem. Ból był na tyle silny, że prawie się popłakałem, ale może lepiej o tym nie wspominajmy... Na szczęście żona brązowowłosego mężczyzny powstała z martwych i wszystko było cacy.
Kiedy mój wilczy strażnik prowadził kobietę do swojego wybranka ja usiadłem na jakiejś kanapie, która zachowała się w jakimś normalnym stanie. Przynajmniej w salonie nie capiło fajkami tak jak w całym domu. Musiałem chwilę odpocząć to wszystko... Czułem każde uderzenie swojego serca w klatce piersiowej co wcale przyjemne nie było. Chcąc odwrócić swoją uwagę od złego uczucia, uśmiechnąłem się do Brajanka, który powoli zaczął się budzić. Mruczał coś tam pod noskiem śmiesznie się przeciągając. 
- Dzień dobry - szepnąłem spokojnie - Przepraszam za to co się stało... Pewni bardzo źli ludzie cię zabrali a ja nie mogłem ich powstrzymać, ale teraz już jest dobrze i do nich nigdy nie wrócisz - dodałem jeszcze głaszcząc go po głowie - Przepraszam...

<Brajanek? :3 2229 słów xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz