piątek, 21 lipca 2017

Od Ruvika (fabularnie sprzed wojny)

"Ktoś płakał co noc, by cofnąć wskazówki,
błagał tarczę, by zmieniła kierunek,
a gdy już zwątpił w sens łamigłówki,
to umarł samotny nie czekając na ratunek"

~5 czerwca 1952 roku~

Pierwsze promienie słońca wdzierały się powoli do mojego małego pokoju przez jeszcze mniejsze okienko. Czerwiec w tym roku rozpieszczał nas upałami dlatego nie miałem zamiaru spać pod tak grubą kołdrą jaką dali mi rodzice. Słysząc radosne rżenie koni sąsiada od razu wstałem i wyjrzałem na zewnątrz. Co prawda byłem niski jak na ośmiolatka, ale jakoś sobie radziłem. Wczoraj zapełniłem kolejne kartki swojego zeszytu! Nie, nie były to żadne rysunki tylko działania matematyczne z dodawania i odejmowania. Nie wiem dla czego dla niektórych wydaje się to tak bardzo trudne, bo przecież to tylko cyferki, które można na palcach dodać. Skupiając się jednak na tym co zobaczyłem za oknem. Piękny kasztan paradował sobie po podwórzu sąsiada... Miałem znowu ochotę na niego wsiąść i się przejechać tak samo jak dwa dni temu. Cóż ogier jest uparty i nie zawsze chce wejść z powrotem do stajni, ale za takie chwilkę jakie spędzę na jego grzbiecie są warte wszystkiego i nie odstraszy mnie nawet lanie.
Przebrałem się szybko w czyste rzeczy i miałem już naciskać klamkę drzwi by wyjść na śniadanie i przywitać się z rodzicami, ale drzwi same się otworzyły a ja przywaliłem głową w czyiś brzuch oraz upadłem na tyłek, ponieważ się od niego odbiłem. Przetarłem piąstką prawe oko i spojrzałem w górę gdzie natrafiłem na twarz mojego ojca.
- Dzień dobry ojcze - powiedziałem radośnie wstając z podłogi, ale jego twarz pozostała bez emocji. Żadnego uśmiechu... Nic... pustka... Lekko się przestraszyłem dlatego cofnąłem się o krok do tyłu nie wiedząc co mam zrobić. Znowu zrobiłem coś źle? Ale byłem grzeczny! Przecież wczoraj nie wyszedłem nawet na dwór - pomyślałem patrząc na niego lękliwym wzrokiem.
- Znowu rozmawiałeś z powietrzem? - zapytał a ja nie wiedziałem o co mu chodzi.
- Z nikim nie rozmawiałem - odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą.
- Nie kłam! - ryknął na mnie więc zatrząsłem się jak galareta - Jesteś chory - dodał patrząc na mnie poważnie a ja posłałem mu zdziwione spojrzenie.
- Ale ja jestem... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż mi urwał.
- Milcz gówniarzu! - warknął a ja z sekundy na sekundę byłem coraz bardziej przerażony - Ubieraj buty wychodzimy - dodał i trzasnął drzwiami, które prawie wyleciały z zawiasów. Nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi... Ja chory? Ale przecież nie mam kataru ani kaszlu... Nic mnie nie boli... Chcąc być grzecznym dzieckiem założyłem buty, w których starannie zawiązałem buty. Spojrzałem jeszcze przez okno gdzie kasztan akurat na mnie spojrzał dlatego posłałem mu ogromny uśmiech i troszkę przykleiłem się do szyby. Jak wrócę do domu to pojedziemy się przejechać Anubisie - pomyślałem a w tedy wierzchowiec zarżał głośno wiec się cicho zaśmiałem i pokiwałem mu ręką na pożegnanie przez co śmiesznie pokiwał głową a ja skierowałem się do drzwi, które po cichu otworzyłem i ruszyłem w kierunku kuchni. Matka i Ojciec byli już wyszykowani i rozmawiali z opiekunką Laury. Moja młodsza siostrzyczka jak zwykle rozrabiała i bawiła się swoją ulubioną szmacianą lalką przez co lekko się uśmiechnąłem. Kiedy moja rodzina mnie zauważyła szepnęli jeszcze coś opiekunce po czym wyszli z kuchni a tata złapał mnie mocno za ramię i niemal wypchnął mnie z mieszkania. Ta cała sprawa bardzo mi się nie podobała! Mężczyzna bardzo silnie zaciskał się na moim ramieniu przez co pewnie będę miał siniaki, ale starałem się na to uwagi nie zwracać.
Przez całą drogę rozglądałem się dookoła i nie pamiętałem by kiedykolwiek szliśmy tymi uliczkami czy też drużkami. Rodzice ciągle mi mówili jakieś dziwne nazwy, na które ponoć choruję, ale ja byłem zdrowy i za każdym razem kiedy to mówiłem spotykałem się z ich agresją. W końcu postanowiłem ulec ze swoimi spostrzeżeniami i skupić się na tym gdzie możemy teraz iść.
- Gdzie idziemy? - spytałem w końcu, gdy atmosfera zaczęła robić się coraz gorsza. Czułem w tym miejscu jakieś zimno i coś mi tu nie pasowało.
- Do twojego nowego domu - stwierdziła matka a ja przekrzywiłem lekko głowę.
- Jak to domu? - dociekałem ujawniając swoją wrodzoną ciekawość.
- Nie będziesz już mieszkał z nami - odpowiedział mi ozięble ojciec.
- Dlaczego? - pytałem ciągle a z każdą odpowiedzią stawałem się coraz bardziej nerwowy.
- Ponieważ jesteś chory psychicznie - rzekła w końcu matka.
- Nie prawda! Jestem zdrowy - mruknąłem zły, że w mawiają mi kłamstwa.
- Jesteś - warknął ojciec uderzając mnie w głowę co na prawdę zabolało. Chciało mi się płakać, ale ich nie ruszała moja załzawiona twarz. Kiedy chciałem im uciec mężczyzna znowu mnie uderzał albo jeszcze mocniej zaciskał rękę. Nikogo w pobliżu nie było dlatego straciłem nadzieję, że ktoś mi jeszcze pomoże.
Po około 25 minutach dotarliśmy pod ogromny gmach... Nie podobało mi się tutaj w żadnym stopniu! Panował tutaj taki dziwny chłód a nikogo na zewnątrz nie było. Bałem się a kiedy przeczytałem napis na budynku, który swoją drogą był po łacinie moje serce zabiło trzy razy szybciej. Był to szpital psychiatryczny! Zapierałem się i płakałem, że nie chce, że się boję, że nie dam rady, ale oni wiedzieli swoje. Błagałem... Płakałem... W środku w pewnym stopniu nawet umierałem... Zostawili mnie jak niechciany przedmiot... Jak psa, który jest już im nie potrzebny... Chociaż personel wydawał się przy nich milusi to gdy tylko poszły gady jedne z tymi swoimi uśmieszkami z powrotem do domu zaczęło się piekło. Przebrali mnie od razu w jakieś białe ubrania nie przejmując się moim płaczem. Wołałem matkę o pomoc... Wierzyłem, że nadal mnie kocha i po mnie wróci. Myślałem, że to tylko głupi żart za karę bym się bardzo wystraszył, ale ona nie wróciła... Wrzucili mnie siłą do jakiegoś pokoju, który zamknęli na cztery spusty i zostałem sam... Sam jak palec... Podczas ubierania mnie w to okropieństwo uderzyli mnie kilka razy w brzuch bym nie stawiał takiego oporu więc z pewnością zostaną na nim ślady w postaci siniaków. Strasznie się bałem dlatego gdy upewniłem się, że jest bezpiecznie pobiegłem do konta gdzie się od razu skuliłem i rozpłakałem na nowo. Wołałem rodziców o pomoc w duszy mając ostatnią iskierkę nadziei, która i tak zaczęła powoli gasnąć. Było tutaj mnóstwo bieli... Białe ściany, biała podłoga, biała kołdra... Jedyne co było szare do okno i ramy metalowego łóżka... Nie zamierzałem się ruszyć z tego miejsca choćby na milimetr. W końcu z płaczu i bólu zasnąłem wyczerpany na zimnej podłodze. Nic mi się dzisiaj nie śniło... Kompletna pustka... Czułem się tu tak dziwnie wrogo i obco...
Kiedy się obudziłem za oknem panował mrok więc zapewne było już późno. Gdybym chciał wyskoczyć to nie miałbym szans, bo wstawione były potężne, metalowe kraty. Jakoś zebrałem się na odwagę przez co wstałem i podszedłem niepewnie do łóżka, które do miękkich nie należało, powoli na nim usiadłem i ponownie patrząc w ścianę się rozpłakałem. Tak bardzo chciałem do domu... Do Laury... Do rodziców... Co ja zawiniłem?! Przecież ja jestem zdrowy... Zdrowy jak ryba... Nie miałem pojęcia ile tak przesiedziałem, ale gdy już miałem iść spać poczułem niespotykany chłód. Chowaj się - usłyszałem głos w swojej głowie, ale nie zdążyłem zareagować, ponieważ usłyszałem szczęk przekręcającego się klucza w drzwiach a cała nadzieja nagle powróciła. Mama i tata wrócili - pomyślałem uradowany, ale to całe szczęście szybko prysło jak bańka mydlana, gdyż w progu stanął jakiś lekarz z pielęgniarką. Ich spojrzenia były takie lodowate, że aż się zatrząsłem i odsunąłem w najdalszy kąt łóżka.
- To ten gówniarz? - zapytał mężczyzna o ciemnych, blond włosach na co kobieta skinęła głową.
- Tak przyszli z nim rano - odpowiedziała mu słownie a ja nie wiedziałem o co im chodzi. Niech mnie w końcu wypuszczą do domu.
- Ile ma lat? - zadał inne pytanie co mnie nieco zdziwiło, bo przecież równie dobrze mnie mógł zapytać o takie informacje.
- Od dzisiaj osiem - rzekła brązowowłosa zgodnie z prawdą, bo dzisiaj miałem swoje urodziny, o których jak zwykle wszyscy zapomnieli.
- Młody organizm... Będzie dobrze się spisywał na badaniach i dobrze będzie się to obserwować - stwierdziła a ja nie wiedziałem co o tym wszystkim mam sądzić. Spojrzałem na podłogę... Chciałem by już sobie poszli i zostawili mnie w świętym spokoju... Chciałem sobie to wszystko jakoś poukładać... Nagle poczułem jak ktoś szarpnął mnie za włosy przez co wylądowałem na ziemi! Zderzenie było na tyle silne, że po raz kolejny tego samego dnia się rozpłakałem - Już płaczesz? Nie masz jeszcze po co, bo nawet nie zaczęliśmy - prychnął i pociągnął mnie niczym szmacianą lalkę po ziemi. Ledwo udało mi się wstać z podłogi, ale nie myślcie, że mnie puścił! Złapał mnie za ramię na tyle silnie, że nawet nie miałem jak się szarpnąć a w tym miejscu z pewnością powstanie do jutra kolejny, ogromny siniak. Nie miałem pojęcia gdzie mnie ciągnął... Próbowałem powstrzymać się od szlochu, ale nie hamowałem łez, które nadal ciekły mi po policzkach... Było tu na prawdę dużo korytarzy więc pewnie gdyby udało mi się jakoś zwiać to zapewne bym się zgubił a on by mnie znalazł i dostałbym solidną karę... W końcu doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia gdzie przytrzymał mnie mocniej przez co zapiszczałem od razu a on się zaśmiał i rzucił mnie na jakiś metalowy stół. Nie czekając ani chwili zerwałem się i pobiegłem do wyjścia, ale on od razu złapał mnie za szyję i ponownie położył mnie bardzo brutalnie na stole, do którego przypiął mi nogi i ręce skórzanymi psami. Po chwili pojawiło się też tu innych dwóch lekarzy... Zacząłem płakać na ich widok a ci tylko się okrutnie zaśmiali oraz obejrzeli mnie dokładnie.
- Młody... Ciekawe jak długo przetrwa - powiedział jakiś czarnowłosy a ja nie rozumiejąc o co chodzi zacząłem się szarpać jak opętany.
- Dobra czas się nim zająć... Zobaczcie jaki niedoczekany - rzekł po chwili brunet zakładając maskę jakby miał zaraz z innymi przeprowadzić jakąś operację. A po chwili zaczęło się piekło. Strzykawki... Śmiechy... Obserwowanie... Ból... Drgawki... Wołanie o pomoc... Krew... Słabość... Mdłości... Ciemność... Zieleń... Czerwień... Biel... Uderzenie... Papieros... Smród... Krzyk... Tak właśnie wyglądały w skrócie badania... Testowali na mnie wszystko co mieli pod ręką. Nie miałem pojęcia czy na mojej skórze znajdzie się teraz miejsce gdzie nie było wbitej igły. Przypalili mnie jeszcze kilka razy papierosami dla zabawy a ja w końcu nie wytrzymałem i straciłem przytomność. Podczas całego tego horroru wołałem matkę o pomoc jakby miała mnie usłyszeć... Chciałem w końcu umrzeć... Jednak niestety nie było mi to dane, gdyż kolejnego ranka obudziłem się w łóżku w swoim nowym pokoju. Jednak to nie był sen - pomyślałem a widząc w drzwiach lekarza zamarłem.
- Zostawcie mnie w spokoju - rzekłem jakoś przez łzy, ale on tylko chytrze się uśmiechnął, podszedł do mnie, uderzył mnie w twarz i wychodząc zostawił jedzenie... Skibka chleba posmarowana masłem... To było moje śniadanie... Jeśli chodzi o wieczór to znowu przyszli... Stało się to moją rutyną aż do dnia kiedy to cholerne miejsce spłonęło.

<Koniec> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz