środa, 26 lipca 2017

Od Reker'a (fabularnie sprzed wojny)

"Runnin with all my brothers 
I always wonder how far we could go 
If we could break through the ceiling above us 
There'd be no point of us looking below..."

~8 kwietnia 2018 roku~

Mogłoby się zdawać, że ten dzień był normalny. Jak zwykle wstałem, zjadłem szybko śniadanie i pobiegłem jak najszybciej do szkoły. Dzisiaj mieliśmy mieć zaliczenia ze strzelania z broni krótkiej i samoobrony. Niby wszystko już wyćwiczyłem, ale zawsze miałem tego stresa, że coś pójdzie nie tak... Bałem się, że tata i mama nie będą ze mnie dumni... Zawsze bardzo się starałem, ale widząc ich nie zadowolone miny gdy dostałem z czegoś trójkę czy nawet czwórkę miałem ochotę już nigdy więcej nie wyjść z pokoju. No co? Bałem się... Chyba każde dziecko boi się swoich rodziców i nie jestem jedyny.
Pod budynek dotarłem dosyć szybko, bo już po dziesięciu minutach. Cóż nie ma to jak rozgrzewka z samego rana! Było dosyć ciepło więc nie zakładałem dzisiaj żadnej kurtki ani bluzy, gdyż wystarczył mi sam mundur. Przywitałem się z Jackobem i dwójką moich innych kolegów z klasy. Nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie ze starszakami, bo w większości byli to sami idioci i nie mieli za grosz szacunku czy też honoru... Pewnie najchętniej zabiliby wszystko co się rusza i oddycha a przecież trzeba umieć rozróżnić cywila od wroga prawda? Poza tym nie każdy kto pracuje dla tych złych jest tam z własnej woli... Ile razy na świecie doszło do przypadku gdy ktoś był zastraszany, że jeśli nie zrobi tego i tego to wymordują mu całą rodzinę na jego oczach? No właśnie... Szczerze mówiąc to nie widzę tutaj połowy ludzi jako wojskowych. Co z tego, że zdasz szkołę jak oszukiwałeś na egzaminach i testach sprawnościowych? Nic ci nie będzie wychodzić i zginiesz już po pierwszym wyjeździe na front. Wracając jednak do teraźniejszości to mieliśmy akurat lekcje teoretyczne czyli taktyka potem mieliśmy francuski, egzamin ze strzelania, zajęcia z wychowawcą, egzamin z samoobrony, zajęcia z pierwszej pomocy i do domu. W sumie to dzisiaj nigdzie nie wiedziałem tego szurniętego nauczyciela od medycyny więc może skrócą nam lekcje? Dobrze by było... Przyznaję się bez bicia, że medycyna jest fajna, ale jeśli chodzi o te zajęcia z panem Whitem to ja odpadam. Z nim to jest jedna, wielka masakra! Nie umie nam niczego dobrze wytłumaczyć i gdyby nie to, że tata Thomasa jest lekarzem to chyba byśmy wszystko oblali za pierwszym razem. Czasami dobrze jest, iż ktoś ma w rodzinie takich świetnych ludzi i może nam to wytłumaczyć po zajęciach.
*****
Wszystkie lekcje minęły bardzo spokojnie. Wszystkie egzaminy zaliczyłem na piątki i dzięki Bogu stało się to czego się spodziewałem a mianowicie odwołali nam zajęcia z pierwszej pomocy przedmedycznej. Szedłem właśnie z kolegami z powrotem do domu aż tu nagle wszyscy stanęli i zaczęli się rozglądać jakby zaraz nas miał ktoś zaatakować.
- Ej chłopaki pobawmy się w berka! - stwierdził nagle Aleksy z tym swoim zabawnym uśmieszkiem.
- Ale tutaj? Przecież tu jest sama ulica i chodnik... - rzekłem patrząc na przejeżdżający samochód, który wyminął nas z zawrotną prędkością. Ta śmierć na miejscu...
- No to trochę niebezpieczne - stwierdził Mike.
- Sorry chłopaki, ale mama kazał mi być w domu... Jedzie dzisiaj z babcią do szpitala - westchnął Jackob na co pokiwaliśmy głowami i pozwoliliśmy mu iść. Teraz zostaliśmy tylko ja, Aleksy, Mike. Po długim zastanowieniu postanowiliśmy iść tam gdzie nie ma żadnych ulic i natrafiliśmy na polną drogę.
- Tu będzie świetnie! - stwierdził Aleksy rozglądając się dookoła.
- Biegamy po całym terenie? - spytał Mike.
- Tak! - odparł blondyn a ja nie czekając dłużej zerwałem się do biegu.
- Aleksy goni! - krzyknąłem radośnie i zaczęła się zabawa. Biegaczem byłem świetnym dlatego nie łatwo było mnie dognić. Co jakiś czas zerkałem przez ramie czy czasami moi przyjaciele nie dostają zadyszki. Blondyn był bardzo uparty, ale jakoś mu nie szło to całe gonienie. Kiedy nagle dostał jakiejś magicznej siły my chcąc jak najszybciej mu uciec przeszliśmy pod jakimś ogrodzeniem gdzie była nawet spora dziura. W tamtym momencie nie wiedzieliśmy co robimy. Po prostu chcieliśmy się bawić i tyle... Żeby nieco bardziej zgubić swojego kolegę wślizgnąłem się do cienia gdzie nie było mnie praktycznie widać. Cóż lekcje kamuflażu robią swoje... Nagle wszystko ucichło co niesamowicie mnie zdziwiło, bo przecież ja umiałem usłyszeć kroki a zwłaszcza jeśli ktoś ma na sobie glany i niezupełnie potrafi w nich jeszcze chodzić. Nie wiedziałem co się dzieje... Z początku myślałem, że stroją sobie jakieś żarty aż w końcu spojrzałem na płot i ujrzałem plakietkę z napisem "Teren Strzeżony". Chyba nieźle pobladłem na twarzy, bo zrobiło mi się jakoś zimno. W pewnym momencie miałem ochotę stąd zwiać, ale nie mogłem przecież od tak zostawić swoich towarzyszy! A co jeśli oni zostawili mnie tutaj samego? Nie to nie możliwe... Oni tacy przecież nie są... Zrobiłem niepewnie kilka kroków do przodu trzymając się oczywiście blisko ziemi aż tu nagle ktoś złapał mnie za ramię i podniósł na tyle, że wisiałem kilka centymetrów nad ziemią!
- I mamy trzeciego - powiedział jakiś męski głos przez co myślałem, że zwału dostanę. Teraz w mojej głowie było wiele myśli a mianowicie. Kto to jest? Co chcą nam zrobić? I gdzie my do diabła jesteśmy?! Mężczyzna zabrał mnie do moich kumpli, którzy byli bardziej przestraszeni ode mnie. W sumie to im się nie dziwię, bo nie miałem pojęcia czy nam czasami nie zrobią krzywdy.
- No dobrze dzieciaki co tutaj robicie? - zapytał jakiś zielonooki facet pilnujący Aleksego i wyglądał mi na dowódcę antyterrorystów. No to się wrąbaliśmy - pomyślałem z westchnieniem.
- My się tylko bawiliśmy - chciałem jakoś naprawić sytuację, ale głos mi drżał niesamowicie.
- A jak się tu znaleźliście? - spytał blondyn więc Mike wskazał dziurę w płocie.
- Bawiliśmy się w berka i nie wiedzieliśmy, że nie wolno - odezwał się jakoś Aleksy.
- Spokojnie nie zrobimy wam krzywdy... Jesteście ze szkoły wojskowej prawda? - zapytał znowu zielonooki na co pokiwaliśmy twierdząco głowami.
Później wszystko tak się jakoś potoczyło, że się na nas nie gniewali tylko zadzwonili do naszych rodziców, żeby nas odebrali, bo nie znaliśmy tego miejsca więc byłoby trudno dostać się do domu. Dali nam też czekoladę i pomogli zrobić zadanie domowe z taktyki. Potem zjawili się rodzice i mój ojciec jak zwykle musiał się spóźnić co mnie nie zdziwiło. Nie był zadowolony z mojego zapewne głupiego dla niego pomysłu. Jego mina wyrażała taką złość jakby mnie za chwilę miał rozszarpać. Gdy inni rodzice się śmiali z tego co zrobiły ich dzieci on chciał mnie chyba zabić.
- Rekerze Loganie Blackfrey coś zrobił? - warknął na mnie groźnie przez co przełknąłem przestraszony ślinę. Nigdy nie pamiętałem, żeby aż tak bardzo się na mnie zezłościł.
- My się tylko bawiliśmy - odpowiedziałem mu cicho i mimowolnie zadrżałem.
- Tak zabawa - fuknął i już miał mnie uderzyć, ale zorientował się, że wszyscy na niego patrzą. Nie wiedziałem co się dzieje... Przecież on by mnie nigdy nie uderzył prawda? Przecież mnie kocha...
- Niech pan da chłopakowi spokój. To jeszcze dziecko i się bawiło - mruknął na niego zielonooki co mnie trochę zdziwiło, bo nie sądziłem, żeby ktoś stanął w mojej obronie. Ojciec się nie odezwał tylko pociągnął mnie za rękę na tyle mocno, że równie dobrze mógł mi ją wyrwać. Koledzy popatrzyli na mnie współczująco a ich rodzice zaczęli coś do siebie po cichu mówić. A ja? Ja tylko się sztucznie uśmiechnąłem, ale oczy na pewno błagały o pomoc.
Ojciec wrzucił mnie do samochodu na tylne siedzenia i zmierzył lodowatym wzrokiem przez co zaszkliły mi się oczy, ale on nic sobie z tego nie robił tylko wsiadł od strony kierowcy i zapiął swoje pasy.
- Na co czekasz? Wiesz co masz robić - warknął a ja od razu zrobiłem to samo co on oraz wbiłem wzrok w podłogę. Mój cały nadgarstek był siny więc pewnie albo mi spuchnie albo powstanie tam ogromny ślad w formie sińca. Nie odważyłem się już na niego popatrzeć. W domu uderzył mnie z całej siły w policzek, ale wyprowadził uderzenie na tyle starannie by zabolało jak najmocniej, ale nie zostawiło śladu. Rozpłakałem się już na dobre i uciekłem do swojego pokoju chowając się pod łóżkiem. Nie wiedziałem dlaczego mnie to spotkało... Przecież inni rodzice śmiali się z naszej zabawy i gdzie się znaleźliśmy oraz głaskali swoich synów po głowie... Dlaczego mój ojciec był taki zły? Nie wiedząc kiedy zasnąłem wycieńczony... Na szczęście jutro była sobota więc nie musiałem iść do szkoły. Coś we mnie w tedy pękło tylko nie wiedziałem co. Teraz po tych kilku latach wiem co było prawdą a co fałszem.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz