poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Kiary cd. Erica

Wszystko niby ładnie i pięknie, ale kiedy coraz bardziej oddalaliśmy się od głównej siedzimy Śmierci, czułam dziwny niepokój, który towarzyszy mi zazwyczaj gdy miało się wydarzyć coś złego... Podczas drogi się rozpadało, co sprawiło że musieliśmy uważać żeby konie nie zrobiły sobie krzywdy. Byliśmy spięci gdy byliśmy coraz to bliżej zachodnich granic naszych terytoriów ale w pewnym momencie kazałam się zatrzymać ruchem ręki.
Nakazałam ludziom ciszę i nasłuchiwaliśmy wszyscy, stojąc w miejscu, blisko budynków, ale instynkt mi mówił żeby dalej nie jechać co było bardzo, ale to bardzo wyraźne!
- Pedro jesteś pewien że tą misję zleciła nam Katrina? - spytałam poważnie rozglądając się czujnie.
- Dał mi go jeden z naszych... - powiedział zdenerwowany i również się rozglądał nerwowo.
- Coś mi tu nie gra... - szepnęłam i gdy już miałam dawać sygnał do odwrotu, nagle nas zaatakowano! I jak myślicie kto to? No oczywiście że Trupy!!! W dodatku kogo zobaczyłam?! Mojego dawnego wroga, jeszcze za czasów normalnych gdy byłam w siłach specjalnych policji!
- Ivan Ty skurwielu jebany! - wrzasnęłam wściekle, a on spojrzał na mnie wściekle.
- Kiara Ty cholerna dziwko! - odwrzasnął mi i zaczęli atakować, robiąc na nas szarżę, ale ja zbyt dobrze go znałam...
Chciał nas otoczyć a na to pozwolić nie mogłam! Kazałam się ludziom zrobić odwrót do następnych budynków które wcześniej przejechaliśmy by tam zająć pozycję i zacząć się bronić...Kiedy tylko znaleźliśmy się w budynkach, od razu przybraliśmy pozycję i zaczęliśmy strzelać z każdej możliwej strony, gdzie się pojawiali, no ale oczywiście granatów hukowych też używaliśmy co sprawiało że ich konie uciekały w popłochu, zrzucając swoich jeźdźców.
Walka było zacięta no ale oczywiście moi ludzie zostawali rani i to bardzo co po niektórzy, lecz Ci co mogli dalej walczyli. Kiedy tak walczyliśmy przez około dwie godziny albo i dłużej, usłyszałam krzyk Ivana.
- Kiara Ty suko! Nabiję Twój łeb na kołek i zawieszę jako swoje trofeum! - wrzasnął wściekle w moją stronę w trakcie walki ale i tak to usłyszałam.
- W Twoich snach głupi, tępy huju! Jesteś najgłupszym bachorem ze swojej rodziny! Nic dziwnego że matka zostawiła takie gówno jak Ty! - wrzasnęłam wściekle i celowo by go sprowokować, co podziałało, bo za bardzo się wystawił i tym samym strzeliłam mu w łeb, zabijając go od razu...
Walka mimo wszystko trwała dalej, czyli kolejne dwie godziny, przez co ręce bolały nieco od ciągłego spinania mięśni na spuście, lecz walczyliśmy dalej! W końcu jednak garstka Trupów odpuściła i się wycofała szybko uciekając, a my odetchnęliśmy z ulgą i szybko zaczęliśmy opatrywać rannych, podczas gdy inni wciąż czuwali na straży w razie czego.
W sumie czwórka ludzi była z najpoważniejszymi postrzałami, ale nie byli zbyt w stanie krytycznym.. Ustabilizowałam jakoś ich stan i szybko zaczęliśmy wracać do bazy jadąc na koniach bardzo szybko mimo ślizgawicy, gdyż nie chcieliśmy żeby ludzie cierpieli zbyt długo, a poza tym to każda zwłoka pogarszała ich stan! Podczas drogi powrotnej do domu, Feniks źle stanął nogą i niestety się przewrócił na swój prawy bok, a ja nie zdążyłam wyplątać nogi ze strzemienia przez co spadł całym ciężarem ciała na moją nogę, a ja myślałam że zejdę zaraz z bólu!
Powstrzymałam się jakoś od wrzasków, a inni natychmiast zaczęli rozsiodływać mojego konia, żeby jak wstał, siodło się z niego zsunęło, a żeby mi nie wyrządzić większej szkody jakby chciał mnie na przykład pociągnąć za sobą! Kiedy Feniks w końcu wstał i zszedł z mojej ogi, od razu się za nią złapałam i zaczęłam się trzymać za nią.
- Dowódco w porządku? - spytał zmartwiony Pedro.
- Tak...! W porządku! Pomożesz mi wstać? Sama nie dam rady... Chyba złamał mi nogę, albo pękła mi kość... - powiedziałam co po chwilę jęcząc, na co skinął głową i pomógł mi jakoś wstać, ale bez przeciwbólowych się nie obyło! Inni żołnierze, którzy nie byli bardzo ciężko rani, z powrotem osiodłali mi konia, a ogier trącił mnie lekko pyskiem w ramach przeprosin iż mnie skrzywdził, na co go pogłaskałam po głowie delikatnie.
- To nie Twoja wina koniku! - powiedziałam i poklepałam go po szyi, po czym jakoś wdrapałam się na jego grzbiet, gdyż położył się nieco, dzięki czemu mogłam wsiąść bez dużych problemów ale i tak było ciężko z tą nogą... W końcu ruszyliśmy dalej kiedy podziękowałam ludziom i tak znowu się rozpadało, lecz tym razem deszcz był tak gęsty, że ledwie co widzieliśmy i właściwie bardziej polegaliśmy na swoich koniach...
Było strasznie ciemno! Czarna jak smoła noc, plus lejący jak scebra deszcz to złe połączenie, zwłaszcza dla rannych i ciężko żyjących ludzi! Po około czterech i pół godzinach dotarliśmy do obozu, wjeżdżając na plac, a opóźnienie wynikło z tego iż nie mogliśmy szybko jechać bo konie ślizgały się jak po lodzie, a dwa to musieliśmy znaleźć tą drogę powrotną w takich warunkach... Kiedy dojechaliśmy na miejsce, ból powrócił ze zdwojoną siłą i uderzył w moją nogę niczym sztylety wbijane w nią bądź, cóż właściwie ból był taki ze ciężko mi do czegoś go porównać! W każdym razie ześlizgnęłam się jakoś z siodła ogiera, a deszcz leciał po mnie jak i po innych tak mocno, że czuliśmy się jak jakieś małe kamyki czy też kamienie w rzece, które przecinają pędzącej wodzie drogę... Kiedy stałam na lewej, zdrowej nodze i podpierałam się Feniksa obiema rękami, inni zanieśli szybko już ledwie dychających ludzi na medyczny, a przy mnie nagle znalazł się zmartwiony do potęgi wujek, który patrzył na moją uniesioną w górze nogę, na którą nie było szans bym stanęła teraz...

< Eric? ;3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz