wtorek, 18 lipca 2017

Od Jacqueline do Ruvika


Z ciemnego zaułka niecierpliwie obserwowałam zachód słońca. Wesołe Miasteczko już nie było tak wesołe, jak dawniej. Pomyśleć, że przychodziłam tu z rodzicami, gdy… Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Tamte czasy już nie wrócą. Pozostaje jedynie żyć dalej i starać się nie myśleć, o tym co było. Bo nie można zapomnieć, to byłoby nie fair w stosunku do… wszystkich, których spotkaliśmy.
Słońce zniknęło z widnokręgu i zapadł zmrok. Wyszłam ze zrujnowanego i opustoszałego budynku, w którym niegdyś mieściła się atrakcja nazywana „nawiedzonym domem”. Przynajmniej wreszcie rzeczywiście jest nawiedzany przez monstrum, które jest realnym zagrożeniem dla każdego, kto przekroczy jego próg. Ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu dowódców. Minęłam kilku innych członków obozu, którzy patrzyli na mnie z dobrze skrywanym, ale jednak będącym w sercu, niepokojem. Zabawne… Obawiają się wszystkiego, co tylko się rusza w promieniu dziesięciu kilometrów. Całe szczęście, że nie wszyscy są… należą do tych… bardziej bojaźliwych. W końcu znalazłam kogo trzeba i odebrałam swoją paczkę.
- Gdzie będą czekać? - spytałam cicho.
- Z pewnością gdzieś na uboczu, więc nawet nie zbliżaj się do Ratusza. Ostrzelają cię bez wahania. Ale dużo pewniej czują się na swoim terenie, także musisz przekroczyć granicę. - mówił, jakby dokładnie znał ich tok myślenia.
- Ilu się spodziewać?
- To nie zombie, Śmierć nie są głupi. Na pewno przyjdzie co najmniej trójka. A gdyby pojawili się jacyś dodatkowi, nieproszeni goście, to nie wahaj się i strzelaj.
Po rozmowie wróciłam do siebie, żeby przebrać się i zabrać resztę potrzebnych rzeczy. Droga nie będzie ani łatwa, ani krótka. Poza tym jeszcze przed świtem przydałoby się znaleźć jakieś schronienie… Oby Śmierć nie sprawiali problemów… Zwarta i gotowa, zostawiłam w tyle Wesołe Miasteczko, przemierzając opustoszałe ulice. Nikt nie mówił, że na froncie nie można dobrze wyglądać, prawda?
Pod osłoną nocy mogłam poruszać się dużo szybciej. Po dwóch godzinach przekroczyłam granicę Obozu Śmierci. Do miejsca wymiany został jeszcze kawał drogi do pokonania. I oczywiście już nie mogłam doczekać się wszystkich niespodzianek, które spotkają mnie po drodze. Jak na złość, pierwsza grupa zombie pojawiła się bardzo szybko. Około 10 żywych trupów bardzo szybko poległo.
Mijały kolejne godziny, a oprócz „przerwy na zombie” ani razu się nie zatrzymałam, a także nie posiliłam. W tym tempie i przy takim wysiłku fizycznym na głodówce długo nie pociągnę. Posilenie się krwią ludzi zarażonych mutacją zombie byłoby bardzo ryzykowne i szkodliwe dla mojego organizmu. Przydałby się człowiek, nawet zarażony mutacją wilkokrwistą. Kilka razy miałam już okazję pić ich krew i jest do zniesienia, dużo lepsza od zwierzęcej, a nawet od nieskażonej ludzkiej. Zapewne nie jakościowo, ale daje kopa jak narkotyki albo dopalacze. Gdy przestaje działać ten przeskok, utrata sił nie jest tak gwałtowna.
Nagle coś poczułam. Nie spodziewałam się tu zapachu krwi. Moje kły instynktownie się wydłużyły. Nie protestowałam. Byłam wściekle głodna. Odetchnęłam głęboko. Żądza krwi rozsadzała mnie od środka. Przydałoby się wreszcie posilić… Nie! Nie mogę! Picie ludzkiej krwi w ogóle nie wchodzi w grę! Ale… Tam jest coś jeszcze… Rozległo się ciche powarkiwanie. Podeszłam w tamtą stronę, ale nie zaszłam daleko. Rozległo się kilka głosów i strzałów.
- Szykuje się niezła zabawa… - szepnęłam do siebie, rozglądając się wokół. Musiałam gdzieś ukryć przesyłkę. Będę mieć przerąbane, jeśli coś jej się stanie. Podbiegłam do stojącego daleko od pola bitwy samochodu i schowałam pod nim plecak. Szybko wróciłam na swoje poprzednie miejsce do bezpiecznej analizy sytuacji. Grupa zombie… Niewielki, uzbrojony oddział… Ranny człowiek… I… coś jeszcze… Ostatni z gości tak, jak ja trzymał się z boku i czekał na odpowiedni moment… W oddali, gdzieś pomiędzy stertami gruzu, błysnęła para złotych, wygłodniałych ślepi wilkokrwistego mutanta. Spojrzenia naszych świecących oczu się spotkały.
- Wilczek też chciałby coś przegryźć. - mruknęłam do siebie. Grupa ludzi dobrze sobie radziła z charczącymi zombie. Jeden z nich leżał na ziemi i coraz bardziej krwawił. Wilk niebawem uderzy. Skorzysta z tego, że reszta zajmuje się odpieraniem ataku żywych trupów. 20 metrów do walczących… 15… Powoli się rozpędzał. - Zły pies, do nogi! - fuknęłam i podeszłam z naładowanym srebrnymi nabojami pistoletem, celując w mutanta. Gdy był wystarczająco blisko, oddałam kilka strzałów. Gwałtownie zawrócił, ponownie ginąc w mroku. Ruszyłam za nim, przeładowując broń. Jest bardzo słaby, ale wciąż będzie walczyć i się rzucać. Wilk wrócił do swojej poprzedniej kryjówki. Usłyszałam za plecami warczenie, ale nie brzmiało jak odgłos wydawany przez zombie. Odwróciłam się szybko, a zwierzę skoczyło w moją stronę. Zrobiłam unik i wskoczyłam mu na grzbiet, szybko skręcając mu kark. Przeistoczył się z powrotem w człowieka i wgryzłam mu się w szyję.
Po posiłku i uspokojeniu swoich zmysłów, wróciłam na pole bitwy. Droga prowadziła przez gruz jakiegoś zburzonego gmachu. Stanęłam na górce utworzonej z elementów starego budynku. W dole krzątała się grupa żołnierzy, którzy wcześniej walczyli z zombie. Zaczęłam powoli schodzić w ich stronę z naładowanym pistoletem w dłoni. Do samego końca nie wiadomo, z kim ma się do czynienia. Lepiej uważać… Na mój widok jeden z nich dobył broni, więc uczyniłam tak samo. Po tej czynności pozostali poszli w jego ślady.
- Swój czy wróg?! - krzyknęłam w ich stronę. Po czym dodałam szeptem - Mam trochę, ale tylko tak trochę… przerąbane.
- Mógłbym spytać o to samo! - odpowiedział męski głos.
- Zaraz się przekonamy! - rzuciłam i strzeliłam prosto w głowy dwóch zombie, które były za ich plecami. Zaraz po tym jeden z nich wystrzelił z łuku. Odsunęłam się w bok, łapiąc strzałę. - Ale żeby dostawcę zabijać?! - oburzyłam się. - Uratowałam wam życie! Dwa razy! I na dodatek mam przesyłkę dla Obozu Śmierci! Dostawców się nie zabija!
- Coś ty powiedział? - fuknął inny głos.
- Za wami leżą dwa truchła żywych trupów, a kilometr stąd znajdziecie ciało wilkokrwistego. Jednak chyba inny mutant go dorwał. Z daleka widziałam, że coś się nad nim pochyla, ale uciekło nim dobyłam broni. Ale to chyba nie jest dobre miejsce na handel czy pogaduszki. Idę po plecak,a wy przez ten czas nie dajcie się zabić. - mruknęłam, rzucając strzałę na ziemię.
- Kim jesteś! Pokaż twarz! - zarządził ktoś.
- Jeśli pytasz mnie o imię, to zwą mnie Jack. I wierz mi nie chcesz zobaczyć mojej twarzy.
- Niby dlaczego? - oburzył się inny żołnierz.
- Cóż, bo jeszcze się zakochasz. - rzuciłam, odrzucając kaptur. - A wy? Kim jesteście? - spytałam, odwracając się. Do przodu wypchnęli jakiegoś białowłosego mężczyznę. - Jak cię zwą? - podeszłam bliżej.

Ruvik? (Może nie ugryzie xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz