piątek, 28 lipca 2017

Od Erica (fabularnie sprzed wojny)

"I'm broken and I'm barely breathing
I'm falling 'cause my heart stopped beating
If this is how it all goes down tonight
If this is how you bring me back to life
This is what it's like when we collide
If this is how you bring me back to life"

~18 lipca 2005 roku~

Wakacje tego roku były dla mnie wyjątkowo nudne. Często byłem z tatą w pracy czy też pomagałem Benowi w szpitalu, ale czegoś wyjątkowo mi bardzo brakowało. Była godzina czternasta, lecz i tak słońce bardzo mocno grzało... Nawet nie patrzyłem na termometr, bo wiedziałem, że koło trzydziestu stopni będzie na pewno. Ale nuda - pomyślałem patrząc na ojca z kanapy. Miał dzisiaj wolne, ale i tak co jakiś czas do niego dzwonili co ignorował. W sumie to mu się nie dziwię, ponieważ sam bym zwariował... Co oni sobie bez mojego taty nie mogą dać rady? Niech pomyślą trochę tymi łbami a nie! Nagle wpadłem na wspaniały pomysł by pochodzić sobie trochę po mieście. Może ktoś by się ze mną pobawił? Pewnie rodzice by mnie tam nie puścili gdybym powiedział im prawdę dlatego muszę wmyślić jakieś kłamstwo by wypuścili mnie z domu.
- Tato mogę iść do Ksawerego? - zapytałem przeciągając się niczym kocur przez co jak zwykle się uśmiechnął. Chociaż nie był moim biologicznym tatą, ale bardzo go kochałem i uważałem jakby takim był. Nie lubiłem Helsingów... Byli dla mnie źli... Nawet jeśliby żyli to nigdy bym tam nie wrócił.
- Pewnie synuś tylko wróć przed siódmą do domu i nie szalejcie za bardzo, bo Arthur też musi wypocząć - odpowiedział mi spokojnie na co pokiwałem szybko głową oraz poszedłem szybko ubrać buty. O kurtce nie myślałem, bo bym chyba zwariował chodząc w takim grubym czymś! Mamy w końcu lato i upały są ogromne! No przynajmniej w Nowym Jorku... Jeśli chodzi o tego całego Arthura to jest to tata mojego kumpla i jeden z wielu przyjaciół taty.
- Wychodzę - rzekłem tylko radośnie i nie czekając na ich odpowiedź wybiegłem z domu. Z początku szedłem dobrą drogą, ale po pewnym czasie zamiast w lewo skręciłem w prawo do tych alejek gdzie nigdy z tatą nie chodziłem. Było tu bardzo cicho więc nawet zaczęło mi się podobać, gdyż nie lubiłem zbyt dużego hałasu, który mnie denerwował i przyprawiał o bóle głowy. Szedłem bardzo powoli oglądając te wszystkie graffiti i inne rzeczy namalowane na ścianach budynków. Co jakiś czas kilka metrów przede mną przebiegał jakiś bezdomny kot i nie ukrywam, że jak działo się to znienacka to miałem niezłego stracha i aż podskakiwałem.
Nie wiem ile czasu już tu przebywałem, ale z godzinę dobrą na pewno. Powoli zaczęło mi się nudzić, bo nic mnie tutaj już nie interesowało, lecz nagle usłyszałem jakiś męski głos. Nieznajomy chyba rozmawiał przez telefon dlatego przyległem plecami do ściny i powoli zacząłem kierować się tam skąd pochodził głos. Po chwili widziałem już odpowiedniego faceta, który zakończył właśnie rozmowę telefoniczną. Wydał mi się bardzo interesujący dlatego wziąłem jakiś mały kamień z ziemi i biorąc odpowiedni zamach wycelowałem w jego plecy, ale on musiał przewidzieć mój ruch, ponieważ szybko odskoczył w bok a moja "broń" uderzyła o ścianę naprzeciwko. Dalej pobaw się ze mną - pomyślałem patrząc mu w oczy, w których zobaczyłem chłód i wrogość co do mnie.
- Chodź tu gówniarzu! - warknął na mnie wściekle i ruszył w moją stronę a ja zacząłem uciekać. Początkowa radość, że czarnowłosy zwrócił na mnie uwagę zmieniła się w panikę. Zielonooki nie odpuszczał a w pewnym momencie zobaczyłem na jego prawym ramieniu tatuaż z literą "A" która była otoczona kołem. Próbowałem uciec na dachy i użyć parkuru, ale gdy tylko właziłem po drabinie przeciwpożarowej na dach on złapał mnie za nogę oraz brutalnie zrzucił na ziemię przez co upadłem na plecy. Nie cackał się ze mną w ogóle tylko złapał za ramie i przyszpilił moje ciało do ściany. Byłem dużo niższy od niego i aż się bałem co teraz ze mną zrobi.
- Proszę nie - powiedziałem przestraszony przez co uderzył mnie w brzuch a w moich oczach stanęły łzy.
- Trzeba było myśleć wcześniej bachorze! Ja już dam ci nauczkę, o której nigdy nie zapomnisz - fuknął i wyjął z pochwy, którą miał zapiętą przy pasku nóż.
- Przepraszam, nie chciałem - mówiłem coraz bardziej przerażony a po policzkach spłynęły mi gorące łzy, które na nim wrażenia nie zrobiły.
- Nie jęcz - warknął i zasłaniając moje usta swoją ręką wbił mi ostrze w brzuch po samą rękojeść a ja wrzasnąłem z bólu co w większym stopniu stłumiła jego ręka. To bolało! Tak cholernie bolało! Kiedy stwierdził, że wystarczy wyjął nóż i mnie puścił a ja bezwładnie upadłem na ziemię patrząc na niego z przerażeniem - Na co się patrzysz? Zwiewaj zanim się rozmyślę! - rzekł ostro a ja nie czekając na jego kolejne słowa jakoś podniosłem się z ziemi i przyciskając mocno rękę do krwawiącej rany pobiegłem na ślepo do domu. Z każdym krokiem czułem się coraz słabszy. Było mi tak strasznie zimno... W pewnym momencie potknąłem się o nierówną kostkę chodnika i upadłem. Już prawie nie miałem sił, ale mówiąc sobie ciągle w myślach, że chcę do taty jakoś wstałem i już po minucie byłem w domu.
- Eric gdzie byłeś? - zapytał ojciec z salonu, ale słyszałem jego kroki... Już tu szedł a ja czułem się coraz gorzej. Niech już ten ból się skończy! - Synku?! - wykrzyczał i szybko do mnie podbiegł próbując zatamować krwotok. Mama pojawiła się chwile po nim i też cała pobladła widząc co się dzieje - Jedziemy do szpitala! Kto ci to zrobił?! To rana kuta! - mówiąc to szybko zabrał mnie na ręce i pobiegł do auta gdzie zabrała mnie na ręce matka.
- Wpadłem na płot - skłamałem od razu.
- Eric... To nie był płot - stwierdził i szybko ruszył w stronę szpitala.
- Płot - rzekłem słabo i spojrzałem kątem oka w lusterko gdzie zobaczyłem swoją bladą twarz. Powoli zacząłem zamykać oczy. To było dla mnie za dużo... Niech okaże się, że to był zwykły sen...
- Eric nie poddawaj się! Mów do mnie! Ile masz lat? Jak się nazywasz? Co lubisz robić? - pytał a ja ledwo co myślałem.
- Szesnaście... Nie pamiętam... - mówiłem coraz ciszej.
- Który mamy rok? Jaki miesiąc? - pytał coraz bardziej zdenerwowany.
- 1999 listopad... - rzekłem sennie myśląc, że to poprawna odpowiedź.
- Eric jest lipiec - powiedział przerażony i gdzieś zaparkował oraz wziął mnie na ręce i pobiegł jak się okazało do szpitala. Nie chciało mi się już na to patrzeć, bo byłem już zbyt zmęczony zamknąłem oczy, ale tata nieco mnie uszczypnął przez co ledwo na niego spojrzałem, lecz nie potrafiłem ze swojej słabość przybrać swojej obrażonej minki - Nie możesz zasnąć - rzekł jeszcze a potem przejęli mnie inni lekarze. Nie wiedziałem o co chodzi... Coś mówili a potem zasnąłem... Tata nie pozwolił mi zasypiać... Będzie kara - pomyślałem przestraszony a potem już całkowicie odpłynąłem.
*****
Obudziłem się na sali. Czułem się już nieco lepiej, ale ból w brzuchu mnie rozrywał na tyle, iż stanęły mi łzy w oczach. Długo czekać na interwencje taty nie musiałem, ponieważ od razu podał mi leki przeciwbólowe za co byłem mu wdzięczny. Potem zjadłem jakieś kanapki i przyszedł ten cały typo co mnie chciał zabić! Spanikowany schowałem się pod kołdrą... Jak się okazało był to Bizetzu najlepszy przyjaciel taty. Po tym dniu miałem wszystkiego dosyć... Z czasem jednak coraz bardziej polubiłem swojego niedoszłego zabójcę, który uratował mnie wiele razy, ale tak na prawdę rodzice nigdy się nie dowiedzieli, że rzuciłem go kamieniem czy też, że to on wbił mi nóż w brzuch.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz