wtorek, 30 maja 2017

Od Erica cd. Kiary (Urodziny)

14 listopad, 14 listopad, 14 listopad - powtarzałem sobie w myślach patrząc w idealnie biały sufit znajdujący się nad moją głową. Tak dzisiaj były moje 34 urodziny... wiem starota ze mnie ogromna, ale i tak nigdy nikt o tym nie pamięta. Odkąd pamiętam zawsze w tym dniu podpisuję najwięcej dokumentów oraz łykam kilkanaście kieliszków dobrego alkoholu by nie pamiętać co się w tym dniu dla mnie ważnego wydarzyło. Gdyby nie moi rodzice biologiczni nigdy bym się tu nie pojawił. Ciekawe czy w ogóle mnie chcieli... No Sawowie mnie chcieli, bo po co brać bachora na siłę? Do dzisiaj pamiętam tort czekoladowy jaki mi sprawili w te pierwsze urodziny, które spędziłem razem z nimi. Katrinę i małego gdzieś wywiało więc na to wspomnienie aż pozwoliłem sobie na kilka łez bólu, które wchłonęła poduszka. Gdyby nie to że na zegarze pokazywała się już godzina 10 poleżałbym tutaj dłużej, lecz noc cóż obowiązki wzywają...
Jakoś wstałem z łóżka i przebrałem się w świeże ubrania po czym poszedłem jeszcze do łazienki bardziej się ogarnąć. Dzień jak co dzień Eric, dzień jak co dzień - westchnąłem patrząc swojemu odbiciu lustrzanemu w oczy. Jakoś wcieliłem się w swoją rolę aktorską więc moja mimika twarzy była taka sama jak każdego dnia. Nie chcąc już o niczym myśleć szybko poszedłem do swojego gabinetu gdzie zjadłem śniadanie, które przyniósł mi Tom, lecz nie gadałem z nim długo, bo szybko poszedł do córki od której odciągać go nie chciałem.
Dzisiaj było tak dziwnie spokojnie... Nawet nie czułem, że szpiedzy mnie obserwują, bo ich tutaj normalnie nie było! Pewnie się lenią - pomyślałem psując sobie przez przypadek pióro, które nadawało się teraz jedynie do wyrzucenia. Kurna to było ostanie - warknąłem na siebie zły rzucając narzędziem do pisania o blat biurka a sam zerwałem się na równe nogi i spojrzałem przez okno gabinetu, które było idealnie skierowane na plac. Nadeszła jesień więc powoli do mody wracały szaliki i kurtki. Dzieci nadal bawiły się na zewnątrz, lecz zdawać by się mogło, że z dnia na dzień jest ich coraz mniej... Obiad, niedługo obiad - westchnąłem zerkając na zegar, który już zmienił sobie godzinę na 14.15. Jakoś muszę przetrwać ten dzień - pomyślałem siadając znowu za biurkiem gdzie sięgnąłem do szuflady i wyjąłem sobie dwa zdjęcia, na których byłem ja i rodzice czyli Sawowie. Zacząłem wspominać to wszystko na tyle, że zanim się obejrzałem jadłem już obiad... Później nie mając co robić poszedłem spać i obudziłem się dopiero o 21.
*****
Blisko godziny 22 ktoś kazał mi iść na salę gdzie urządziliśmy Kiarze i Rekerowi weselę. Ponoć było to coś ważnego więc oderwałem się od swojej książki i powlekłem się tam szybkim, ale znudzonym krokiem jednak kiedy dotarłem do celu czekało mnie miłe zaskoczenie! Pamiętali, wreszcie ktoś o mnie pamiętał - pomyślałem powstrzymując się od pocieknięcia łez po policzku. Byłem normalnie w siódmym niebie. Było też dużo czekoladowego jedzenia, od którego pewnie przytyje, ale co mi tam w końcu to moje urodziny!
- Naprawdę nie musieliście! - powiedziałem szczęśliwy przecierając oczy by na pewno upewnić się, że to wszystko nie jest snem. Prezenty podobały mi się bardzo i to bardzo! I już wiem, że Kiarze podziękuję najbardziej. Reker w między czasie z mojego rozkazu też poszedł po Sarę, bo w końcu ona też jest jakąś częścią rodziny.

<Kiara? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz