- Może i nie warto, ale to jedyne wyjście w moim przypadku - urwałam. - nie potrzebuję pomocy, ale dzięki - powiedziałam nieśmiało i chwyciłam jedną kanapkę. Nie wiem dlaczego, ale czułam się trochę onieśmielona. Było widać, że radził sobie ode mnie lepiej, ale ja nie zamierzałam na nim polegać, bo byłam silna i zawsze dawałam sobie radę, więc tym razem będzie tak samo.
Mimo, że rana na brzuchu była dosyć rozległa i nóż prawdopodobnie nie był najczystszy, radziłam sobie tak, jakby zupełnie nic mi nie dolegało, chociaż to były tylko pozory. Chwyciłam stojące pod ścianą glany, które wczoraj tu zostawiłam, i nałożyłam je chociaż były nieźle podniszczone. Związałam włosy w wysokiego kucyka, poprawiłam kurtkę i wrzuciłam na przednie siedzenie plecak. Zostawiłam chłopakowi jedną z kanapek, które mi zrobił, bo widziałam, że sam nie bardzo się najadł, a ja nie jestem typem osoby żerującej na czyichś zapasach. Na koniec pogłaskałam psa po głowie, który bacznie przyglądał się temu, co robię.
- Dzięki za jedzenie i - urwałam, nie bardzo wiedząc co dalej mam powiedzieć, ale wydaje mi się, że to chyba było jasne. Gdy zaczynałam się mieszać w tym, co mowiłam, po prostu wsiadłam do samochodu i biorąc głęboki wdech, odjechałam. Nie wiem, gdzie miałam jechać. W rzeczywistości nie miałam miejsca, do którego mogłabym wrócić, więc myślę, że najlepszym sposobem byłoby po prostu znalezienie jakiejś opuszczonej chaty, nieważne w jakim stanie. Nie chciałam jeszcze umierać. Moje ruchy były powolne i ograniczone przez spuchniętą, bolącą ranę, ale to nie zmieniało faktu, że sobie radziłam, a do wesela się zagoi.
To chyba się trochę pomęczę, tak całe życie - zażartowałam sama z siebie. Nie jechałam długo, wkrótce znalazłam pustą kamienicę w centrum miasta. Tylko parter i pierwsze piętro jakoś wyglądało, bo wszystkie wyższe były zagracone i zapadnięte, a ja nie chciałam aż tak ryzykować.
Szybko uprzątnęłam pomieszczenia, które posłużą mi za dom. Znalazłam nawet kilka kromek chleba, a to już coś, ze względu na to, że przy sobie miałam zaledwie butelkę wódki, a i tak cudem tutaj dojechałam, ciągle będąc wstawiona. Nie obchodziło mnie, czy jakiś zombie mnie dopadnie, po prostu rzuciłam się na kanapę i momentalnie usnęłam, prawdopodobnie przez brak snu. Nie dane było mi pospać długo, gdyż ktoś zaczął się dobijać do drzwi i okien, a kiedy zobaczyłam, że zewsząd jestem otoczona zombie, było za późno. Wparowała do środka niszcząc wszystko na swojej drodze i przy okazji się raniąc, jednak wyglądało na to, że w ogóle im to nie przeszkadzało. Rzuciły się na mnie z każdej możliwej strony, próbowałam się bronić, ale nie miałam żadnego pistoletu, więc zostały mi tylko noże. Kiedy zwinnie prześlizgnęłam się pod nogami jednego z trupów, zza paska wypadło mi ostrze i zostało schwytane przez jednego z moich wrogów. Dodatkowo, poranił sam siebie, ale nie zapomniał także i o mnie, więc rzucił go po prostu w moją stronę, sprawiając że na nodze powstało płytkie zadrapanie, rozdzierając nogawkę. Zdenerwowana, zaczęłam zabijać resztę, bo szczerze mówiąc, nie podobało mi się, że przerwali mi sen. Tego nie lubiłam najbardziej. Nie sądziłam że tak szybko się z nimi wszystkimi uporam, jednak kiedy wszystko już ucichło i było po, dopiero wtedy odczułam jak zmęczona, spocona i obolała jestem. Jakaś wydzielina sączyła się z rany, ogólnie nie wyglądała najlepiej, ale nie miałam teraz na to czasu. Szybko rozejrzałam się dookoła i oceniłam straty - były ogromne. Wyglądało na to, że muszę wrócić do warsztatu z podkulonym ogonem, bo tylko tamto miejsce względnie wyglądało na bezpieczne. Po drodze zgubiłam kurtkę, a raczej odebrano mi ją, bo byłam zbyt zmęczona, żeby zabić hordę zombi, więc po prostu zostawiłam materiał, za który tak mocno mnie ciągnęły. Wsiadłam do samochodu i próbując tak odpalić przez kilkanaście minut, ruszyłam w drogę. Mrozy robiły swoje.
<Nick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz