Nie zamierzałem się zatrzymywać przez najbliższe pół godziny więc karus mógł się nieco wyszaleć. Peleryna przez zimny wiatr, który zachowywał się jak szpilki wbijające się w twarz była rozwiewana we wszystkie strony świata dlatego często mogłem poczuć chłód na swoich plecach. Zima ciągle była sroga więc już troszeczkę przyzwyczaiłem się do drastycznych zmian w temperaturze oraz nie przywiązywałem do tego tak dużej wagi jak na samym początku gdy uderzyła we mnie pierwsza fala przez ci nie zamierzałem nawet wychylać nosa z ciepłego budynku a teraz? Teraz sami widzicie, iż czekam tylko na koniec śnieżycy i ruszam na wycieczki po znanych mi na pamięć terenach naszego obozu. Oczywiście staramy się zdobywać nowe ziemię, ale mapy do gabinetu mam robione na bieżąco więc w wolnych chwilach mogę wszystko studiować na nowo.
Podczas swojej przejażdżki nieźle myślałem na temat niedawno umarłych szpiegów... Było ich dziesięciu i byli bardzo młodzi, ale niestety takie jest już ryzyko tej pracy, o którym są powiadamiani na pierwszych praktykach, że tak to ujmę. Byli już drugi miesiąc w Trupach, ale jakoś ich wykryto tuż po wysłaniu do nas orła z bardzo cennymi informacjami, które nam bardzo pomogą w walce z tymi idiotami. Na szczęście ich śmierć nie była bardzo bolesna więc można by powiedzieć, iż mieli szczęście w nieszczęściu... Zawsze mi szkoda ludzi, ale nikt ich nie zmusza by tam chodzili tylko sami to wybierają. Najczęściej na takie rzeczy piszą się tylko ci co nie widzą dla siebie żadnej przeszłości albo stało się w ich życiu coś bardzo strasznego, ponieważ reszta woli zostać przy rodzinach i od czasu do czasu pojawiać się w terenie aby wypełnić swoje obowiązki. Boże skóra bieleje mi jak prześcieradło - pomyślałem spoglądając na swoje dłonie, na których nie miałem jak na razie rękawiczek. Przez to swoje zamyślenie muszę się przyznać, że straciłem nieco orientacji w terenie dlatego widząc wzniesienie od razu pokierowałem tam swoje konisko, które bardzo chętnie wykonało moje polecenie. Szybko rozejrzałem się dookoła swoim sokolim wzrokiem i ustaliłem swoje położenie. Byłem w cholerę daleko od domu, ale co tam! Jestem stary jak nie wiem więc raczej sam będę umiał wrócić do domu. Miałem już jechać teraz bardziej na wschód, ale w tym samym momencie poczułem, iż ktoś się na mnie gapi. Nie ruszając głową tylko gałkami ocznymi dojrzałem jakiegoś dzieciaka, który jak na pierwszy rzut oka nie był w dobrym stanie. Mały od razu zwiał ze strachu przede mną i w sumie to mu się nie dziwiłem, gdyż sam pewnie widząc jakiegoś faceta, który wygląda jak lord woldemort uciekłbym gdzie pieprz rośnie... W sumie to za młodu bałem się swojego ojca, który wyglądał przyjaźnie, ale ja przez swoje przeżycia u Helsingów bałem się mężczyzn jak diabli! Wracając jednak do teraźniejszości to jak na razie wolałem go nie gonić tylko obserwować. Może jest tutaj jeszcze z kimś innym? W tedy uratowalibyśmy o człowieka lub kilku ludzi więcej.
****
Po pozycji słońca mogłem stwierdzić, że jest już południe a dzieciak nadal się nie ruszył z miejsca. Ukryłem swojego konia w gęstym lesie a teraz leżałem na jakimś dachu obserwując chłopca przez lornetkę, która przed wojną kosztowała kilkanaście tysięcy dolarów więc był to bardzo dobry sprzęt. Temperatura ciągle spadała oraz wychładzała mój organizm, ale wolałem to niż kąpiel w rzece. Na same myślenie o tym przeszedł mnie dreszcz przez który zadrżały mi ręce. Niby nie byłem szpiegiem, ale ktoś ich na samym początku musiał szkolić prawda? Byłem tak jakby ich mistrzem czy coś tam, lecz nie uważam się za jakiegoś super nauczyciela. Mason trochę udoskonalił moje techniki więc jest lepiej niż myślałem cztery lata temu. Kiedy dzieciok zaczął się ruszać od razu moja czujność wzrosła. Podążałem za nim niemal krok w krok nie dając się wykryć oraz go obserwowałem. Dziwiło mnie nieco jego zachowanie, ale widząc jak je korzenie zrobiło mi się go nieco żal. Było to bardzo niedobre, ale zawsze to jakieś jedzenie prawda? Kiedy byłem w wojsku kilka razy z drużyną zdarzało robić się nam podobne rzeczy, ale kończyło się na niezłych wymiotach dlatego woleliśmy już głodować niż próbować tego ponownie. Dobra czas chyba działać - pomyślałem sobie i już miałem zeskakiwać z dachu do zaspy, ale w tedy pojawił się Andrew z ludźmi... Młody po swoim "posiłku" to zauważył i zaczął zwiewać przed nimi przez co zareagowłem niezłym uderzeniem dłonią w twarz.
- Co za idioci - mruknąłem sam do siebie pod nosem, gdyż nie zachowali odpowiedniego dystansu ani nie przestrzegali zasad, które wpajałem im do łbów... Cóż może i zapomnieli ze względu na to, że mają do czynienia z dzieckiem, ale nawet przy nim trzeba tak się zachowywać. Zeskoczyłem szybko na ziemię oraz zagwizdałem na Diabla, który przyleciał do mnie jak jakaś torpeda - Wiesz co robić - szepnąłem mu na ucho wychylając się nieco w siodle na co zarżał cicho a ja bez wahania popędziłem go do cwału. Rozglądałem się najbardziej na boki niż skupiałem na drodze. Ludzie byli już bardzo daleko, ale ja wiedziałem, że brązowowłosy może ukryć się gdzieś w szczelinach czy co tam on potrafił. W pewnym momencie zobaczyłem zarysy postaci w cieniu... No niby normalny człowiek tego by nie zauważył, ale ja jestem tak jakby nienormalny. Chciałem już zatrzymać konia i go wyciągnąć, ale zrobili to Leon i Kias, którzy przewrócili go na ziemię. Malec był spanikowany oraz głośno zakasłał, lecz szpiedzy uśpili go szybko dzięki punktowi witalnemu.
- Mamy go szefie - rzekł Leon, ale widząc jakie z dzieciaka chuchro nieco pobladł i się zmartwił.
- Wygląda jak szkielet na lekcje anatomii - stwierdził Kias błyszcząc trochę swoimi, niebieskimi oczami.
- Dlatego trzeba mu pomóc - westchnąłem biorąc chłopca na swojego konia gdzie okryłem go ciepłym kocem, w który się odruchowo wtulił. Pewnie nie zaznał ciepła odkąd skończyło się lato... Biedak... Edward będzie musiał go zbadać... Pewnie ma dużą niedowagę... - pomyślałem patrząc na jego śpiącą twarzyczkę.
- Co mamy robić? - zainteresował się Leon poprawiając kaptur, bo pewnie poczuł nieznośne zimno.
- Wracajcie do ratusza... Zmarzniecie... Na dodatek idzie śnieżyca więc się pośpieszcie - odpowiedziałem mu na co pokiwał głową i wraz ze swoim przyjacielem rozpłynęli się z powrotem w cieniach. Nie zwracałem już na nich uwagi tylko zawróciłem konia w stronę ratusza oraz pognałem tam tak szybko jak tylko Diablo potrafił. Konsiko raczej wiedziało, iż dzieje się coś niedobrego dlatego dawało z siebie niemal wszystko. Maluch wyglądał źle... Miał blizny na rękach i jedną na szyi więc pewnie stało mu się coś bardzo złego. Przypuszczałem, że rodziny raczej nie miał, bo to byłoby najlogiczniejsze. Ogólnie to nawet wydawało mi się, iż jest coś z nim nie tak... Jednak nie byłem lekarzem więc nie mogłem tego potwierdzić.
****
W ratuszu byłem już po niecałej godzinie. Chłopiec nadal się nie budził co było mi w miarę na rękę, ponieważ tak to by się z pewnością szarpał oraz nie dawał sobie pomóc. Na placu zszedłem szybko z konia oraz rozkazałem mu iść do stajni co wypełnił od razu, ale zanim odszedł trzepnął mnie jeszcze ogonem jakby się kuźwa książę jakiś obraził. Nie przejmując się tym wcale poszedłem do swojego gabinetu gdzie położyłem go na kanapie oraz poczekałem chwilę za nowymi oraz ciepłymi ubraniami dla niego. Mieliśmy pełno wzorów i rozmiarów, gdyż po wojnie braliśmy co się dało. Nie ukrywajmy nie każdy lubi łazić codziennie w mundurach! Pamiętam jak wymagali kiedyś tego w wieży, ale Olivier ostatnio nieco poluzował ten nakaz, lecz nie wiem jak sprawa tam z bliska wygląda.
Kiedy tylko otrzymałem rzeczy od razu go przebrałem w czarną bluzę oraz dżinsy, które przez jego okropną chudość niemal z niego spadały. Musi wrócić do normalnej wagi, bo będzie źle - pomyślałem przykrywając go po wszystkim trzema, grubymi kocami. Nie wahałem się też zamknąć drzwi na klucz by czasami nie wybiegł stąd przerażony nowym miejscem. Korzystając z tego, iż się jeszcze nie obudził, pochowałem kilka rzeczy do odpowiednich teczek oraz upewniłem się czy nigdzie nie leży jakaś broń jak ja mam to w zwyczaju.
Kiedy upewniłem się, że jest już wszystko dobrze, wróciłem na kanapę gdzie usiadłem blisko dziecka, które było wymęczone życiem. Biedaczysko... Teraz powinno być lepiej... - pomyślałem głaszcząc go odruchowo po głowie. W sumie nie wiedziałem dlaczego tak robię, ale wydawało mi się, iż mu się podobało. Co jakiś czas pokasływał... Nie podobało mi się to w ogóle i było wiele możliwości, że złapał przez przypadek jakąś chorobę.
- Ciiii... Nie bój się - szepnąłem widząc jak drży przed tym co go czeka - Nie zrobimy ci krzywdy - dodałem jeszcze chociaż była możliwość, iż tego nie usłyszy. Siedziałem tak jeszcze chwilę aż nagle on zrobił coś dziwnego, gdyż położył głowę na moim prawym kolanie, ale nie zrobiło mi to jakiejś różnicy. Eric nie przyzwyczajaj się tylko - westchnąłem w myślach opierając się bardziej plecami o oparcie kanapy.
<Brajanek? :3 Jak tam? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz